Dział: PERSONALIA

Dodano: Marzec 04, 2013

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Pokolenie < 26

Aleksandra Szutenberg, 24 lata (fot. Archiwum prywatne)

Wśród coraz powszechniejszych narzekań na kryzys dziennikarstwa szczególnie dużo jest tych na młodych dziennikarzy: nieprzygotowanych do zawodu, powierzchownych, pracujących w modelu „kopiuj – wklej”. Ale to opinie stereotypowe, krzywdzące dla tych młodych, którzy już na zawodowym starcie okazali się zawodowcami

Marcel Zatoński, 23 lata
W „Pulsie Biznesu” zaczynał jako stażysta w wakacje 2010 roku. Specjalizuje się w tematyce handlu. W marcu ub.r. kierownictwo redakcji postanowiło zatrudnić go na stałe. – Szukaliśmy wtedy młodych dziennikarzy. Przejrzałem około 100 aplikacji. Zdecydowanej większości kandydatów brakowało gotowości do poświęcenia. Marcel zdecydowanie odróżniał się od tej grupy. Wziął od razu działkę, którą większość ocenia jako mało atrakcyjną. Bardzo poważnie ją potraktował, uczył się znaczenia takich pojęć jak zysk operacyjny. Taka postawa to rzadkość – wyjaśnia Grzegorz Nawacki, zastępca redaktora naczelnego „Pulsu Biznesu”.
Dla Marcela Zatońskiego praca w „PB” to realizacja marzeń. O tym, że chce być dziennikarzem, myślał już w trzeciej klasie podstawówki. W grę wchodziła tylko prasa, bo swoją urodę ocenia jako radiową, a głos jako gazetowy. Pisze głównie o sieciach handlowych, ale również np. o handlu internetowym. Jest nastawiony na newsy, bo to one decydują o wartości gazet. Rzetelne przedstawianie informacji daje mu satysfakcję, która całkowicie rekompensuje codzienny stres. Zwłaszcza że według niego dziennikarstwo ekonomiczne w najmniejszym stopniu ucierpiało przez panujący na rynku prasy kryzys. Wydawcy i szefowie redakcji zdają sobie bowiem sprawę, że tworzenie tego typu kontentu jest kosztowne i dają dziennikarzom czas na przeprowadzanie bezpośrednich rozmów i poszerzanie wiedzy. „PB” umożliwił mu np. pogłębienie znajomości ekonomii, która zawsze go ciekawiła. Skorzystała też jego polszczyzna, m.in. dzięki poradom redaktor Czesławy Biskupskiej, której kompetencje w tym zakresie ocenia bardzo wysoko.
Za swoją największą porażkę uważa wybór kierunku studiów. Celował ambitnie, dostał się na Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Uczył się też w Kolegium Artes Liberales, w którym kształci się przyszła kadra akademicka. Jednak naukę przerwał na trzecim roku. Ma tylko wykształcenie średnie, co – w jego ocenie – absolutnie go dyskwalifikuje.
Jak przypomina, Charles Baudelaire czy skamandryci byli znanymi poetami jako 20-latkowie. Dlatego rówieśnikom radzi, by przestali myśleć, że są młodzi. Bo takie myślenie prowadzi do największej porażki, jaką jest życie w wieku 40 lat na koszt rodziców.

Paweł Pawlica, 23 lata
Stałą pracę dla Polskiego Radia zaczął w 2008 roku, zaraz po maturze. Pamięta dokładnie, ile wyniosła pierwsza pensja, którą zarobił w wakacje – 723 zł 50 gr.
– Najczęstsza postawa, z jaką się spotykam, kiedy wysyłam reporterów, to mnożenie problemów. Paweł przeciwnie – sam zgłasza masę tematów i nie ma dla niego rzeczy nie do zrobienia. Zawsze można na nim polegać – mówi Michał Niewiadomski, kierownik redakcji aktualności w Programie I Polskiego Radia.
Warszawska centrala Polskiego Radia ściągnęła Pawlicę na etat do stolicy w 2010 roku, doceniając jego aktywność w Radiu Kraków. Przez rok pracował głównie dla radiowej Czwórki. Pierwsze reporterskie wejście na antenę o 6.30. Potem wyjazdy i wejście do wieczornego programu. To oznaczało pobudki o 4.30 i powroty do domu o 22, ale nauczyło go szybkości i efektywnego gospodarowania czasem. Na weekendy wracał do Krakowa, jednak nie tracił reporterskiej czujności – podczas zimy, która sparaliżowała kolej, słał do radia ekskluzywne relacje z podróży.
Po roku wrócił do Krakowa, aby skończyć studia: etnologię i antropologię kulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jednocześnie pracuje jako korespondent IAR. Teraz wstaje o 6, bo do 8 musi zrobić prasówkę i zaproponować tematy. Po 8 jedzie nagrywać rozmówców. Magazynowe materiały musi mieć zmontowane do 15, newsowe – do 16–17. Równolegle stara się zaliczać zajęcia na uniwersytecie, a jeśli nie musi robić materiałów na następny dzień, o 19.30 idzie na kurs językowy (angielskiego i francuskiego). Gdy zdarza mu się wolny weekend, jedzie wspinać się w góry. Podczas ostatniego sylwestra wszedł na Babią Górę; nagrał z tego krótką relację, którą radio wyemitowało w Nowy Rok. Wrócił do domu o 5, a już o 8.20 obudził go telefon z poleceniem zrobienia materiałów o sylwestrowych wypadkach.
Jest przekonany, że udało mu się chwycić Pana Boga za nogi. Zawsze marzył o pracy dla Polskiego Radia. Jak wspomina, podczas pierwszego roku pracy w Radiu Kraków, przygotowując materiały reporterskie pod nadzorem radiowców z wieloletnim stażem, m.in. Tomasza Müllera i Jolanty Pawnik, nauczył się tyle, ile studenci dziennikarstwa przez trzy lata. Uważa, że dzięki pracy w radiu stać go na przestrzeganie wysokich standardów: wywiady przeprowadza osobiście, a nie przez telefon, ma wpływ na wybór tematów. W innych mediach w jego ocenie bywa z tym źle: np. w telewizji dziennikarze idą na łatwiznę, informując podczas Euro 2012, że włoska drużyna zjadła obiad.
Swoim rówieśnikom w mediach radzi, by mimo natłoku pracy dbali o rozwój osobisty – poświęcali czas kulturze. Jego zdaniem niezależnie od uprawianej tematyki dziennikarz musi bowiem umieć rozmawiać zarówno z prostym człowiekiem, jak i z profesorem uniwersytetu.

Aleksandra Szutenberg, 24 lata
Do Polsatu przyszła w 2012 roku jako studentka podyplomowego dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Jej grupa wzięła udział w przygotowywaniu programu pod kierownictwem Jarosława Gugały, wtedy dyrektora pionu informacji i publicystyki. Szutenberg od razu dostała się na staż, który był jednocześnie okresem próbnym. Dziś jako mocny punkt redakcji sportowej Polsatu ma widoki na realizację zawodowego marzenia – relacjonowanie letnich igrzysk olimpijskich.
– Przychodzący do mediów młodzi mają z reguły roszczeniową postawę. Tymczasem Ola wyróżniała się skromnością – mówi Jarosław Gugała. – Należała do nielicznej grupy tych, którzy dokładnie wiedzieli, czego chcą. Uznawała autorytety, ale zawsze miała własne zdanie i inicjatywę – dodaje.
Gdy w 2011 roku przyjechała do Warszawy na roczne studia dziennikarskie, Szutenberg miała już dyplom z finansów międzynarodowych i bankowości Uniwersytetu Gdańskiego oraz doświadczenie w pracy finansisty. Interesowało ją jednak dziennikarstwo, ale tylko telewizyjne. Postanowiła, że jeśli podczas studiów podyplomowych nie dostanie pracy w telewizji, wróci do Trójmiasta i poszuka pracy w banku.
Już podczas pierwszych dni stażu udało się jej przygotować materiał do programu „Café Futbol”. Krótko potem wystąpiła na wizji, szybko opanowała montaż programu telewizyjnego.
Najbardziej wyczerpujące są dla niej „Poranki”. Jako tzw. gość z redakcji sportowej wchodzi na antenę co pół godziny, począwszy od 6.15. To oznacza pobudkę o 4 i konieczność doskonałej znajomości wszystkich sportowych aktualności. Ubolewa, że nie zdarzyło się jej jeszcze relacjonować zawodów w gimnastyce artystycznej – dyscyplinę tę uprawiała w szkole i na studiach, była w kadrze narodowej. Ideałem dziennikarza sportowego jest dla niej Bohdan Tomaszewski.
Młodym radzi, by nie rezygnowali z marzeń, bo one się spełniają, jeśli konsekwentnie dąży się do celu.

Anna Krzyżanowska, 25 lat
We wrześniu 2011 roku dowiedziała się, że „Dziennik Gazeta Prawna” poszukuje autora specjalizującego się w prawie budowlanym. Jej praca magisterska dotyczyła tej dziedziny. Poszła na rozmowę kwalifikacyjną i tego samego dnia została przyjęta do pracy.
– Przeczy stereotypowi, że młodzi, zaczynając pracę w mediach, nie są zdolni do poświęceń – mówi Jadwiga Sztabińska, redaktor naczelna „Dziennika Gazety Prawnej”. – Przyszła do nas z ogromną prawniczą wiedzą, ale też pasją odkrywania problemów i szukania newsów. Już w drugim tygodniu pracy miała czołówkę głównego grzbietu – dodaje.
Krzyżanowska skończyła prawo i administrację na Uniwersytecie Warszawskim. Podczas studiów utrzymywała się z pracy w wydawnictwie prawniczym Wolters Kluwer. To był krok w stronę dziennikarstwa: redagowała teksty, pisała porady w płatnym serwisie.
Jednak dopiero w „DGP” odnalazła swoje powołanie. Zajmuje się tematyką prawną, którą zna i lubi, ale w kontekście społecznym. Pisane przez nią interwencje pomagają czytelnikom zrozumieć problemy i często pokazują, jak je rozwiązać. Pamięta np., jak podczas pierwszych dni pracy w „DGP” zadzwonił czytelnik z Podkarpacia, skarżąc się, że gmina każe mieszkańcom dopłacać kilka tysięcy złotych na budowę sieci kanalizacyjnej. Ona wiedziała, że było to niezgodne z orzecznictwem Naczelnego Sądu Administracyjnego. Gdy opisała ten przypadek, gmina wycofała się z roszczeń wobec mieszkańców.
Młodym radzi, by stawiali na specjalizację tematyczną i dopiero na jej bazie wchodzili w szersze zagadnienia. Przypomina, że dziennikarstwo to praca dla ludzi odpornych na stres, zdeterminowanych, ambitnych i mających świadomość, że pensje w tym zawodzie nie są najwyższe. Choć sama na zarobki w „DGP” nie narzeka.

Maciej Sokołowski, 26 lat
Na wakacyjny staż do wrocławskiego ośrodka TVN 24 przyszedł wkrótce po maturze w 2006 roku. W tym samym roku przeszedł staż w warszawskiej redakcji „Faktów” TVN, został asystentem reportera, teraz jest reporterem TVN 24 na etacie. Pracując, skończył prawo i administrację na Uniwersytecie Warszawskim. Obecnie jest na aplikacji adwokackiej.
– Dziś, jak masz 20 lat i chcesz wejść do zawodu, musisz zdawać sobie sprawę, że będziesz miał trudniej niż ci, którzy zaczynali dziesięć lat temu: po pierwsze dlatego, że sytuacja na rynku jest trudniejsza, a po drugie – konkurencja silniejsza. Zostają i przebijają się naprawdę tylko najlepsi, najmądrzejsi, najszybciej uczący się. Dlatego Maćkowi się udaje – mówi Krzysztof Skórzyński, reporter TVN 24, od którego Maciej Sokołowski uczył się zawodu.
Maciej Sokołowski przekonuje, że mające opinię trudnych studia prawnicze można bez problemu łączyć z pracą reportera stacji telewizyjnej. Aby zdać egzamin, wystarczy znać kodeksy, obecność na zajęciach nie ma decydującego znaczenia. Znajomość prawa bardzo mu się przydała: dzięki studiom nie zamknął się w środowisku dziennikarskim. Ma wrażenie, że patrzy na pracę z dystansem, którego brakuje jego kolegom nieznającym gruntownie dziedziny innej niż dziennikarstwo. Wie, że pracę w mediach można stracić z dnia na dzień, dlatego nie rezygnuje z aplikacji.
Praca w telewizji bywa wyczerpująca, ale jednocześnie fascynująca. Zdarzało się, że jako asystent reportera wstawał o 4.30 i leciał w podróż z delegacją rządową. Odbył m.in. trzydniową podróż z ministrem Sikorskim do Ruandy, Kenii i Egiptu. Z rządowymi delegacjami jeździł do stolic krajów Unii Europejskiej. Trzeba było montować i przesyłać szybko relacje, nie było mowy o chwili odpoczynku. Ale zaangażowanie popłacało. Wspomina, jak udało mu się nagrać komentarz Lecha Kaczyńskiego o wyborze Jerzego Buzka na szefa Parlamentu Europejskiego. Zauważył, że prezydent idzie płytą lotniska, więc wybiegł ze sprzętem z gotowego do startu samolotu. Jego schody odjechały, ale wszedł prezydenckimi i miał ekskluzywną wypowiedź.
Młodym, którzy chcą pracować w mediach, radzi, by do tematów podchodzili oryginalnie, nawet przewrotnie. Jego zdaniem warto mieć odwagę i proponować coś, co nie jest zgodne z panującymi trendami. W dłuższej perspektywie taka postawa procentuje.

Andrzej Borowiak, 26 lat

Gdy w 2011 roku skończył czteromiesięczny staż w Polskiej Agencji Prasowej, ta nie miała korespondenta w Chinach. A on znał ten kraj, bo mieszkał w nim podczas rocznej przerwy w studiach. Wiedział też, jak pracuje agencja informacyjna, bo jako student dziennikarstwa i stażysta PAP pod kierunkiem Marka Millera z Laboratorium Reportażu założył Studencką Agencję Informacyjną (ISA). W ten sposób z początkiem 2012 roku został korespondentem PAP w Kantonie.
– Popyt na informacje z Chin stale rósł. Wiedzieliśmy, że musimy tam kogoś posłać, ale ze względu na specyfikę kraju i języka znalezienie odpowiedniego kandydata mogło być trudne. A tu pojawił się ktoś, kto sprawdził się na stażu i miał świetne opinie ze studiów. Spadł nam z nieba – wspomina Mirosław Harasim, zastępca redaktora naczelnego PAP. – Od razu zaczął nam przysyłać wyczerpujące, profesjonalnie napisane depesze. Dzięki temu mamy w Chinach mocną obsadę – oprócz niego w Pekinie pracuje jeszcze Jacek Wan – dodaje Harasim.
Borowiak, który po raz pierwszy pojechał do Chin po trzecim roku studiów (dziennikarstwo na Uniwersytecie Warszawskim) z powodów osobistych, bardzo chciał jechać do Kantonu. Przyznaje jednak, że miał duszę na ramieniu – obawiał się chińskiej biurokracji. Nie wiedział, w jakim stopniu bariera kulturowa utrudni pozyskanie źródeł informacji.
Załatwienie formalności wyjazdowych trwało pół roku. Ale udało się. Od razu zaczął słać depesze. Pierwsza dotyczyła walki chińskich władz z handlem podróbkami na bazarach. Ta i następne bardzo się w redakcji centrali PAP podobały. On sam uważa jednak, że jest zbyt ostrożny i mimo mnogości tematów ogranicza się do pisania depesz. Nie stworzył niczego, czym mógłby narazić się władzom Chin. A to w jego ocenie minus, bo przecież powszechnie wiadomo, jak władze tego kraju rozumieją zakres swobód obywatelskich.
Młodym radzi, by nie patrzyli na dziennikarstwo przez pryzmat celebrytów. Aby poznać, czym naprawdę jest ten zawód, trzeba przyjrzeć się pracy mniej znanych redaktorów i dziennikarzy oraz mediów, np. PAP. I dopiero wtedy podjąć decyzję, czy chce się ten zawód uprawiać.

Sylwia Sitka, 26 lat

Na miesięczne praktyki do „Gazety Pomorskiej” przyszła jako studentka pięć lat temu. I już w niej została. W 2011 roku awansowała na stanowisko kierownika siedmioosobowego działu online. – Jeśli gazety nie upadną, w co głęboko wierzę, to właśnie dzięki takim osobom jak Sylwia – mówi Wojciech Potocki, redaktor naczelny „Gazety Pomorskiej”. – Urodziła się dziennikarką, dodatkowo ma talent kierowniczy. Nasz online pod jej kierownictwem stanął na nogi i wyprzedził lokalną konkurencję – dodaje.
Sitka studiowała komunikację, media i opinię publiczną w Wyższej Szkole Gospodarki w Bydgoszczy. Dziennikarką chciała być od dzieciństwa: jako kilkulatka chodziła z dyktafonem i nagrywała odpowiedzi na pytania typu „Dlaczego księżyc jest okrągły?”. Gdy przyszła na staż do „Gazety Pomorskiej”, wiedziała dokładnie, czego chce – interesował ją tylko Internet. I do dziś denerwuje ją, gdy inni pracownicy redakcji traktują online jako dział drugiej kategorii.
Pierwszą uliczną sondę z kamerą przeżyła tak mocno, jak swój późniejszy ślub. Czasem musi zajmować się prowadzonymi przez redakcję akcjami, np. wyborami miss czy studniówkami. Jednak wszystkie one podnoszą czytelnictwo, a to już jest dla niej budujące: w ub.r. „Gazeta Pomorska” online została lokalnym liderem sieci. Praca na stanowisku kierowniczym sprawia jej satysfakcję, ale też przysparza kłopotów. Dyżur redakcyjny od rana do późnego wieczora jest dla niej lżejszy niż np. rozmowy z przeznaczonymi do zwolnienia dziennikarzami.
Młodym Sylwia Sitko radzi, by nie wierzyli w śmierć gazet. Mimo postępu technologii na rynku dziennikarskim będzie praca dla tych, którym starczy samozaparcia. I będą gotowi poświęcić dla zawodu wieczory, a często i weekendy.
 

Aleksandra Szutenberg, 24 lata (fot. Archiwum prywatne)
Andrzej Borowiak, 26 lat (fot. Janusz Krzysztof Rutkowski)
Anna Krzyżanowska, 25 lat (fot. Wojciech Górski)

(04.03.2013)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.