Ale jak to, Panie Andrzeju?
Andrzej Skworz
Gdy się ostatnio spotkaliśmy na kawie w Sheratonie, gdzie wszyscy kłaniali jej się z daleka – był prawie rok po aferze podsłuchowej. „Panie Andrzeju, my się już chyba nie zgodzimy” – stwierdziła na moją kolejną uwagę, że dziennikarze powinni tak samo patrzeć na obie strony politycznego sporu, a w sprawie wejścia ABW do „Wprost” widzieć zamach na wolność słowa.
Nasz spór przerwał Krzysztof Kilian, była szara eminencja liberałów, który dosiadł się do naszego stolika. Szybko przycichłem, gdy zaczęli rozmawiać o bieżącej polityce, wymieniać się kontekstami, zasłyszanymi ploteczkami i najnowszymi faktami, o których gazety jeszcze nie napisały. Słuchałem ludzi, których polityka fascynowała i którzy znali ją od podszewki.
Zarzucano Janinie Paradowskiej, że wielu polityków znała nawet zbyt dobrze, że chętniej słuchała jednych, a drugim nie dowierzała. Oczywiście, miała swoje sympatie, ale budowały się one przez lata dziennikarskich doświadczeń, a nie towarzyskich układów. Rozmawiała z ludźmi ze wszystkich partii, trudno jednak, by ze wszystkimi się zgadzała. Lecz, jako jedna z nielicznych, potrafiła docenić kogoś z drugiej strony politycznej barykady, kto powiedział coś mądrego.
Gdy coś ją w mediach poruszyło, dzwoniła lub SMS-owała. I nie tak jak inni wyłącznie z pochwałami, ale też, by zaznaczyć odrębne stanowisko, poinformować, z czym się nie zgadza.
Ale ja ceniłem ją nie tylko za to, jakim była dziennikarzem, lecz także człowiekiem.
Była jedynym Dziennikarzem Roku, który systematycznie przychodził na gale Grand Press. A jeśli nie mogła, dzwoniła i tłumaczyła, że np. ma ważną premierę w operze, więc przeprasza. To było wyjątkowe. Kiedyś jej to powiedziałem, a ona spojrzała na mnie zdziwiona i tym swoim charakterystycznym, mało radiowym głosem, zapytała: - Ale jak to, Panie Andrzeju? Przecież należy się szacunek i tej nagrodzie, i środowisku, które nas wybierało.
Choć wobec tego środowiska była krytyczna jak mało kto. Znała wszystkie jego wady i potrafiła je bezlitośnie punktować. Po śmierci męża jeszcze bardziej rzuciła się w wir dziennikarstwa i pracy. Pisanie do „Polityki”, praca w Tok FM, Superstacji, studenci w Collegium Civitas oraz ci w Krakowie - to nadawało sens jej życiu w ostatnich latach.
Nie zdążyłem zapytać, czy naprawdę już się nie zgodzimy. Pewnie by potwierdziła. Ona nie była kurkiem na wieży, nie zmieniała szybko raz wyrobionego poglądu.
Andrzej Skworz