Samo wejście "Business Insidera" do Polski nie gwarantuje mu sukcesu

Na wieść o możliwym wejściu "Business Insidera" do Polski zareagowałem ze sporym entuzjazmem, ale również z dozą niepewności. "BI" to jakość sama w sobie i jest wzorem dla wielu mediów na całym świecie. A to za sprawą niespotykanego zmysłu, pozwalającego na ugryzienie nośnych tematów od dosłownie każdej strony. Często od takiej, o jakiej nie pomyślała konkurencja.

"BI" dostarcza stosunkowo niewielu newsów własnych i bazuje na tym, co przywiozą inni. W praktyce "BI" nie powiela jednak czyjejś pracy, a podchodzi do tematów w charakterystyczny dla siebie sposób. Redaktorzy "BI" potrafią przygotować kilka publikacji na podstawie jednego newsa i tylko pozornie są one na ten sam temat. To niewątpliwy atut, który może przełożyć się na sukces, również na rynku polskim.
To czy "BI" uda się zbudować mocną redakcję nad Wisłą, zależy głównie od tego, na jakiej tematyce się skupi. Czy będzie poświęcał odpowiednią uwagę lokalnym zjawiskom, czy też postawi na międzynarodowe tematy, co zapewne będzie na początku łatwiejsze, ze względu na rozbudowaną globalnie siatkę współpracowników.  Pojawia się też pytanie, czy "BI" będzie budował od zera redakcję w Polsce, czy nawiąże współpracę z którymś z obecnych już na rynku wydawców. Często kilka mocnych nazwisk może pomóc ustawić i utrzymać odpowiednio wysoki poziom całego zespołu redakcyjnego.
Samo wejście na polski rynek dużego gracza z zagranicy o niczym jeszcze nie przesądza. Nie zapominajmy, że swego czasu Engadget - mocny gracz na rynku serwisów technologicznych - wszedł do Polski i… równie szybko się z niej wycofał. Polski Internet bywa hermetyczny i nie zawsze kupuje to, co przychodzi z Zachodu. I choć Facebook wyparł Naszą Klasę, to już eBay nie poradził sobie z Allegro, a PayPall nie zmienił sposobu w jaki Polacy płacą cyfrowo. (zeb. JM)

(29.07.2015)