Dla Warrena Richardsona najważniejsze jest dobro ludzi, których fotografuje
Jacek Tacik (fot. materiały prasowe TVP)
Poznałem Warrena Richardsona we wrześniu 2015 roku po zamieszkach na węgiersko-serbskim przejściu granicznym w w Röszke. On, ja i dziennikarka ze Słowacji zostaliśmy poturbowani przez policję węgierską i znaleźliśmy się po drugiej stronie policyjnego kordonu.
Kiedy policja węgierska opatrywała moją ranę na głowie, Warren swobodnie robił zdjęcia. Funkcjonariusze byli przekonani, że jest fotografem policyjnym. Zrobił mnóstwo zdjęć ciężko rannych uchodźców, którzy także odnieśli obrażenia w czasie starć z policją. Spędziłem z nim kilkanaście godzin na granicy oraz w celi w mieście Seget, gdy zostaliśmy zatrzymani pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy.
To człowiek z dużym dorobkiem i ogromnym doświadczeniem. Opowiadał, że zjechał niemal cały Bliski Wschód. Śmierć i krew to rzeczy, na które jako fotograf często musiał patrzeć.
Mam wrażenie, że jest fotografem, dla którego misja to bardzo ważne słowo. Nie zależy mu na pieniądzach. Najważniejsze jest dla niego dobro ludzi, których fotografuje. Rzadko spotyka się takie osoby.
Pamiętam jego zdanie, które było dla mnie zaskoczeniem w kontekście tego, co działo się i dzieje w Polsce w kwestii uchodźców. Powiedział, że najlepszych ludzi, przyjaciół, spotkał wśród muzułmańskich uchodźców. Bardzo mu pomogli, utrzymuje z nimi kontakt, wie, co się z nimi dzieje. Zna ich losy po tym, jak dostali się do Europy.
Warren Richardson to nie jest fotograf, który czeka tylko na migawkę i zapomina o historii. To ktoś, kto żyje tym, co robi. Nagroda World Press Photo znalazła się w godnych rękach. (zebr. KOZ)
(18.02.2016)