Odeszła ikona dziennikarstwa
Wręcz opętana dziennikarstwem i polityką. Miała swoje poglądy, ale można się było z nią nie zgadzać. Żyła teatrem. Fascynatka kryminału. Robiła pyszne pierogi i lubiła rozmawiać o ciuchach. Ikona dziennikarstwa - tak Janinę Paradowską wspominają koledzy i znajomi.
Wiesław Władyka, publicysta „Polityki”, członek zarządu wydawnictwa Polityka
Janina Paradowska była postacią, damą, osobą numer jeden w „Polityce” - co pokazała także ankieta, którą przeprowadziliśmy w ub.r. W ostatnich latach była więc szczególnie eksponowana na łamach tygodnika. Czytelnicy doceniali ją, zaczynali lekturę od rubryki „Tydzień w polityce według Paradowskiej”. Ona przez lata zbudowała sobie autentyczny autorytet, co nie jest łatwe. Wypowiadała się w wielu sprawach, jej głos był ważny. Była osobą zdecydowaną, przekonaną do pewnych racji, których potrafiła bronić. W jej pokoju zawsze toczyła się jakaś dyskusja.
Ona kochała politykę. Miała doskonały warsztat i z czasem osiągnęła imponujący stan wiedzy, czemu sprzyjało jej małżeństwo z prawnikiem Jerzym Zimowskim, byłym podsekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Stała się znawcą prawa, kompetentnym analitykiem, który może stanąć do jakiejkolwiek dyskusji z konstytucjonalistami czy profesorami prawa. To połączenie żwawości i świeżości dziennikarskiej z przekonaniem, że państwo powinno być państwem prawa, czyniło z niej publicystkę wyjątkową.
Jej odejście jest ogromną stratą dla „Polityki”, zwłaszcza emocjonalną. Wszyscy byliśmy jak rodzina. Janka żyła przede wszystkim swoją pracą. Jeśli było trzeba, pracowała w weekendy i wieczorami. Na przyjemności pozwalała sobie tylko wtedy, gdy miała wolny wieczór.
Piotr Mucharski, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”
To była jedna z osobowości prawdziwego świata mediów, a nie tego cyrku, który mamy teraz. Smutno mi i żal, że taka indywidualność, ktoś opętany dziennikarstwem i jednocześnie polityką, ktoś o wyrazistych poglądach - nagle odchodzi. Była dla mnie profesjonalistką do bólu, z głębokim wglądem w to, co się dzieje w tym całym kotle politycznym. Jak wszyscy, jestem kompletnie zaskoczony.
Katarzyna Kolenda-Zaleska, dziennikarka „Faktów” TVN
Janka była dla mnie ikoną rzetelnego dziennikarstwa. Taki wzór do naśladowania. Można było się z nią nie zgadzać co do poglądów. Wielokrotnie spierałyśmy się o różne rzeczy. Gdy coś napisałam i jej się nie podobało, potrafiła do mnie zadzwonić i dyskutować. Ale to zawsze była ciekawa dyskusja, ona zawsze miała argumenty.
Była staroświeckim wzorem prawdziwego dziennikarza, który to wzór zobowiązuje do tego, że jest się w miejscach, w których coś się dzieje, rozmawia się z ludźmi, którzy mają na coś wpływ. Gdy czytałam teksty Janki, a wcześniej widziałam ją wędrującą po sejmie, od gabinetu do gabinetu - wiedziałam, że to ma ręce i nogi, i że mogę temu ufać. Wielu publicystów nie widziałam w sejmie od stu lat, a Janka musiała wszystko dotknąć, przegadać, przemyśleć, a potem dopiero pisała tekst.
Mimo wielu nieszczęść, które na nią spadły, była pogodną osobą. Dołączyła do naszej fundacji Charytatywny Bal Dziennikarzy jakieś dwa-trzy lata temu i była niezwykle zaangażowana. Przychodziła na wszystkie zebrania. Raz na jakiś czas zapraszała nas do siebie do domu na pierogi. A ostatnio zrobiła też bigos. Uwielbialiśmy do niej przychodzić. Czasami się zasiedzieliśmy i mieliśmy wyrzuty sumienia, a wtedy ona mówiła: „Dajcie spokój, mi jest przyjemnie, że przychodzicie”. Z nią można było porozmawiać nie tylko o polityce, ale też o literaturze, teatrze. Z podziwem na nią patrzyłam, kiedy ostatnio opowiadała mi, że właśnie jedzie do Wrocławia, by obejrzeć „Dziady”. Pojechała też specjalnie, żeby obejrzeć ten kontrowersyjny spektakl „Śmierć i dziewczyna”. Była na każdej premierze w teatrze.
Poza tym była bardzo kobieca i elegancka. Moim zdaniem Janka była najlepiej ubraną dziennikarką w Polsce, z klasą i szykiem. Lubiła pogadać o ciuchach. Oczywiście polityka była jej żywiołem, ale była kobietą z krwi i kości, wszechstronną.
Konrad Piasecki, dziennikarz RMF FM
Mam taki jej obraz z ostatniego spotkania, a widzieliśmy się w zeszłym tygodniu: osoby pełnej energii, życia, wigoru, snującej wakacyjne plany, mówiącej o wyjeździe do Sopotu, bo uwielbia to miejsce. Słyszę jeszcze, jak mówi, które kryminały przeczytała i polecała mi najlepsze z nich.
Zapamiętam ją jako osobę, która w życiu publicznym i politycznym formułowała ostro i zdecydowanie swoje poglądy, ale w życiu prywatnym była pełna opiekuńczości i troski o swoich młodszych kolegów po fachu. Była człowiekiem-instytucją; osobą, która z racji doświadczenia, ale i wieku trochę matkowała wielu dziennikarzom, także tym, którzy wchodzili do zawodu. Nigdy z nią nie pracowałem w jednej redakcji, ale zawsze słyszałem, że roztaczała nad dziennikarzami opiekę i budowała ducha zespołu.
Ilekroć się ostatnio spotykaliśmy, pytała mnie, czy nie jestem znużony rozmowami z politykami, bo ona miała chyba nasilające się poczucie, że te rozmowy są trochę jałowe, że politycy coraz częściej wygłaszają formułki wcześniej przygotowane i coraz trudniej wejść z nimi w rzeczywisty dialog i wydobyć z nich, co naprawdę myślą i coś, co posuwałoby ten świat do przodu. Mimo wszystko ona jednak była owładnięta pasją polityczną i emocjami w patrzeniu na polską rzeczywistość.
Zapamiętam, jak siedziby w Między Nami na podwórku i pijemy jakąś herbatę czy wodę, to było ostatnie spotkanie z nią... Nigdy nie przypuszczałbym, że to tak szybko może się stać.
Monika Olejnik, prowadząca „Kropkę nad i” w TVN 24
Janinę Paradowską znałam dwadzieścia kilka lat, poznałyśmy się na korytarzu sejmowym w 1989 roku. Należała do grupy sprawozdawców sejmowych, była niezwykłą postacią - bardzo dobrze wykształconą, miała świetną pamięć. Była uczestnikiem wszystkich najważniejszych wydarzeń politycznych. Kochała politykę, była duszą towarzystwa, niezwykle dbała o wygląd, zawsze miała na sobie cudowną biżuterię, cudowne stroje. Miała poczucie humoru i dystans, również do siebie.
No i była strasznie ostrą dziennikarką. Bezkompromisową, której się politycy bali. Miała ostre pióro, jej artykuły omawiano, były ważne.
Świat dziennikarstwa stracił wybitną, niepowtarzalną postać. Dziennikarze mogą się od niej uczyć rzetelności. Jej artykuły są ponadczasowe, adepci dziennikarstwa będą mogli do nich zaglądać i czerpać wiedzę na temat tych czasów, gdy oni byli dziećmi.
Zapamiętam związane z nią różne sytuacje sejmowe, polemiki - nie zawsze miałyśmy takie samo zdanie, często się spierałyśmy. Spotykałam Janinę też w teatrze, była melomanką, uwielbiała opery. Nie wszyscy ją znają z tego, że potrafiła mieć taki dystans do siebie, iż występowała na scenie - tańczyła kiedyś nawet kankana. Lubiła kolegów dziennikarzy, zapraszała nas do siebie. Słynne były jej pierogi.
Janka była twarda. Miała uroczego męża, Jerzego Zimowskiego. Tworzyli fantastyczną parę. Była naprawdę niezwykłą postacią.
Ewa Milewicz, dziennikarka „Gazety Wyborczej”
Zawsze podziwiałam wszechstronność Pani Janiny. Pisała do „Polityki” stale - co tydzień pojawiał się jej tekst, przeprowadzała wywiady, ale też współpracowała z lokalnymi mediami, chodziła do radia, gościła w programach publicystycznych, była stałą bywalczynią opery. Przywiązywała wielką wagę do ubioru – była wręcz nienagannie ubrana. Gotowała. Potrafiła, opowiadając o premierze w operze, wtrącić od niechcenia, że musi kupić mięso. Była też członkinią Klubu 22 skupiającego kobiety zaangażowane politycznie. Nigdy nie rozumiałam, jak ona to robi. Wzbudzała tym mój podziw. Pod względem charakteru była niezwykłą osobą. Zaimponowała mi, że niedługo po tym, jak zginął jej mąż, poprowadziła program w radiu. Tekst można w takim stanie jakoś napisać, ale co innego wystąpić na antenie. Ona nie robiła z tej śmierci sprawy publicznej.
Jacek Żakowski, publicysta „Polityki”
Janina Paradowska była osobą przede wszystkim bardzo przejmującą się. Nie tylko Polską, światem, polityką, ale też ludźmi dookoła, co bardzo dobrze było widać w jej relacjach ze studentami z Collegium Civitas. Mam wrażenie, że Janka była osobą, która stawała się ważna w życiu wszystkich osób dookoła, a oni byli dla niej ważni. Jeśli ktoś był chory, stawała na uszach, żeby pomóc. Gdy źle szło w polityce, dniami i nocami kombinowała, co zrobić, aby szło lepiej. Zajmowała się nie tylko politycznymi sprawami - była też fascynatką kryminału. Zasiadała w jury wrocławskiego konkursu na powieść kryminalną. Była fascynatką opery - nie opuszczała premier. Nie tylko była na nich, ale je przeżywała.
Dla nas wszystkich jej śmierć to ogromna strata, nie tylko dla tygodnika. Janina była istotnym elementem życia publicznego. Była nie tylko dziennikarką, ale także aktorem, gdyż jej teksty i opinie miały wpływ. Gdy ktoś taki odchodzi, myślimy sobie, że na nas, tych, którzy zostają, pozostaje ciężar dźwignięcia jeszcze tego kawałka odpowiedzialności za świat. A to jest spory kawałek. Luka, która powstała w tygodniku, też jest duża. Janka prowadziła cotygodniową rubrykę z insiderskimi tekstami. Miała wpływ na nasze myślenie. Tego zabraknie też wielu aktorom sceny politycznej. Nawet jeśli ktoś się z nią nie zgadzał, musiał brać pod uwagę jej zdanie.
Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Tygodnika do Rzeczy”
Janinę Paradowską poznałem w 1991 roku, gdy ja się pojawiłem w „Życiu Warszawy”, a ona właśnie stamtąd odchodziła. Już wtedy miała rozpoznawalne nazwisko, oczywiście nie aż w takim stopniu jak teraz. Potem zawodowo już się nie zetknęliśmy, bo po „Życiu Warszawy” szybko trafiła do „Polityki”, gdzie już była cały czas. Często się nie zgadzałem z tezami jej publicystyki, ale ceniłem jej złośliwość, sarkazm, przenikliwość, zdolność widzenia rzeczy w sposób inny od powszechnie przyjętego. Dziennikarze mogliby się od niej uczyć tego sarkazmu, ironii, która się pojawiała czasami w jej tekstach. Zawsze miała swoje zdanie, nie ustępowała w dyskusjach z innymi, prezentowała je do końca. To są cechy ważne dla dziennikarza. Miała swój niepowtarzalny styl pisania, mówienia i działania w przestrzeni publicznej. Wyrobiła sobie pozycję silnej, mocnej publicystki, z której zdaniem należało się liczyć - niezależnie od tego, czy się człowiek z nią zgadzał, czy nie.
Tomasz Wołek, publicysta
Była wybitnym dziennikarzem. Z pewnością najlepiej przygotowanym do funkcji publicysty politycznego, nie tylko parlamentarnego, chociaż wiele czasu spędziła w sejmie. Miała największą i najmocniej ugruntowaną wiedzę na ten temat. Ona znała wszystkie ustawy, uchwały, postulaty. Doskonale to pamiętała. Miała w komputerze, kto co powiedział, z jakiej partii przeszedł, jak w danej sytuacji się zachował, jak i kiedy głosował. Potrafiła w pamięci przywołać zdarzenie i je zestawić. To był komputer gigantycznej wiedzy na tematy polityczne i społeczne. Pisała przejrzystym stylem, bez udziwnień, bardzo kompetentnie i klarownie.
Miałem do czynienia z Janiną Paradowską na kilku płaszczyznach, m.in. była moją dziennikarką w „Życiu Warszawy”. Wprawdzie najpierw był krótki okres nieszczególnych relacji, ale potem to się zmieniło. Występowałem u niej w Superstacji, w Tok FM czy podczas spotkań kapituły Nagrody Kisiela. Potrafiła być cięta, nawet złośliwa, ale była to złośliwość inteligentna, wymierzona w punkt. Była dziennikarzem, którego nie można było zbyć błahym tekstem. Dociskała, wiedziała, o co pytać, rozmówca nie miał szans wykręcić się sianem.
(fot. Tadeusz Późniak)
Jacek Kowalczyk, redaktor prowadzący „Polityki”
Janina Paradowska z całą pewnością należała do najważniejszych osób w redakcji; słuchano jej, jej słów nie można było nie brać pod uwagę. Miała mnóstwo pomysłów, podrzucała tematy, zauważała zjawiska czy trendy, których inni jeszcze nie dostrzegali. To był zapewne efekt tego, że miała stały i bogaty kontakt z mnóstwem ludzi, ogromny krąg znajomych. Miała też dostęp do praktycznie całego środowiska politycznego w Polsce - może z wyjątkiem skrajnie prawej strony. Gdy usłyszałem w Tok FM, że Janina Paradowska nie żyje, byłem w szoku, jak większość osób w redakcji. Ona ostatnio rzeczywiście słabo się czuła, już nie na wszystkie kolegia przychodzila, ale robiła wszystko jak dawniej - by nie siedzieć bezczynnie. Była w nieustającym pędzie, w ciągłym kontakie ze wszystkimi. No i oczywiście dochodził do tego teatr, który uwielbiała i do którego regularnie chodziła. Odeszła tak szybko, jak żyła.
Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”
Wydawała się być osobą nie do zdarcia. Jest to w jakimś sensie śmierć na posterunku, bowiem do końca była dziennikarką. Należała do absolutnych, niepodważalnych fundamentów polskiego dziennikarstwa. Różniły nas poglądy na praktycznie wszystkie sprawy, często mnie zresztą irytowała stronniczością, lecz, przynajmniej do pewnego momentu, tolerowała w swoich programach ludzi w intelektualnej kontrze. Potem jej się to znudziło. Mimo, że przez wiele lat przychodziłem do jej „Poranka radia Tok FM”, pewnie właśnie z tego powodu wypadłem z kręgu jej najbliższego zainteresowania. Co zresztą nie zmieniło naszych zawsze dobrych relacji.
Zawsze przecież łączył nas Kraków. Ale i coś więcej: szacunek do tematu, dystans do rzeczywistości. Miała fenomenalną pamięć, miała też w sobie dużo krakowskiej kultury, wdzięku i gracji w podejściu do ludzi. Bardzo tego brakuje w kolejnym pokoleniu dziennikarzy.
Mimo wielu różnic - środowiskowych, pokoleniowych, poglądów - bardzo ją szanowałem. Wydawała się punktem odniesienia, jednym z kamieni węgielnych polskiego dziennikarstwa ostatnich 25 lat.
(IKO), (JM), (DR), (KOZ, 29.06.2016)