Me(ga)loman - sylwetka Sylwestra Latkowskiego
"Sylwester Latkowski kreuje się na ostatniego sprawiedliwego w mediach" - pisaliśmy o obecnym redaktorze naczelnym "Wprost" w "Press".
Tekst był publikowany w "Press" w sierpniu 2008
Pokój jest niewielki, w nowym bloku w warszawskim Wilanowie. Mieszkanie świeżo urządzone, czyste, wręcz sterylne. Sylwester Latkowski tłumaczy: – Pan siedzi akurat w tej części, która nie jest częścią mieszkania i która jest od początku budowy w sensie formalnoprawnym zarejestrowana jako redakcja. Wszyscy wiedzieli, łącznie z ABW, że wchodzą do redakcji Latkowskiego. Nie widziałem, żeby ABW weszła do Agory albo do TVN-u. A przecież ja tu też pracuję. To jest jak redakcja – gospodarz nie kryje oburzenia.
Funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zadzwonili do jego mieszkania 30 sierpnia 2007 roku kilkanaście minut po 7 rano, weszli i zatrzymali przebywającego tam wówczas i udzielającego wywiadu byłego ministra spraw wewnętrznych Janusza Kaczmarka. Latkowski telefonem komórkowym nakręcił, jak Kaczmarek jest wyprowadzany z jego mieszkania.
Film pokazały największe telewizje. Serwisy informacyjne i gazety przytaczały opisy Latkowskiego, jak to ABW dokonała u niego aresztowania. Był prawie takim samym bohaterem dnia jak zatrzymany minister.
I tylko nieliczni zauważyli, że w materiale wideo nakręconym dla serwisu internetowego „Polityki” Sylwester Latkowski opowiadał swoją wersję: że nie przypadkiem to u niego aresztowano byłego ministra. Powiedział funkcjonariuszom ABW, że robią to celowo, bo u niego jest montowany film o zamordowanym generale Marku Papale i są materiały do książki, a oni przecież chcą dojść do tego, co jemu udało się zebrać. Jednym słowem – chodziło bardziej o niego niż o ministra.
– Sylwek ma dużą potrzebę autokreacji – tłumaczy kolegę Piotr Pytlakowski z „Polityki”, który także był w owym mieszkaniu poprzedniego wieczoru, bo razem przepytywali Kaczmarka posądzonego o przeciek o planowanej przez Centralne Biuro Antykorupcyjne akcji przeciwko Andrzejowi Lepperowi.
Moi rozmówcy sądzą, że właśnie z potrzeby zaistnienia Latkowski kreuje się na ostatniego sprawiedliwego w mediach. Bo to, że jest dziennikarzem, samemu Latkowskiemu przechodzi przez gardło z trudem. Mimo że prowadził programy w TVP, pisze artykuły do gazet, robi filmy reporterskie i dokumentalne.
Bo on o większości dziennikarzy ma zdanie jak najgorsze: są manipulowani i koniunkturalni. – Są pewni generałowie i pułkownicy, których nazwiska pokrywają się z mediami. I tyle panu powiem – kwituje Latkowski.
Dwie traumy
Do celi wpada atanda, czyli służba więzienna z pałkami. Wywlekają człowieka i zabierają „na dźwięki”, czyli do celi dźwiękoszczelnej. Zakładają mu na głowę kask, żeby móc bić mocno, ale tak, by nie zabić. Opowiadają o tym bohaterowie filmu Sylwestra Latkowskiego pt. „Śledczak”.
– Sytuacja jak najbardziej prawdziwa. Kiedyś było o wiele gorzej, dziś się obawiają praw człowieka i nowych możliwości prawnych – komentuje po obejrzeniu filmu były więzień, prosząc o anonimowość.
Jako autor filmów dokumentalnych Sylwester Latkowski nie boi się takich tematów. Więzienie, pedofile, walki kibiców – koledzy opowiadają, że dobrze się w tym czuje, potrafi rozmawiać z ludźmi, otworzyć tych, których inni dziennikarze nieraz się boją. Dlatego pokazywane w jego filmach obrazy są bardzo realistyczne.
Jednak o swoim pobycie w więzieniu mówić nie chce. – Kara właśnie mi się zatarła. Nie będę odpowiadał na pytania na ten temat – oświadcza Latkowski. Ale dodaje, że uniknął „dźwięków” i w więzieniu przetrwał dzięki ludziom, którzy się zorientowali, że zamierza tylko odbyć w miarę spokojnie karę i wyjść.
Więzienie i Elbląg – oba słowa są dla niego źródłem traumy. Piotr Pytlakowski pamięta wyprawę do Elbląga w listopadzie 2007 roku, gdy jechali na organizowane tam spotkanie z cyklu „Salon »Polityki«”. – Podczas całego pobytu Sylwek był spięty. Prawie nie wychodził z hotelu – opowiada Pytlakowski.
Latkowski urodził się w Elblągu 42 lata temu i tam wychował. Skąd niechęć do rodzinnego miasta? – Kojarzy mi się ze wszystkim co najgorsze. Tam się zderzyłem ze światem polityki, z najgorszym brudem tego kraju. Nie chcę na ten temat rozmawiać – zastrzega.
Mieszkał z matką i siostrą w skromnych warunkach. W swojej książce z 1996 roku „Pamiętam jak...” opisywał: „Mieszkanie składało się z dużego, podłużnego pokoju, którego jedno okno wychodziło wprost na ścianę drugiego budynku położonego trzy metry dalej i kuchni ze ściętym od połowy sufitem, oraz kiszkowatej pakamery. Pamiętam, że ubikacja była na klatce schodowej i korzystały z niej cztery rodziny”.
Poszedł do technikum mechanicznego, do klasy o specjalności obróbka skrawaniem. Ponoć mama tak chciała. Poznał, czym jest praca fizyczna z pilnikiem w usmarowanych dłoniach. Opowiada, że w szkole był niepokornym uczniem. Mimo to został przewodniczącym samorządu szkolnego. – Doprowadzałem do tego, że dyrekcja dostawała kontrole z kuratorium – mówi z satysfakcją w głosie.
Mówi też: – Żeby za bardzo mnie nie męczyli tą obróbką skrawaniem, to im te noże rozwalałem.
Szpital, szkoła, kabaret
Złożył papiery na reżyserię w łódzkiej szkole filmowej. Najpierw był egzamin pisemny. Nie dostał się.
Mówi: – Na podaniu napisałem od razu, że ten egzamin to fikcja, bo i tak wiadomo, kto się dostanie.
Jako 20-latek pisał wiersze. „(...) Zmęczony patrzę w okno/ gdzieniegdzie pozapalane światła/ przewlekła szarość/ dorzuciłbym trochę kolorów z domu wisielca Cézanne’a; byłoby mniej szaro”. Podkreśla, że publikował we wszystkich czołowych pismach literackich poza miesięcznikiem „Poezja”.
Mówi: – W „Poezji” mi się nie udało, bo trzeba było się przespać z redaktorką.
Naukę kontynuował w Instytucie Pielęgniarstwa, dzięki czemu trafił na praktyki do szpitala psychiatrycznego w Kocborowie. Do dziś uważa, że jednym z tematów, którym powinien się zająć, jest psychiatria.
Mówi: – Wciąż są szpitale, w których pacjenci są na przykład służącymi personelu. Gdy sam zobaczyłem, jak to wygląda, zacząłem się awanturować. Przerzucali mnie wtedy za karę w różne miejsca.
A kiedy o Latkowskiego zaczęło się upominać wojsko, został nauczycielem – wtedy armia dawała spokój, bo w małych miejscowościach brakowało nauczycieli. Przez dwa lata, choć tylko ze średnim wykształceniem, Latkowski uczył w wiejskiej szkole w Straszewie, w dzisiejszym województwie pomorskim. Mieszkał w sąsiedniej miejscowości, trzy kilometry od szkoły. Najpierw prowadził nauczanie początkowe, następnie dali mu fizykę, potem uczył polskiego. Zapisał się do rocznego studium nauczycielskiego, dlatego dziś może się pochwalić średnim wykształceniem pedagogicznym.
– Trudno go nie pamiętać, był aktywny – wspomina Krystyna Łapacz, dyrektorka szkoły w Straszewie. – Działał wtedy w „Solidarności”. Wydawał lokalne pismo „Głosy”, publikował wiersze, prowadził teatr szkolny, chyba też jakiś kabaret. Odszedł od nas, bo założył firmę handlową – kończy.
Pisał do gazet recenzje o sztuce i malarstwie. Uważa więc, że ma kompetencje do pracy nad przygotowywanym właśnie filmem „Ostatnia wieczerza”, który jest dyskursem na temat sztuki współczesnej i artysty dzisiaj. Przez rok chce obserwować życie i pracę malarza Macieja Świeszewskiego, zdeklarowanego przeciwnika sztuki nowoczesnej.
Ofiara i sprawiedliwy
W 1989 roku Sylwester Latkowski założył w Elblągu Komitet Obywatelski. Z jego ramienia do Senatu startował tam Jarosław Kaczyński. Latkowski prowadził potem kampanię wyborczą Porozumienia Centrum, na którego czele stał także Jarosław Kaczyński. Latkowski wziął wtedy kamerę do ręki i kręcił reklamówki wyborcze. – Z tego czasu zachował kontakty z politykami. Zna wielu z Prawa i Sprawiedliwości, są do dziś jego informatorami – opowiada Piotr Pytlakowski.
Stary ustrój się walił, nowy dawał możliwości. Latkowski postanowił zarabiać pieniądze. Sprowadzał z zagranicy opakowania żelu do włosów, które napełniał polskim żelem. Interes kręcił się ponoć znakomicie. Otworzył też dom handlowy w Kwidzynie.
Tu opowieść zaczyna się rwać. Pytania o kolejne lata Latkowski traktuje jako chęć zdyskredytowania go, zasłania się zatarciem kary.
Piotr Pytlakowski: – Z jego opowieści wynika, że wykrył jakieś pranie pieniędzy w PC. Uciekł na wieś, gdzie się ukrywał, bo uważał, że coś mu grozi.
Sam się zgłosił do prokuratury. W 1998 roku został skazany na dwa lata i trzy miesiące więzienia za wymuszenie rozbójnicze.
W 2001 roku w wywiadzie dla „Empik TV” mówił: „Że niby napadłem z bandą ludzi na kogoś, żeby odzyskać pieniądze. A tak naprawdę była to sprawa robiona, bo nie chciałem być konfidentem”.
W 2005 roku w „Playboyu” mówił: „Byłem prezesem jednej z pierwszych firm brokerskich. Z ludźmi, którzy są przy władzy, brałem udział w próbie korumpowania tego kraju, czyli robieniu interesów na koszt państwa. W końcu się wkurzyłem, bo nie mam ich natury i nie mogłem robić tego dalej. Upomniałem się o zainwestowane pieniądze. Zbuntowałem się”.
Podczas gdy pięć lat wcześniej w „Empik TV” mówił, że fajnie mu się siedziało z mordercami, w 2006 roku w rozmowie z internetowym serwisem Ultramaryna miał już inne przemyślenia: „Ludzie, którzy robią ideologię z tego, że byli w więzieniu, są dla mnie chorzy. Każdy wychodzi stamtąd z pewną zadrą i upokorzeniem. Więzienie nie jest po to, aby je gloryfikować”.
Bez nazwisk, bez dowodów
Wyszedł po 17 miesiącach. Ale już wcześniej – na przepustkach – zbierał dokumentację do swojego pierwszego filmu dokumentalnego „To my, rugbiści” o szalikowcach Arki Gdynia, którzy założyli drużynę rugby i dwa razy zdobyli wicemistrzostwo Polski. Trenera tych rugbistów poznał w więzieniu.
Film został zrealizowany w 2000 roku. Zainteresował się nim Andrzej Fidyk, wówczas szef redakcji filmów dokumentalnych Programu 1 TVP, i poprosił producenta Janusza Dorosiewicza o użyczenie go. Na kolaudacji Latkowski usłyszał, że musi wyciąć pięć scen. Wziął kartkę z zapisanymi uwagami i wyszedł. Następnego dnia wrócił z nową wersją filmu. Pokazano go w Jedynce 8 marca 2001 roku w wieczornym paśmie „Czas na kontrowersyjny dokument”.
Do tematu szalikowców Latkowski wrócił w 2003 roku w filmie „Klatka”. Pokazał przemoc wśród boiskowych chuliganów, którzy umawiają się na tzw. ustawki, czyli bitwy. Tylko że w „Klatce” wśród chuliganów z Gdyni widać człowieka instruującego kolegów, jak należy się bić – ten sam człowiek w „To my, rugbiści” zapewniał, że gra w rugby jest alternatywą dla chuligańskich zachowań.
– Jego filmy są zrobione byle jak – ocenia dokumentalistka Maria Zmarz-Koczanowicz. – Miał dobre materiały, ale nie pogłębił problemu. On epatuje tylko drastycznością tematu, nic więcej w tym nie ma – dodaje.
W 2004 roku Latkowski rozpoczął zdjęcia do jednego ze swoich najgłośniejszych filmów „Pedofile”. Zbiegło się to z aresztowaniem i oskarżeniem o pedofilię słynnego psychoterapeuty Andrzeja Samsona. Piotr Najsztub, wówczas redaktor naczelny tygodnika „Przekrój,” zarzucił Latkowskiemu, że po aferze z Samsonem żeruje na tematyce pedofilii. Latkowski zareagował jak zwykle – oskarżył Najsztuba o manipulację. „Czego mam jeszcze oczekiwać po niespełnionym piosenkarzu Piotrze Najsztubie?” – napisał na blogu Latkowski.
– Nie mam żadnych emocji związanych z panem Latkowskim. Skoro ma taki temperament, niech pisze, co chce – stwierdza Piotr Najsztub.
Film „Pedofile” stał się głośny m.in. dlatego, że jego bohaterowie opowiadają, iż w proceder ten zamieszane są znane osoby. Jednak nie padło żadne nazwisko, Latkowski nie podał żadnych przykładów. Później w wielu wywiadach wspominał o „znanym reżyserze”, także bez nazwiska i bez dowodów.
Bez konfrontacji
– Sylwek zadzwonił do mnie jakoś w 2005 roku i poprosił o spotkanie – Piotr Pytlakowski opowiada o tym, jak poznał Latkowskiego. – Pracowałem wtedy nad „Alfabetem mafii”, a on nad sprawą Papały. Na początku byłem zdystansowany. Wydawało mi się, że ma charakter człowieka nawiedzonego. Poza tym miałem do niego pretensję o to, że w „Blokersach” umieścił scenę, jak hiphopowcy czytają na głos tekst mojego redakcyjnego kolegi Mirosława Pęczaka i go wyśmiewają. Ale zapytałem Mirka o to i powiedział, że się nie gniewa – dodaje.
Latkowski zaproponował mu współpracę przy programie dla TVP 2 „Konfrontacja”, który miał poruszać kontrowersyjne i niewyjaśnione sprawy. – Nie miałem w to wiary. Myślałem, co będę miał do roboty przy facecie, który sam może opowiedzieć każdą historię i ją skomentować – opowiada dziennikarz „Polityki”. Jednak dał się Latkowskiemu namówić.
Jarosław Kaczyński grzmiał już wtedy, że mediami rządzi układ i zagraniczni mocodawcy. Słowo „układ” zaczynało robić karierę. Trwał spór o lustrację w mediach, której domagał się PiS. Latkowski ma podobny pogląd na te sprawy, więc jeden z odcinków swojego programu w marcu 2005 roku zatytułował „Układ medialny”.
Zaczął go słowami: „Niektórzy przedstawiciele czwartej władzy jak ognia unikają rozliczania swojego środowiska. Olbrzymi opór budzi ujawnianie agentów SB. Ale tak samo mówienie o czarnym PR, o tym, czy służby mają wpływ na media, czy nie mają. (...) Dzisiaj my, dziennikarze, zajmiemy się tym tematem. Co prawda mamy jednego polityka, ale to ze względu na inną sprawę”.
Zaproszonym politykiem okazał się Jacek Kurski z PiS-u, który podczas kampanii wyborczej oskarżył Donalda Tuska o to, że jego dziadek służył w Wehrmachcie. Do „Konfrontacji” przyniósł materiał, który wstrzymano w „Faktach” TVN-u: kuzynka Tuska przyznawała, że cała rodzina wiedziała o dziadku w Wehrmachcie. Kurski twierdził, że to dowód na to, iż Tusk kłamie, przecząc, że nic o tym nie wiedział, oraz że „był owczy pęd i zmowa mediów, że te wybory ma wygrać Donald Tusk”.
Nie bardzo się to odnosiło do tematu wiodącego, ale Latkowskiemu to nie przeszkadzało. Dowodził, że niewyemitowanie materiału w TVN-ie to dowód cenzury. A kiedy zaproszony do studia Marcin Rybak, dziennikarz „GW”, próbował protestować, że to nie w porządku, bo w programie nie ma nikogo z TVN-u, by mógł się odnieść do zarzutów, Latkowski podniósł głos. Tłumaczył, że on sam nie wiedział, co poseł Kurski będzie chciał w programie na żywo pokazać.
I tak wyglądało prawie każde wydanie „Konfrontacji”: oskarżenia, dużo insynuacji, mało dowodów. Dochodziło do tego, że Latkowski zapowiadał wielką konfrontację przeciwników, ale ci często nie godzili się na występ, więc on sam opowiadał, kogo to niby miał gościć, ale nie wyszło. Program był pomysłem Latkowskiego, a współautorami byli Piotr Pytlakowski z „Polityki” i Wojciech Sumliński z „Wprost”.
– Uważałam, że ten program nie był profesjonalny, bardziej emocjonalny niż merytoryczny – mówi Anna Marszałek z „Dziennika”.
Natomiast zdaniem Pytlakowskiego program nie był taki zły, chociaż znajomi dziennikarze przestrzegali go przed udziałem w nim. – Ludzie pukali się w czoło, że biorę udział w „Konfrontacji” – przyznaje Pytlakowski.
Gościem kilku odcinków był Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”, który z Latkowskim się nie zgadzał, ale się z nim zakolegował. Dziś mówi: – Miałem uwagi co do obiektywizmu tego programu. Jednak Sylwester przyjął je spokojnie i od tego zaczęła się nasza znajomość.
Sąd kapturowy
Uwagę, że jako prowadzący „Konfrontację” sprzyjał PiS-owi, Latkowski uważa za nadużycie. – Jarosława Kaczyńskiego znam od dawna i myślałem, że się zmienił. Ale on wcale się nie zmienił – mówi jakby na potwierdzenie, że nie popierał PiS-u.
Co do oskarżeń wobec dziennikarzy – nieco mięknie. – Popełniłem błąd. Dokonałem na nich sądu kapturowego – mówi o Bertoldzie Kittelu (obecnie „Newsweek Polska” i TVN) i Annie Marszałek („Dziennik”). Oboje w 2001 roku napisali w „Rzeczpospolitej” tekst „Kasjer z Ministerstwa Obrony” – o tym, że Zbigniew Farmus, doradca wiceministra obrony Romualda Szeremietiewa, w imieniu szefa domagał się łapówek, sam zaś Szeremietiew ma problemy z wykazaniem, skąd wziął pieniądze na wybudowanie domu. Przez pięć lat przeciwko Szeremietiewowi toczyło się utajnione śledztwo. Pod koniec października br. oczyszczono go z zarzutów korupcyjnych.
Latkowski w marcu 2006 roku zrobił „Konfrontację” na ten temat. Zaproszony do studia Szeremietiew mówił, że rozmowa z Kittelem i Marszałek przypominała mu przesłuchania przez SB, że napisali nieprawdę, że byli inspirowani przez służby i że Kittel mówił mu, że lepiej będzie, jeśli się przyzna. Do programu nie zaproszono pomawianych dziennikarzy. Do Anny Marszałek Latkowski wysłał tylko przed programem SMS-a. – To nie było poważne zaproszenie. Nie zadzwonił, nie wytłumaczył, na jakiej zasadzie ma być prowadzony program i z udziałem których gości – mówi Anna Marszałek.
Banały i komunały
Nawet Piotr Pytlakowski zauważa, że jego kolega niezbyt dobrze wypada w telewizji. – Gestykuluje, zapala się, przerywa rozmówcom – przyznaje Pytlakowski. Latkowski mówi niewyraźnie, często odwraca się od kamery i jego głos w ogóle niknie. – Jednak tą chropowatością zbudował sobie zaufanie widzów. Pojechaliśmy kiedyś za Warszawę i ludzie go tam rozpoznawali, traktowali jak autorytet – opowiada dziennikarz „Polityki”.
Sylwester Latkowski zaś oświadcza, że posiadł niezbędne umiejętności, by prowadzić program w telewizji i występować przed kamerą, bo nie tylko robił filmy dokumentalne, ale w latach 2004–2005 przygotowywał dla Dwójki program „Nakręcona noc”.
„To nieistotne, że z dyskusji nie wynikało nic konkretnego. Że padały same banały i komunały. Że prowadzący i ich goście uprawiali nieustanną galopadę skojarzeń, za sprawą których w programie o wstydzie posłuchaliśmy i o chałturach polskich artystów, i o żenującym poziomie polskiego dziennikarstwa, i o upokorzeniach, jakich musimy doznawać w kolejce po wizę do amerykańskiej ambasady. Grunt, że każdy miał swoje pięć minut, w czasie których mógł zabłysnąć i powiedzieć coś kontrowersyjnego” – recenzował „Nakręconą noc” w „Gazecie Telewizyjnej” Robert Sankowski.
Ten program, w którym zaproszeni goście poruszali kontrowersyjne tematy, dostał od Niny Terentiew, ówczesnej dyrektor TVP 2 (obecnie dyrektor programowa Polsatu). To ona ściągnęła Latkowskiego do Dwójki, roztoczyła nad nim parasol ochronny w telewizji i została matką chrzestną jego prawie trzyletniej obecnie córki Marianny. Poznali się w 2002 roku, gdy nakręcił film „Gwiazdor” o zespole Ich Troje. Ale na nią podziałał inny jego film. – Wzruszył mnie filmem „Kamilianie” (o poświęceniu się zakonników dla chorych – przyp. red.). Śledził w nim samego siebie, swój agnostycyzm i w końcu pochylił głowę przed Bogiem – mówi Nina Terentiew.
Czy jego programy, najpierw „Nakręconą noc”, potem „Konfrontację”, uznawała za profesjonalne? – Oczywiście, jak do każdego innego programu telewizyjnego, miałam pewne uwagi i zastrzeżenia, ale to dla mnie odległa przeszłość i nie chcę dziś tego analizować – odpowiada Nina Terentiew.
A to, że sepleni, że nie umie mówić przed kamerą? – Czasy grzecznej telewizji, w której nie wolno seplenić, się skończyły. Dobrze jest, gdy ktoś nie sepleni, ale jeśli ma coś ważnego do powiedzenia, seplenienie nie ma znaczenia – odpowiada dyrektor Polsatu.
Teraz Latkowski stara się, by w Polsat News wyemitowano nagraną przez niego rozmowę z Wojciechem Sumlińskim oskarżonym o to, że miał żądać łapówki za obietnicę pozytywnej weryfikacji oficera byłych Wojskowych Służb Informacyjnych, oraz reportaż o nim. Zdecydować ma o tym Bogusław Chrabota odpowiadający za kanały tematyczne Polsatu. Jak podobały mu się wcześniejsze dokonania telewizyjne Latkowskiego? – Ocenę zachowam dla siebie – mówi dyplomatycznie Chrabota
Banknot dla matki
Ostateczny kształt kolejnego filmu – „Gwiazdora” – zawdzięcza Ninie Terentiew. W 2002 roku zespół Ich Troje z liderem Michałem Wiśniewskim sprzedawał niewyobrażalne dla innych wykonawców nakłady płyt. Latkowski wyczuł temat na film. Zarejestrował blisko 70 godzin materiału, z których powstał „Gwiazdor”. Pokazuje Wiśniewskiego jako ofiarę mediów, człowieka, który wychowywał się w rodzinach zastępczych, przeżył samobójczą śmierć ojca, a mimo to wspiął się na szczyty popularności. Tu dopadły go media, które manipulowały nim, znajdowały ludzi, którzy za pieniądze byli w stanie opowiedzieć o Wiśniewskim każdą historię. Media dawały pieniądze zniszczonej alkoholem matce Wiśniewskiego za opowieści o synu. Latkowski to piętnuje, ale sam w filmie daje jej banknot.
Lider Ich Troje pod koniec realizowania filmu, gdy obejrzał nakręcone materiały, wycofał się z projektu. – Chyba był już tym zmęczony – mówi Latkowski. Lecz nie omieszkał wykorzystać tego przy promowaniu filmu, podsycając ciekawość widzów. Film pokazano w kinach i w TVP 2.
Latkowski opowiada, że Katarzyna Kanclerz, szefowa wytwórni fonograficznej Universal Music Polska, która wydawała płyty Ich Troje i była współproducentem filmu, nie tak wyobrażała sobie ten obraz, że zamierzała ingerować w scenariusz – chciała go niby przerobić na film wychwalający dokonania zespołu. Wtedy Nina Terentiew stanęła po jego stronie. Skąd u niej taka sympatia do Latkowskiego? – Kiedyś w moim pokoju mówił o nim dyrektor działu programów artystycznych Jerzy Kapuściński – wspomina Terentiew. – Widziałam już „Blokersów” Latkowskiego i pomyślałam, że ktoś taki musi być interesujący – dodaje.
Terentiew nie chciała, by „Gwiazdor” stał się filmem promocyjnym Ich Troje i podczas sporu z firmą fonograficzną broniła pomysłów Latkowskiego. – Byłem zaskoczony – opowiada Latkowski. – Nina była przyjaciółką Michała Wiśniewskiego i Katarzyny Kanclerz, a mimo to stanęła po mojej stronie.
Podmiana bohatera
– Moim kosztem zrobił sobie promocję kolejnego filmu – żali się piosenkarka Justyna Steczkowska. Przed debiutem filmu Latkowskiego pt. „Nakręceni” zażądała usunięcia scen z jej udziałem. Film opowiada o machlojkach i układach w show-biznesie. Latkowski tłumaczył, że to Robert Leszczyński, były dziennikarz muzyczny „Gazety Wyborczej”, teraz publicysta tygodnika „Wprost”, po obejrzeniu materiału i pod wpływem alkoholu przekazał Steczkowskiej, jakoby źle w tym filmie wypadła.
– Nawet nie gniewam się na niego o wygadywanie głupot. Oprócz urzędu skarbowego nikt z nim już nie rozmawia – kwituje Leszczyński. Opowiada swoją wersję: – Dystrybutor zażądał od Latkowskiego zebrania od wszystkich występujących w filmie osób oświadczeń, że zgadzają się na publikację ich wizerunku. Latkowski zaprosił mnie do siebie. Miał jeszcze niezmontowany materiał i pokazał mi tylko sceny z moim udziałem. Alkohol był, ale w niewielkich ilościach.
– Nie chciałam, żeby zdjęcia mojego dziecka ukazywały się w gazetach, dlatego zaraz po urodzeniu zgodziłam się na jedną sesję, żeby mieć z tym spokój. Kiedy Latkowski poprosił mnie, żebym wystąpiła w jego filmie, zgodziłam się powiedzieć kilka słów. Umówiliśmy się, że wpadnie do mnie do mieszkania, które wtedy wynajmowałam. Dzwonek do drzwi, otwieram, a z Latkowskim stoi horda fotoreporterów. „Sylwester, co oni tu robią?”, zapytałam. Odpowiada, że ci ludzie są z firmy dystrybuującej film i będą robili zdjęcia tylko na potrzeby filmu. Udzieliłam więc wypowiedzi. Wkrótce po tym ląduję na okładce kolorowego pisma, w środku którego są zdjęcia z mieszkania, ale niezwiązane z filmem, tylko ja z dzieckiem. Dzwonię do Latkowskiego, na co on: „A widzisz, jakie chamy” – opowiada Justyna Steczkowska. Dodaje, że Latkowski namówił ją, by wysłała pismo do redakcji gazety z żądaniem zadośćuczynienia. Tak też zrobiła. – Dzwoni do mnie kolega i pyta, czy ja zwariowałam. Okazało się, że Latkowski siedzi w redakcji i czeka, aż rozkręci się afera, którą będzie mógł sfilmować. Zrozumiałam, że jestem w coś wkręcana. Poszłam do redakcji i przeprosiłam za wszystko. Poinformowałam Latkowskiego, że wycofuję się z tego filmu. Nie zgodził się. Poprosiłam więc prawnika, żeby napisał oficjalne pismo z żądaniem wycięcia scen z moim udziałem. W przeciwnym razie będą musieli zapłacić odszkodowanie na konto jednego z domów dziecka. Rano dziennikarze dostali od Latkowskiego tylko fragment z informacją, że chcę pieniędzy. Napisałam jeszcze do niego list, żeby tak po koleżeńsku załatwił tę sprawę i wyciął sceny ze mną z filmu. Nie odpisał. Opowiadał też jakieś bzdury, że nie chcę wziąć udziału w filmie, bo wstydzę się, że mieszkam w bloku i że jestem skończona jako artystka – kończy swoją opowieść Steczkowska.
Zamiast scen z nią w filmie jest zaciemniony obraz, napis, że tych zdjęć nie można pokazać, oraz zmieniony głos Steczkowskiej. Film był promowany m.in. tym, że artystka kazała wyciąć niektóre sceny. No i – jak zwykle – osobą samego autora: „Film ukazuje czarną stronę show-biznesu w Polsce, w którym normą jest oszustwo, przekręty. Ekipa filmowa Sylwestra Latkowskiego jest wyrzucana i szczuta ochroniarzami”.
Wszędzie spisek
Po „Blokersach”, „Gwiazdorze” i „Nakręconych” Latkowski wszedł w rynek muzyczny. Zaczął kręcić teledyski. Wyprodukował muzyczną czołówkę do serialu TVN-u „Magda M.”. Dziś ma firmę Fonografika wydającą płyty – ale i tu znalazł spisek. Jak twierdził w wywiadach, na niektórych płytach nie umieszcza swojego nazwiska, gdyż np. Robert Sankowski z „GW” o wszystkich płytach, w których produkcji on bierze udział, pisze źle.
– Ma łatwość rzucania oskarżeń bez ich weryfikowania. Na przykład napisałem pochlebną recenzję z występu zespołu Milkshop, którego płytę wydał – stwierdza Robert Sankowski.
– Latkowski zupełnie nie ma poczucia humoru – stwierdza Robert Leszczyński. – Każdy atak na niego jest atakiem na ojczyznę i cywilizację zachodnią. Przy wszystkim, co robi, zapowiada sensację, a potem okazuje się, że podaje ogólnodostępne fakty. To jak rzucanie granatami, które nie wybuchają, więc ludzie przestają zwracać na nie uwagę – dodaje Leszczyński.
Kiedy w 2006 roku prezesem TVP został Bronisław Wildstein, „Konfrontacja” zeszła z anteny – Latkowski uznał, że to za odcinek o Papale.
Gdy jego film o Papale nie został wyemitowany w żadnej telewizji, Latkowski stwierdził, że film jest niewygodny dla władz wszystkich stacji, bo tkwią w układach, a jego obraz i książka w te układy uderzają. Film „Zabić Papałę”, na który pieniądze dał Państwowy Instytut Sztuki Filmowej, pokazał na razie tylko na kilku kameralnych pokazach. – Ten film to współczesny półkownik – oświadcza Latkowski.
Ten tekst, według niego, również może być elementem spisku. „Rozumiem, że to realizacja pewnej strategii obronnej i dyskredytującej moją osobę, jaka ma miejsce po wyjściu na światło dzienne »Zabić Papałę«” – pisze do mnie w e-mailu.
Z kamerą w kościele
Książka i film o Papale są efektem dziennikarskiego śledztwa. Latkowski ujawnia błędy organów ścigania, które od ponad 10 lat prowadzą dochodzenie w sprawie zabójstwa byłego komendanta głównego policji. Tylko że duży żal do autora mają Małgorzata Papała, wdowa po generale, i jej córka Natalia. Skarżą się, że w „Zabić Papałę” wrócił do wątku rodzinnego w śledztwie, czyli rozpatrywania kwestii zamieszania żony w sprawę zabójstwa Marka Papały oraz że poruszył wątek rzekomego homoseksualizmu generała. Koledzy zaś wytykają Latkowskiemu nierzetelność.
„Robisz wielki szum, obrażasz ludzi, prokuratorzy nie chcą z tobą rozmawiać, stąd te błędy. Jedną trzecią tej książki mógłbyś spalić” – zarzucał w TVN 24 Latkowskiemu Krzysztof Spiechowicz z programu „Uwaga!”. Jednak jego największym błędem było – zdaniem Spiechowicza – to, że nie dotarł do żony generała. – Pan redaktor Latkowski tylko raz próbował się z nami bezpośrednio skontaktować: tuż po mszy za duszę mojego taty. Przed mszą stanął przed kościołem z kamerą. Podczas mszy przechadzał się po kościele, filmując i oglądając zebranych. Po uroczystości czekał na nas przed kościołem. Z nonszalancją powiedział, że chce uzyskać odpowiedzi na swoje pytania. Wtedy usłyszał, że to nie jest czas i miejsce na takie rozmowy – wspomina Natalia Papała.
Sylwester Latkowski bronił się w TVN 24, że wdowa po Marku Papale unikała go i nasłała na niego prawnika.
– Zwróciłyśmy się z prośbą do naszego mecenasa, by skontaktował się z panem Latkowskim z propozycją pomocy przy tworzeniu książki o zabójstwie generała. Zaproponowałyśmy, że odpowiemy na pytania, licząc, że autor będzie na tyle uprzejmy, by podzielić się z nami informacjami, choćby ogólnymi, na temat zawartości książki. Pan Latkowski jednoznacznie odrzucił naszą propozycję. Kilka miesięcy po rozmowie z naszym mecenasem wysłał do niego SMS-a z pytaniem, czy zmieniłyśmy zdanie odnośnie do rozmowy z nim. Mecenas nie odpowiedział już na taką formę zapytania. Pan Latkowski więcej nie podjął próby kontaktu z nami – opowiada córka generała Papały.
Na to Latkowski ma jedno wytłumaczenie: rodziną generała manipulują osoby, którym zależy na tym, by sprawa zabójstwa Papały nigdy nie została rozwikłana.
Opóźnione dojrzewanie
– On ma ważne zalety: nie boi się poruszać trudnych tematów przemilczanych przez innych oraz potrafi docierać do ludzi i przekonać ich, by właśnie u niego wystąpili przed kamerą. Jednak czasem za bardzo ufa swoim informatorom. Jeśli druga strona nie chce z nim rozmawiać, nastawia się do niej negatywnie i utwierdza w przekonaniu, że jego informator ma rację co do owej osoby – zauważa Anna Marszałek z „Dziennika”.
– I co ja mam na to powiedzieć? – zastanawia się Piotr Pytlakowski. – Ktoś mu powie coś sensacyjnego, a on traktuje to jako prawdę objawioną. To ja go poznałem z prokuratorem Kaczmarkiem, tylko że Sylwester się w Kaczmarku wtedy zakochał. Ja do dziś o Kaczmarku zdania nie zmieniłem, a on to zrobił już kilka razy – dodaje Pytlakowski.
Pokój, w którym rok temu rozmawiali z Kaczmarkiem, redakcji w niczym nie przypomina. O tym, że to miejsce pracy, świadczy komputer oraz półka z płytami i filmami. Oprócz tego kanapa, stolik i krzesła. Żona Ewa, zastępca dyrektora TVP 2 ds. finansowych, wychodzi do pracy.
Prawie trzyletnia córka Marianna płacze. Sylwester Latkowski bierze ją na ręce i przytula. Żeby zasnęła, rozmawia, chodząc z nią po pokoju.
– On ma skomplikowany życiorys, również pod względem osobistym. Miał cztery żony, w tym trzy ślubne – mówi Piotr Pytlakowski. Z poprzednich związków Sylwester Latkowski ma jeszcze dwójkę dzieci: sześcioletniego syna i 19-letnią córkę.
Latkowski uważa, że wszystko, co robi, jest w imię zasad i że za to płaci cenę. – Kiedyś napisałem scenariusz „Popaprańców”. Nie został zrealizowany, bo nie chciałem, by go robił pewien konkretny reżyser. O czym to świadczy? Wyznaję zasadę, że nic na siłę, należy być wiernym swoim wartościom. I mieć gdzieś konformistyczne podejście do życia, do twórczości, do utrzymywania się na powierzchni za wszelką cenę.
– Nie umie zjednywać sobie ludzi. Dziś trochę nabiera dystansu. Ma opóźnione dojrzewanie – kwituje Piotr Pytlakowski.
Marianna przestała płakać. Sylwester Latkowski odwraca się do mnie plecami, żebym zobaczył jej twarz, i pyta: – Dziecko śpi?
Mariusz Kowalczyk