Jerzy Skoczylas wspomina Krzysztofa Kozłowskiego: "Imponował zachowaniem w najtrudniejszych sytuacjach"

Jerzy Skoczylas
Krzysztof Kozłowski miał dwa miliony powodów, aby nosić głowę w chmurach, jednak nigdy tego nie robił - wspomina Jerzy Skoczylas.
Krzysztof Kozłowski, który przez wiele lat był związany z "Tygodnikiem Powszechnym", zmarł 26 marca 2013 roku. Tak wspomina go Jerzy Skoczylas, dziennikarz i felietonista:
Do "Tygodnika Powszechnego" zawsze miałem duży dystans, bo drażniło mnie, że do osób związanych ze środowiskiem "Tygodnika Powszechnego" podchodziło się niemalże na kolanach. W 1986 roku dokończyłem za Romana Graczyka (miał unieruchomioną nogę) tekst o nauczycielu historii z Zakopanego wyrzuconym z pracy za mówienie prawdy. Przez kilka dni byłem w Zakopanem traktowany jako redaktor "TP". Noszono mnie na rękach. Można sobie wyobrazić, jak traktowano dziennikarzy „TP” o znanych nazwiskach! Niektórzy z nich unosili się pół metra nad ziemią. Otóż Kozłowski do takich zdecydowanie nie należał.
Nie lubię dużych słów, ale Kozłowski był jednym z najwspanialszych ludzi, jakich znałem. Miał dwa miliony powodów, aby nosić głowę w chmurach, jednak nigdy tego nie robił. Zawsze starał się raczej bagatelizować swoją rolę. Najbardziej podobało mi się w nim, że prawie zawsze mówił z lekką ironią, nawet poważne rzeczy. Przy czym miał taką przedziwną umiejętność, że ta ironia była ciepła – co brzmi jak oksymoron, ale u niego to było do pogodzenia.
Widziałem go przy pracy w stanie wojennym, pamiętam jak odnosił się do cenzora "Tygodnika Powszechnego". Co zabawne, ten cenzor był fanem pisma i uważał się za prawdziwego przyjaciela "TP", chciał by go odbierano jak członka redakcji. Oczywiście nikt na to się nie godził, gardzono nim. Krzysztof Kozłowski zachowywał wobec niego nienaganne maniery, ale traktował go jak powietrze. Mówił do niego wyłącznie wtedy, gdy naprawdę musiał. W dniu druku numeru cenzor spędzał z redaktorami wiele godzin i trudno było uniknąć relacji bardziej osobistych, choćby przy robieniu herbaty. Kozłowski nigdy nie powiedział do tego człowieka ani jednego zbędnego słowa, patrzył na niego z bezgraniczną pogardą. To aż bolało.
Kozłowski imponował zachowaniem w najtrudniejszych sytuacjach, chociażby przy Okrągłym Stole. Ja wtedy obawiałem się, że ten stół będzie za daleko idącym kompromisem. Dzięki odpowiedniej postawie takich ludzi, jak Krzysztof Kozłowski osiągnęliśmy wolność bez przelewu krwi.
Był filarem "TP". Jako wieloletni zastępca naczelnego był przecież w codziennej pracy redakcyjnej często postacią ważniejszą od naczelnego. Sam pisał niezbyt często, choć dobrze to robił. A przede wszystkim był mistrzem w redagowaniu „Obrazu Tygodnia”.
Umiał wyłuskiwać młodych dziennikarzy, którzy w przyszłości stawali się wybitnymi. Wielu z nich, tak jak mój przyjaciel Witold Bereś, w zasadzie nie pasowało do modelu katolickiego pisma. Bereś jest osobą niewierzącą i ma niewyparzony język. Byłem świadkiem przyjmowania Beresia do pracy przez Krzysztofa Kozłowskiego. Gdy Bereś zaznaczył, że jest niewierzący, Kozłowski odpowiedział, że właśnie dlatego go wybrał, żeby ktoś skrzywił kręgosłup moralny redakcji "Tygodnika". W ten żartobliwy sposób Kozłowski przekazywał informację, że chce rozruszać nieco zatęchłą redakcję.
Kozłowski potrafił w co najmniej w kilku okresach dostosować "Tygodnik" do zmieniających się czasów. Jego codzienną pracę mogłem obserwować głównie w stanie wojennym. W każdej redakcji często dochodzi do różnych napięć, gdy ktoś nie potrafi się dogadać z resztą zespołu. Tak było z Tadeuszem Szymą, który w pewnym momencie zaczął ostentacyjnie występować przeciwko młodszym dziennikarzom. Kozłowski stanowczo przeciął ten konflikt.
Był to człowiek posiadający ogromny talent organizacyjny. Nie bał się jednocześnie mocnych decyzji. Kiedyś jeden z pracowników "TP" wydrukował sobie na maszynach Wydawnictwa Znak książkę, omijając cenzurę i wszystkie inne formalności. To mogło się skończyć nawet zamknięciem pisma. Wtedy Krzysztof potrafił ostro zareagować, przeprowadzając niemalże policyjne śledztwo. Później, gdy został ministrem spraw wewnętrznych, nikt nie miał wątpliwości co do jego silnej ręki. Bo na pozór mogło wyglądać, że jajogłowy redaktor "TP" niemal od razu polegnie w starciu z taką machiną, ale on dał sobie radę.
Jerzy Skoczylas
(26.03.2013)
