Jakiej telewizji publicznej potrzebują Polacy?
Zanim pokłócimy się czy i ile płacić na media publiczne, trzeba rozwiać mity na temat TVP, odpowiedzieć na pytanie, czym jest misja i czy chodzi o dotarcie z nią do co setnego, czy przynajmniej co trzeciego Polaka.
Rozpoczyna się w Polsce publiczna dyskusja nad sposobem finansowania mediów publicznych. Jak na razie toczy się ona jednak w znacznym stopniu wokół nieprawdziwych przesłanek oraz mitów i legend wykreowanych szczególnie kilka lat temu, kiedy telewizja publiczna w Polsce bywała miejscem gorszących rozgrywek politycznych.
Zamiast tego trzeba zacząć rozmowę od absolutnie podstawowego pytania: „Jakiej publicznej telewizji Polacy potrzebują?”, a następnie – „Czy Polacy na telewizję publiczną swoich marzeń są skłonni łożyć odpowiednie do potrzeb środki?”.
Aby rozpocząć taką rozmowę, trzeba najpierw ustalić fakty. Pierwszy z nich to dzisiejszy krajobraz telewizyjny w Polsce i usytuowanie w nim Telewizji Polskiej. W największym skrócie polega on na tym, że nadawca publiczny został zobowiązany ustawowo do szeregu świadczeń (m.in. od cotygodniowej transmisji mszy rzym.-kat. po transmisje uroczystości państwowych), narzucono mu szereg ograniczeń (np. zakaz przerywania programów reklamami, odpowiednie ilości programów artystycznych, edukacyjnych itp.). Równocześnie właśnie z racji tych ograniczeń ma on być zasilany opłatą abonamentową, do której płacenia zobowiązane są gospodarstwa domowe i firmy posiadające odbiornik telewizyjny z wyłączeniem niektórych grup społecznych (szacunkowo zobowiązani do płacenia to 9,8 mln gospodarstw domowych przy 3,8 mln zwolnionych z tego obowiązku oraz ponad 1,7 mln firm, z których płacić powinny wszystkie posiadające odbiorniki tv.
Dodatkowym obowiązkiem TVP jest udostępnianie swoich programów za darmo wszystkim sieciom kablowym i platformom satelitarnym. Przypomnę, że wszystkie pozostałe stacje tv w Polsce mogą z tego tytułu otrzymywać od emitenta sygnału opłatę od każdego „gniazdka” telewizji kablowej i każdego dekodera tv sat.
Gdyby abonament był płacony w Polsce na średnim poziomie europejskim (ok 90% zobowiązanych do opłacania) TVP miałaby z tego tytułu co najmniej 1,2 mld zł rocznie (bez wpłat z firm). Ponieważ jednak płaci go zaledwie ok. 10% zobowiązanych, dostaje 282 mln zł (za rok 2013, wcześniej: 254 mln w 2012 i 205 mln w 2011 roku). To znacznie mniej niż nadawca publiczny traci tylko z tytułu zakazu przerywania programów reklamami, którą to stratę da się wycenić na ok. 316 mln zł (w roku 2013).
Podobnie obowiązek udostępniania sygnału za darmo sprawia, że TVP może przy tak niskim zasileniu abonamentem pozyskiwać środki praktycznie wyłącznie z reklam i sponsoringu i jest od tych źródeł dochodu uzależniona drastycznie bardziej, niż nadawcy komercyjni, w tym Cyfrowy Polsat i Grupa TVN, dla których pozareklamowe wpływy stanowią odpowiednio: 62 i 30%, a reklamowe: 31 i 49%. Dla TVP reklama i sponsoring w 2012 roku to aż 67% budżetu! (abonament: 17%)
Innym mitem na temat TVP są też jej rzekome wysokie koszty i niegospodarność, choć nikt nigdy nie przytoczył żadnych dowodów na rzecz takiej tezy. Tymczasem rzeczywistość telewizyjna jest taka, że wszelkie audycje produkuje się oraz kupuje z zewnątrz do emisji w TVP za takie same ceny, jak u jej komercyjnych konkurentów. Twarde księgowe dane dowodzą też, że w TVP większa część budżetu przeznaczana jest bezpośrednio na program w porównaniu z prywatną TVN.
W 2011 r. 82,6% kosztów TVP S.A. przeznaczanych było na podstawową działalność Spółki, czyli program. W przypadku TVN było to tylko 78,3%. Co istotne koszty sprzedaży w TVP S.A. były prawie dwukrotnie niższe, niż w przypadku TVN. Koszty ogólnego zarządu (czyli wszystkiego, co nie dotyczy bezpośrednio programu TV) w przypadku telewizji publicznej były również niższe, niż w przypadku telewizji komercyjnej. Wydatnie to świadczy o efektywności TVP S.A. i koncentracji na realizacji podstawowej działalności, czyli realizacji misji publicznej.
W dodatku w ciągu ostatnich pięciu lat, kiedy zasilenie z abonamentu drastycznie zaczęło się obniżać, Telewizja Polska wcieliła ogromny program oszczędności i restrukturyzacji, który zaowocował m.in. zmniejszeniem budżetu o 32%, zatrudnienia o 28% i wynagrodzeń o aż 35%.
Na ogromny ten wysiłek opinia publiczna prawie nie zwróciła uwagi, a media nadal są pełne nieaktualnych danych lub wręcz czarnych legend. Pisze się więc nadal na przykład, że „Lis i inni im podobni celebryci zgarniają połowę budżetu TVP na swoje gwiazdowanie to nie ma co się dziwić, że kasy nie mają!”, gdy program Tomasza Lisa jest dla TVP znaczącym źródłem dochodu, a mitycznych kontraktów „celebryckich” jest w Telewizji Polskiej wszystkiego 19 i wszystkie razem kosztują one TVP tyle, co jeden odcinek taniego serialu …
Podobnie absurdalnie potrafi się twierdzić, że dla sanacji finansów wystarczy zlikwidować „komercyjne” TVP1 i TVP2 a zostawić „ambitne” TVP Kultura i TVP Historia. Tymczasem te drugie istnieją tylko i wyłącznie dzięki temu, że pieniądze na nie zarabiają te pierwsze...
Z mitem o niegospodarności TVP połączony jest mit o odwracaniu się masowego widza od oferty telewizji publicznej. W micie tym po pierwsze przypisuje się niesłusznie Telewizji Polskiej jakiś nadzwyczajny udział w nieuniknionym skądinąd spadku oglądalności wielkich kanałów ogólnotematycznych wynikający z cyfryzacji i wspólny dla wszystkich rozwiniętych krajów europejskich. Tymczasem twarde dane oglądalności dowodzą po pierwsze, że akurat TVP, po przejściowym spadku po całkowitej likwidacji nadawania analogowego w Polsce, jest znowu na trendzie wznoszącym. Po drugie, że większość wielkich nadawców, a wśród nich przede wszystkim Telewizja Polska, skutecznie realizuje strategię dywersyfikacji. Dzięki konsekwentnemu tworzeniu nowych kanałów, zwanych niszowymi lub tematycznymi, cała TVP niezmiennie ma zdecydowanie ponad 30% rynku telewizyjnego w Polsce (w całym roku 2013 – ponad 30%, w styczniu br – 32%).
Jest to wynik wyraźnie lepszy, niż dwóch jej największych konkurentów – Polsat i TVN, mimo że nie dotyczą ich żadne, wspomniane powyżej, ograniczenia w nadawaniu, w emitowaniu reklam, pobieraniu opłat, nie są zobowiązane do jakiejkolwiek działalności misyjnej, mogą też ściągać znaczne sumy pieniędzy z rynków finansowych (giełda, kredyty itp.) na nowe inwestycje i promocję.
Dość jednak o dezinformacji, prawdziwych danych i statystykach. Podstawowym problemem przyszłości telewizji publicznej w Polsce jest brak odpowiedzi na pytanie, jaka to ma być telewizja i dla kogo.
Często jako wzorzec przywołuje się tu angielską BBC, abstrahując nie tylko od faktu, że jej roczny budżet sięga 25 mld zł rocznie (TVP: 1,4 mld zł, czyli prawie 18 razy mniej!), ale i tego, że jej codzienny program składa się w znacznej części z pozycji, które w Polsce uchodzą za przejaw niskiej ambicji, komercji czy tandety. Widać z tego wyraźnie, że mit BBC został stworzony nie w wyniku analizy jej codziennego programu, ale wybranych produkcji, faktycznie najczęściej wybitnej jakości, która jednak była możliwa w znacznym stopniu dzięki nakładom dziesiątki, a czasem nawet setki razy przekraczającym nakłady możliwe do poniesienia w Polsce. Jest to więc podobne zjawisko, jak hollywoodzki film, oglądany i chwalony na całym świecie, który jednak powstaje za pieniądze pięć do dziesięciu razy większe, niż cała roczna produkcja filmowa w Polsce!
Ramówka BBC z poniedziałku, 27 stycznia br. i soboty, 25 stycznia
Choć oczywiście pieniądze to nie wszystko, znamienne będzie w tym miejscu porównanie kosztów produkcji kilku wybranych seriali telewizyjnych w Europie, w przeliczeniu na jeden odcinek:
- niemieccy „Nasze matki, nasi ojcowie” – prawie 6,5 mln zł (to tyle, co średni koszt przeciętnego kinowego filmu fabularnego w Polsce),
- rosyjska „Anna German” – 2,5 mln zł,
- angielscy (BBC z udziałem TVP) „Szpiedzy w Warszawie” – 2,4 mln zł,
- polski „Czas Honoru” – 0,59 mln zł.
Skądinąd jednak podstawowym problemem w dyskusji o telewizji publicznej jest właśnie słowo „misja”. Prawie wszyscy zabierający w niej głos rozumieją ją w sposób, który można sprowadzić do zdania: „misja to TVP Kultura a nie seriale TVP”. Jeśli tak, to oczywistą konsekwencją będzie też zdanie: „misyjne jest to, co ogląda 0,5% Polaków, a nie to, co ogląda 30 czy 40%...”. Faktycznie?
Wynikałoby bowiem z tego, że postulowanym modelem telewizji publicznej powinien być taki, w którym za programy interesujące znikomą (choć niewątpliwie ważną i elitarną) część społeczeństwa płacić ma 99% pozostałych obywateli, którzy treści ich interesujących w znacznym stopniu (poza sportem na przykład) zostaną w opłacanej przez nich telewizji pozbawieni.
Można, rzecz jasna, powyższemu rozumowaniu postawić zarzut demagogii. Ale czy na pewno? Czy do końca? Czy misyjny wyłącznie musi być zestaw: „film dokumentalny, artystyczny film fabularny, ambitny program edukacyjny”, a nigdy nie serial rozrywkowo-obyczajowy, teleturniej, program śniadaniowy?
Na ile wreszcie, o misyjności lub nie decydować mają prywatne gusta elit, a na ile upodobania kierowcy autobusu, kasjerki z supermarketu, pielęgniarza czy księgowej? Na te pytania nikt dotąd w Polsce nie próbował odpowiedzieć, ba, nawet nie próbował ich postawić. Rzecz jasna, nie chodzi o to, by wspólnym społecznym wysiłkiem układać ramówkę publicznej stacji. Podobnie jak programy szkolne nie piszą się zbiorowo, ale fachowcy, którzy je konstruują, muszą wyważać między niezbędnym zasobem wiedzy, którą uważają za konieczną do przekazania a przebadanym poziomem możliwość ucznia.
Nie chcę nikogo przekonać, oczywiście, do Telewizji Polskie wypełnionej teleturniejami i serialami. Skoro jednak budzą one taką niechęć i w oczach wielu stanowią kwintesencję dzisiejszego programu TVP, muszę przypomnieć, że tylko w dwóch głównych Antenach publicznych nadawanych jest rocznie (licząc tylko premiery!) 347 godzin programów kulturalnych (z powtórkami – prawie 1,5 tys., nie licząc Teatru TV), 166 godzin dokumentów, prawie 730 godzin programów edukacyjnych, poradniczych i popularno-naukowych, ponad 250 godzin programów dla dzieci i młodzieży.
Mało? Zgoda. Telewizja Polska powinna jeszcze więcej produkować i pokazywać takich gatunków, co do których misyjności z grubsza wszyscy pewnie mogliby się zgodzić. Ale właśnie to możliwe by było tylko w sytuacji realnego zasilenia publicznego i zmniejszenia presji walki o reklamę.
Właśnie o tym mówił prezes TVP Juliusz Braun w środę 5 lutego na posiedzeniu sejmowej komisji kultury, deklarując m. in. na głównych antenach tysiąc godzin programów kulturalnych (z 347), podwojenie liczby filmów dokumentalnych i programów edukacyjnych, co najmniej trzykrotne zwiększenie pozycji popularno-naukowych i poradniczych czy 100 dodatkowych artystycznych filmów fabularnych.
Deklaracja ta będzie miała pełne pokrycie, jeśli dyskusja o realnym zasileniu publicznym zostanie oparta na faktach i w krótkim czasie zaowocuje konkretnymi ustawowymi projektami. Na razie jednak telewizja publiczna w Polsce dostaje publiczne zasilenie w wysokości 9 zł rocznie w przeliczeniu na jednego obywatela. Na Litwie jest to złotych 15, w Hiszpanii, Portugali, na Węgrzech i na Słowacji – od 80 do 100 zł, w Czechach – 124 zł, w Irlandii – 166 a w Słowenii – 181 zł.
W efekcie w 2011 r. słowacka telewizja publiczna z abonamentu miała 95% swojego budżetu, czeska – 75%, a polska – 12%. Resztę TVP musi zdobyć sama. I w ogromnym trudzie zdobywa. O co ma się do niej ogromne pretensje…
Niedawno były wiceminister finansów Witold Modzelewski w rozmowie z Cezarym Michalskim stwierdził: „Istotą państwowości są pieniądze, które państwo przeznacza na wszystkie cele, które chce realizować. (…). Państwo właściwie funkcjonujące musi samo utrzymywać się z efektywnie pozyskiwanych podatków. A jeśli to nie ma dla tego państwa, dla jego klasy politycznej, znaczenia, takie państwo nie ma podstawowego instynktu przetrwania”.
(06.02.2014)