Będą wnioski do prokuratury w sprawie inwigilacji dziennikarzy, ale faktów wciąż brak
(fot. pixabay.com)
Na liście dziennikarzy, którymi za czasów rządów PO interesowały się ABW i CBA, znalazły się 52 osoby. Mariusz Kamiński, koordynator służb specjalnych, zapowiedział, że będą wnioski do prokuratury w sprawie ich inwigilacji, ale nie podał żadnych nazwisk.
Listę 52 dziennikarzy, którzy - jak wynika z audytu przeprowadzonego w służbach specjalnych - byli w zainteresowaniu operacyjnym, minister Kamiński przekazał posłom speckomisji. Jednak nie padło żadne nazwisko. A minister Kamiński nie chciał nawet ujawnić, czy nazwiska te pokrywają się z tymi, o których informował Cezary Gmyz w tekście "Rząd PO-PSL śledził dziennikarzy" na łamach "Tygodnika do Rzeczy".
Tłumaczył, że nie przedstawi listy nazwisk, bo trzeba znaleźć dobrą formułę prawną, by możliwie pełny obraz tych działań trafił do opinii publicznej.
Jak podaje Polska Agencja Prasowa, po audycie za "niezwykle bulwersującą" sprawę uznano "rozpracowywanie redakcji »Rzeczpospolitej« przy aferze hazardowej". Inwigilacja ta "nie ograniczyła się tylko do dziennikarzy publikujących artykuły, a tak naprawdę do znacznej części redakcji dziennika" - powiedział Kamiński. Jednocześnie zapowiedział, że do końca miesiąca służby przygotują i skierują do prokuratury wnioski dotyczące nieprawidłowości przy inwigilacji dziennikarzy. Minister chce, by sprawa inwigilacji dziennikarzy "Rzeczpospolitej" jak najpilniej została włączona do śledztwa.
Niektórzy dziennikarze z listy podanej przez Cezarego Gmyza (byli na niej m.in. Piotr Gabryel, Anita Gargas, Cezary Gmyz, Piotr Gociek, Piotr Gursztyn, Jerzy Jachowicz, Igor Janke, Michał Karnowski, Patrycja Kotecka, Paweł Lisicki, Michał Majewski, Karol Manys, Robert Mazurek, Piotr Nisztor, Eliza Olczyk, Paweł Reszka, Piotr Skwieciński, Mariusz Staniszewski, Jarosław Stróżyk, Wojciech Sumliński, Michał Szułdrzyński, Maciej Walaszczyk, Łukasz Warzecha, Bartosz Węglarczyk) już podjęli kroki prawne. - O ile wiem, to na podstawie dotychczasowych informacji, m.in. tych ujawnionych przez redaktora Gmyza, niektórzy koledzy złożyli już doniesienia do prokuratury. I to na tyle skuteczne, że już uzyskali status pokrzywdzonych. Ja planuję to samo – zapowiada Łukasz Warzecha, publicysta tygodnika "W Sieci", choć nie podaje, o jakich dziennikarzy chodzi.
Piotr Gursztyn, szef TVP Historia, podkreśla, że spodziewa się szczegółów w tej sprawie. – Zwłaszcza personalia byłyby tu ciekawe. Chciałbym wiedzieć, czy ja i moi koledzy byliśmy inwigilowani. To moja prywatne oczekiwanie, by ta sprawa nie została zamieciona pod dywan – podkreśla Gursztyn.
Cezary Gmyz nie jest zdziwiony, że na razie nie opublikowano konkretnych nazwisk dziennikarzy. - Śledztwo się toczy i jest objęte tajemnicą postępowania, do tego dochodzą także materiały klauzulowe. Dopóki ktoś nie zdejmie klauzuli z tych materiałów, to szefowie służb nie mogą podawać szczegółów – mówi Gmyz. - Moim zdaniem powinny one stać się przedmiotem badań sejmowej komisji śledczej, bo inwigilacja ludzi mediów na taką skalę to skandal - dodaje. Zapowiada, że po urlopie będzie kontynuował temat. - Będę próbował ustalić listę inwigilowanych dziennikarzy. Już to, co jest, budzi przerażenie. Dobrze, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadzi już postępowanie w tej sprawie. Mam nadzieję, że materiały z audytu trafią do tego śledztwa, bo tu złamano co najmniej kilka paragrafów – podkreśla Gmyz.
- Mariusz Kamiński, nauczony doświadczeniem z poprzedniej kadencji, kiedy był szefem CBA i występował na konferencjach prasowych, skazując ludzi przed wyrokiem, teraz tego nie będzie robił - uważa Piotr Pytlakowski, dziennikarz śledczy "Polityki". - Rzeczą prokuratora jest ustalić, kto jest pokrzywdzonym, kto sprawcą, kto złamał prawo, i na tej podstawie stworzyć listę osób pokrzywdzonych. Jeżeli będą wśród nich dziennikarze, a prokurator uzna, że można te informacje ujawnić, wtedy to dotrze do opinii publicznej. Wszyscy się ekscytują, że Gmyz coś ujawnił bez podania źródeł, że Kamiński rzuca jakieś ogólniki. Nam są potrzebne konkrety, wtedy można rozmawiać – podkreśla Pytlakowski. I dodaje: - Cała ta sprawa jest potrzebna wyłącznie do rozgrywki politycznej, żeby pokazać, jak to za rządów PO wszyscy byli inwigilowani, podsłuchiwani, krzywdzeni. Wszystko po to, by wyprzeć z opinii publicznej to, co się działo za rządów PiS, Samoobrony i LPR. Wtedy sądy potwierdziły, że były przykłady niezgodnego z prawem inwigilowania dziennikarzy. Tutaj nawet nie wiem, czy łamano prawo – kończy Pytlakowski.
(DR, PAP, 14.03.2016)










