Dział: WYWIADY

Dodano: Czerwiec 03, 2014

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Nie chcemy już oddawać zarobionych przez nas pieniędzy

Iwo Zaniewski (fot. Adam Guz/Press)

Rozmowa z Iwo Zaniewskim, który wraz z Kotem Przyborą, odchodzi z agencji PZL

Odejście z agencji PZL jej założycieli, to news roku w branży reklamowej. Może nawet news dekady.

Naprawdę? To aż takie ważne?  Przecież wciąż ktoś zmienia pracę...

Nie było tajemnicą, że relacje PZL i Grupy Leo Burnett ostatnio nie były najłatwiejsze, ale Wasze odejście to jednak zaskoczenie. Co się właściwie stało?

Nie mieliśmy problemów z Leo Burnett, dopóki agencja PZL była tylko z Leo Burnett. Wtedy wszystko się świetnie układało. Kłopoty zaczęły się, kiedy pojawił się Publicis jako właściciel.  To chora sieć, zbiurokratyzowana, kompletnie pozbawiona osobowości.  Z nimi nie ma żadnej rozmowy, żadnego partnerstwa, to tylko bezduszna księgowość. Nie da się tam niczego załatwić ani nawet niczego omówić, bo nikt się niczym nie interesuje, liczą się tylko liczby i zasady podległości. W Publicisie nikogo PZL nie interesuje do tego stopnia, że nie mieliśmy żadnych relacji z naszym większościowym udziałowcem, nie było z kim porozmawiać o planach, o potrzebach czy inwestycjach. Trzeba było tylko płacić haracz  i tyle ich obchodziło. Jakaś kreacja, jakieś pomysły? To nie w Publicisie!

Ale czy było jakieś konkretne wydarzenie, które przeważyło szalę?

Nic konkretnego się nie stało, ale nie dało się dłużej w ten sposób prowadzić agencji. Nie da się być agencją lokalną, mieć taki status, a jednocześnie być zmuszonym do płacenia sieciowych haraczy. To się nie mogło udać.

Czy z tego wynika, że PZL ma finansowe kłopoty?

Nie możemy dać Publicisowi  tyle, ile wymaga, bo on sam w niczym nam nie pomaga.

Ale przecież PZL miał taki status od początku. Przez 15 lat jakoś się to udawało.

Rynek reklamy się zmienił.  Nie jest dla nikogo tajemnicą, że reklama zmaga się teraz z intelektualnym kryzysem, a właśnie z takich intelektualnych projektów pochodziły przez lata finansowe nadwyżki PZL. Teraz klienci mają zapotrzebowanie na inne reklamy. Akurat takie, jakich my nie chcemy robić. Coraz mniej klientów jest zainteresowanych kreatywnymi rozwiązaniami, innymi od tego co jest na rynku i u konkurencji. Większość woli rzeczy bezpieczne, ale nijakie.

To co dalej? Jakie macie plany?

Nie mamy żadnego planu na jutro, bo nie musimy go mieć od razu. Każdy z nas ma jakieś swoje zobowiązania, poza reklamowe projekty, w które jesteśmy zaangażowani. Ja mam malarstwo, wystawy, aukcje itp. Ale na pewno nie planujemy jeszcze emerytury.

Wasze nowe projekty będą związane z reklamą?

Obaj bardzo lubimy reklamę, bo cenimy sobie codzienne spotkania z inteligentnymi ludźmi, pracę z nimi i dla nich, i na pewno z tego nie zrezygnujemy.  Reklama zawsze była dla nas ważna, trudno by nam było z tego zrezygnować. Praca w reklamie ma też wymiar finansowy, który również nie jest dla nas bez znaczenia. Więc na pewno jeszcze nie powiedzieliśmy naszego ostatniego słowa.

To będzie własny projekt czy działalność w innej sieci?

Na pewno nie wejdziemy już w żadne relacje z żadną siecią. Nie chcemy znów pracować na kogoś innego i od kogoś zależeć.  Nie po to się uwalniamy, by znów komuś oddawać zarobione pieniądze. Jeśli ruszymy z jakimś nowym projektem reklamowym, to na pewno będzie on całkowicie niezależny.

Widzicie się nadal jako twórcy reklam czy może już w reżyserii?

Nie wiem, czy będziemy robić reklamy, jak dotąd, ale czemu nie? Choć ja może faktycznie zajmę się reżyserią. Na razie zdecydowaliśmy tylko czego na pewno nie chcemy.

Nie odchodzicie z PZL z dnia na dzień.

Będziemy jeszcze w niej przez kilka miesięcy, trzy lub cztery. Pewne sprawy trzeba pozamykać, nie zostawiamy PZL tak od razu.

Zostajecie w agencji jako dyrektorzy kreatywni, ale z funkcji w zarządzie zrezygnowaliście. Dlaczego?

W zarządzie już nie jesteśmy, bo nie decydujemy o przyszłości agencji.

A co z Waszymi udziałami? Macie 49 procent. Zostaniecie udziałowcami niezaangażowanymi w pracę agencji, czy sprzedacie udziały Publicisowi?

Nie mam pojęcia. Problem w tym, że nawet na ten temat nie ma z kim w Publicisie rozmawiać. Wiele razy chcieliśmy to zrobić. Nikt z Publicisu nie interesuje się tym. To taki moloch, że upłynie dużo czasu, zanim się zorientują i podejmą jakieś decyzje. Więc na razie zostajemy właścicielami 49 procent agencji.

Agata Małkowska-Szozda

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.