W Rosji panuje osobliwa praworządność
Wacław Radziwinowicz (fot. Marcin Obara)
Rozmowa z Wacławem Radziwinowiczem, moskiewskim korespondentem „Gazety Wyborczej”, któremu Rosja cofnęła akredytację.
Dziś został Pan wezwany na rozmowę z wiceszefem służby prasowej rosyjskiego MSZ Artiomem Korzynem. Co się podczas tego spotkania wydarzyło?
Odebrano mi akredytację.
W jaki sposób został Pan wezwany do MSZ?
Zadzwonili do mnie. Człowiek którego nie znam, o nazwisku Kuzniecow powiedział, że mam przyjść i mam mieć ze sobą akredytację.
Bez akredytacji nie wolno Panu pisać?
Zgodnie z rosyjskim prawem nie mogę zajmować się pracą dziennikarza.
Czyli nie może Pan nawet opisać tego, co się dzisiaj stało?
Nie, nie mogę.
Dostosuje się Pan do tego zakazu i nie będzie pisać korespondencji z Rosji?
Mam zamiar się odwoływać. Problem polega na tym, że urzędnicy MSZ, którzy ze mną rozmawiali nie wiedzieli, czy jest w ogóle tryb odwoławczy. Coś tam na prędce wymyślili, że jest taki tryb, ale sami nie byli pewni, czy w ogóle istnieje. Jeżeli będzie jakakolwiek droga odwoławcza, to z niej skorzystam. Chociaż wiem, że nic nie wygram, bo w Rosji panuje osobliwa praworządność. Ale drogę odwoławczą trzeba wykorzystać.
Gdybym teraz występował jako dziennikarz, mógłbym zostać osądzony i karnie deportowany, a to jest znacznie gorsze. Po prostu mi nie wolno pracować jako dziennikarz. Gdybym to zrobił, naraziłbym się na niebezpieczeństwo.
Zna Pan powód cofnięcia akredytacji?
Powiedzieli mi, że to krok odwetowy za wydalenie Swiridowa (rosyjski korespondent, podejrzewany o szpiegostwo, któremu zabrano akredytację i wydalono z Polski – przyp. red.). Nie potrafili jednak powiedzieć, co osobiście mają do mnie. Powiedzmy, że na mnie wypadło.
Liczy Pan na pomoc polskiego MSZ lub innych instytucji?
Na pewno liczę na pomoc ambasady, bo mam to obiecane. Nie wiem czy obecny MSZ się tym smuci czy może raduje, że akurat na mnie wypadło. Nie wiem, czy mogę na cokolwiek ze strony ministerstwa liczyć.
Planował Pan wrócić na święta do Polski. Nie wie Pan jednak, czy będzie mógł później pojechać do Moskwy po swoje rzeczy. W tej sytuacji przyleci Pan do kraju?
Nie. Mam bilety na święta i powinienem być w niedzielę w Polsce, a 31 grudnia miałem wrócić do Rosji, do pracy. Urzędnicy z MSZ nie wiedzieli, jak ich zapytałem, czy w tej sytuacji wpuszczą mnie po świętach do Rosji. Bilety mi przepadną, bo nie zdążę spakować wszystkiego do niedzieli. Chcę wracać z moją kotką, ale najpierw chcę ją poddać badaniom. Bez kotki na pewno nie wrócę do Polski.
Co ma Pan zamiar robić po powrocie do Polski?
To jest decyzja moich szefów. Moje plany muszę najpierw omówić z szefami.
Jakub Mejer