Dział: OPINIE

Dodano: Listopad 08, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Strzelanie z armaty do twitterowego wróbla

Czy polski polityk, członek rządu, powinien być obecny na Twitterze? Czy w ogóle może być obecny? W odpowiedzi na tekst "Press" "VaGla na tropie” swoją opinię przesłali nam Maciej M. Sokołowski, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego, oraz Michał Dunin, dyrektor zarządzający agencji social media WebTalk.

W naszej polemice pragniemy się odnieść do rozmowy z Piotrem VaGla Waglowskim „VaGla na tropie”, która ukazała się w najnowszym wydaniu Press, oraz we fragmentach na głównej stronie Gazeta.pl, w części w której dotyczyła ona obecności polskich polityków w mediach społecznościowych. Tak jak i internautów (o czym świadczą liczne komentarze), również i nas poruszyły tezy formułowane przez Piotra Waglowskiego. W żadnym stopniu nie chcemy podważać osiągnięć ich Autora, którego zasługi na rzecz popularyzacji w Polsce wykorzystania Internetu i zwiększenia świadomości jego użytkowników są nie do przecenienia. Nie zmienia to jednak faktu, że nie możemy zgodzić się z przekazem wspomnianego tekstu.
Aby jak najdokładniej odnieść się do poszczególnych tez stawianych przez Piotra Waglowskiego– poniższa polemika skonstruowana została w oparciu o cytaty z ww. artykułu.
Media społecznościowe niepożądane narzędzie w rękach rządu?
"Przedstawiciele instytucji państwowych nie mają podstawy prawnej do funkcjonowania w mediach społecznościowych. Minister czy ministerstwo nie mają prawa nikogo banować, a to się dzieje."
A wiec czym są media społecznościowe? Komu mają służyć ? Na podstawie praktycznej definicji, stworzonej przez bloggera Dominika Kaznowskiego (blog Networked Digital Age) ”social media to podlegające (jedynie) kontroli społecznej środki przekazu, które mogą być wykorzystywane do komunikacji na dowolną skalę, zawierające zarówno treść przekazu jak i możliwe punkty widzenia odnoszące się do informacji.” Definicja ta dobrze oddaje istotę mediów społecznościowych, tj. możliwość ich zastosowania w wielu przypadkach i na różną skalę, a przede wszystkim – ich informacyjny (komunikacyjny) charakter. Media społecznościowe służą społeczeństwu – to niezaprzeczalny fakt, a ich rolę uwydatniają chociażby ostatnie rewolucje, manifestacje, protesty i działania obywatelskie, które rozpoczęły się za pośrednictwem różnego rodzaju portali społecznościowych.
Kolejnym niezaprzeczalnym faktem jest to, iż w demokratycznym państwie prawnym rząd ma służyć społeczeństwu. Jeżeli zatem media społecznościowe są narzędziem służącym społeczeństwu, to wychodząc z tego elementarnego założenia, rząd chcąc służyć społeczeństwu powinien się z nim komunikować. Ku naszemu zdziwieniu, VaGla – promotor postaw obywatelskich w Internecie – stając na gruncie „skrajnego legalizmu” odmawia możliwości wykorzystywania obecnie najbardziej popularnych kanałów komunikacyjnych w dialogu ze społeczeństwem. Dialogu, którego zalet nie musimy podawać – znają je użytkownicy Internetu – prostoty, szybkości, łatwości w dostępie (o czym świadczą przywołane dalej dane). VaGla proponuje klasyczne „cofnięcie się do tyłu” – w tym przypadku nie tylko obarczone błędem językowym, ale i logicznym. Po pierwsze, zamiast kanału „mainstreamowego” proponuje użycie środka, którego słabość obnażył prostym zrzutem ekran (brak odpowiedzi konsultanta na ePUAP i zakończenie rozmowy). Po drugie, odpierając podejście legalistyczne w polskim systemie prawnym znaleźć można podstawy umożliwiające członkom Rady Ministrów wykorzystanie mediów społecznościowych i to niekoniecznie na potrzeby prywatne.
Już w Konstytucji RP, na którą przecież powołuje się VaGla, szczególną pozycję w prowadzeniu polityki państwa przyznaje się Radzie Ministrów (art. 146 ust. 1 i 2), a przecież o jej członków tu chodzi. Konkretne podstawy „informowania społeczeństwa” to m.in. zgodnie postanowieniami ustawy z dnia 8 sierpnia 1996 r. o Radzie Ministrów (art. 22 ust. 2) Rada Ministrów jest obowiązana informować opinię publiczną o przedmiocie posiedzenia oraz o podjętych rozstrzygnięciach. Natomiast zgodnie z art. 29 tej ustawy, do zadań, które z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów realizuje jego Kancelaria, należy w szczególności obsługa informacyjna oraz prasowa. Co więcej, , w § 22 Regulaminu Organizacyjnego KPRM, stanowi się, iż Centrum Informacyjne Rządu realizuje zadania w zakresie realizowania kampanii informacyjnych dotyczących prac Prezesa Rady Ministrów, czy merytorycznej obsługi stron internetowych Kancelarii. Działania te określić można jako „informowanie”, czy „promowanie” –w czym z powodzeniem mieści się w aktywność w mediach społecznościowych.
Co więcej do wykorzystania mediów społecznościowych w tzw. „sprawach urzędowych” (w tym przypadku dostępu do informacji publicznej) w marcu br. odniósł się Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie. W ocenie WSA portal społecznościowy posiadany przez podmiot publiczny (w orzeczeniu gminę) „służy zazwyczaj promocji, przedstawia dokonania władz , określa zamierzenia i wskazuje na inicjatywy społeczne, itp. Tego typu nośnik informacji jest używany do wymiany poglądów, prowadzenia dyskusji, komentowania pewnych zdarzeń, itp. Natomiast posiadanie takiej strony przez podmioty publiczne nie jest określone, a zatem i wymagane przepisami prawa. W obowiązującym porządku prawnym, tego typu strona nie jest dopuszczalnym sposobem komunikowania się w tzw. sprawach urzędowych, w tym nie służy wnoszeniu podań i wniosków. ”Fakt, iż konkretna podstawa prawna nie odwołuje się bezpośrednio do „mediów społecznościowych”, czy „posiadania strony na Facebooku” przez Ministra lub Ministerstwo nie neguje jednak możliwości zakwalifikowania ww. działań jako wskazanej aktywności „informacyjnej” albo „promocyjnej” (co zresztą potwierdził WSA). W tym ujęciu obecność członków Rady Ministrów w mediach społecznościowych bronić można dodatkowo na gruncie klasycznej teorii prawnych form działania administracji, kwalifikując ją jako czynności faktyczne – działania społeczno-organizacyjne.
Odnosząc się do kwestii tego, czy rząd RP może „banować” użytkowników mediów społecznościowych  chcemy przypomnieć, że polski rząd nie ma możliwości wyrzucenia użytkownika z Facebooka czy Twittera. Może oczywiście zablokować go na swoim kanale, ukryć komentarz – ale tutaj wchodzimy już w inną dyskusję – dyskusję na temat etyki działań w mediach społecznościowych, czy dobrych praktyk, a niekiedy zwykłej netykiety.
Obywateli traktować równo – tj. wcale do nich nie docierać
"Organy władzy publicznej powinny wszystkich obywateli traktować równo – to może zapewnić publikowanie w serwisach, do których wszyscy mają dostęp, a więc BIP."
Wg danych z Megapanelu z kwietnia 2013 r., BIP.gov.pl odwiedziło 308 037 użytkowników (penetracja na poziomie 1,51%) w tym samym okresie na Twittera zajrzało 2 254 248 użytkowników (11,04%). O Facebooku i jego 14 milionach użytkowników nie trzeba nawet wspominać. Dlaczego z kwietnia? Bo w sierpniu i lipcu BIPu w zestawieniu nie ma – znalazł się poza rankingiem. Media tradycyjne są i zawsze pozostaną wybiórcze w doborze informacji, z kolei w kanałach social media teoretycznie wypowiedzi polityków są ich własnymi. Trudno znaleźć kanał, który może zapewnić taki zasięg i taką powszechność dostępu w Polsce. Zarówno Twitter jak i Facebook są portalami ogólnodostępnymi, nie tworzącymi barier dla użytkowników…chyba, że zgodnie z regulaminem Facebooka użytkownik ma poniżej 13 lat… wtedy pozostaje mu jedynie BIP, albo przysłowiowy „telefon do urzędu”. W świetle powyższych danych tym bardziej nie rozumiemy uporu Piotra Waglowskiego w jego dążeniu do pozbawienia administracji i rządu, a tym samym społeczeństwa, komunikacji na linii obywatel-państwo, która w Polsce rzeczywiście działa i niejednokrotnie przynosi pozytywne efekty.
Snowden powiedział, że śledzą
"Media społecznościowe monitorowane przez służby specjalne…dla mnie sytuacja jest dość podobna do tej, w której w której Prokuratura Generalna obserwuje mnie na Twitterze"
Mamy nadzieję, że nasz system ścigania i prewencji jest znacznie sprawniejszy w swoim działaniu i nie polega on jedynie na obserwowaniu uczciwych obywateli na Twitterze, którzy do tego medium dołączają dobrowolnie i równie dobrowolnie publikują na nim swoje wypowiedzi. Z drugiej strony również i w życiu poza siecią nie można wykluczyć tego typu działań. Za każdym z nas może podążać patrol Policji i niekoniecznie musimy dać mu do tego konkretny powód. Oczywiście w przypadku mediach społecznościowych zakładamy pewną ciągłość (nie znikną za rogiem, jak wspomniany patrol). Z drugiej strony VaGla nie może wykluczyć sytuacji, iż amerykańska Narodowa Agencja Bezpieczeństwa lub Homeland Security zacznie go obserwować na Twitterze (w tym wypadku @DHSgov) – z tego też można wyciągnąć dowolne wnioski. Przystępując do tego serwisu zgodził się na warunki korzystania z niego i na pewno ma tego świadomość
Polski minister na polskie portale społecznościowe
"Wszystkie serwisy, które nie mieszczą się w krytycznej infrastrukturze państwa, nie powinny mieć racji bytu."
Odwołanie się do kwestii bezpieczeństwa jest najlepszym argumentem zakazania jakiejkolwiek aktywności – a wszystko w imię szeroko rozumianego dobra publicznego. Wykorzystanie pojęcia infrastruktury krytycznej (normowanej na gruncie ustawy z dnia 26 kwietnia 2007 r. o zarządzaniu kryzysowym) w kontekście uregulowania komunikowania się ze społeczeństwem w ramach kilkuset znakowych wiadomości, czy zamieszczania zdjęć na Facebooku jest „strzelaniem z armaty…do twitterowego wróbla”. Znów, zaskakuje nas, iż osoba, która broni wolności Internetu, stara się ją ograniczać.
Jeszcze dalsze wnioski z propozycji twórcy portalu VaGla wyciągnął inny użytkownik portalu gazeta.pl: ”W tej samej konwencji można zakazać premierowi i prezydentowi udzielania wywiadów –  odpowiedzi powinny być publikowane tylko na BIP. Proponuje również skasowanie publicznych wystąpień w szkołach, jednostkach lokalnych, centralnych i wszędzie indziej – stanowiska powinny być przekazywane RÓWNO za pośrednictwem BIP.” Absurdalność sytuacji jest oczywista. Tak samo „dyskryminuje się” w telewizji i radiu, czy prasie – wybierając te a nie inne programy telewizyjne, radiowe, w których występują politycy, w tym członkowie rządu, jak również wysyłając artykuły, listy, wypowiedzi do takich, a nie innych gazet. Rozumiemy, że również i tę kwestię proponuje uregulować VaGla. Bo w imię czego ktoś występuje w radiu "Z.", a nie w radiu "M."? Obecnie typu aktywność nie podlega reżimowi prawa zamówień publicznych, którego cechą jest odpłatność (nie wchodząc w dalszej rozważania na jej temat), z ceną jako istotnym elementem najkorzystniejszej oferty.
Na koniec pozwalamy sobie przytoczyć ostatni z postulatów Piotra Waglowskiego:
 „Jeśli minister jest na Twitterze, jeśli publiczne pieniądze są przeznaczane na zasilanie informacyjne serwisu prowadzonego przez spółkę amerykańską, dlaczego tych informacji nie ma w urzędowym publikatorze? Dlaczego minister nie publikuje informacji np. w "Press", "Rzeczpospolitej" czy "Gazecie Wyborczej"?”
Pomijając obowiązujące w Unii Europejskiej reguły konkurencji i zasady udzielania pomocy publicznej, przyjmując to rozumowanie, politycy, którzy chcieliby korzystać z zagranicznych podmiotów muszą wybierać polskie substytuty – których na rynku zostało już coraz mniej. Nie szukając  daleko – niegdyś popularny dostawca usługi internetowej – Telekomunikacja Polska należy do francuskiego koncernu Orange, rozwiązanie to sznurek i dwa kubki, rozmiar dowolny – byle polskie.
 

(08.11.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.