Co dalej z „Rzepą”?
Za ten tekst, z października 2010 roku, Paweł Lisicki, były redaktor naczelny "Rzeczpospolitej", pozwał Sławomira Popowskiego. 26 lipca 2013 Sąd Apelacyjne w Warszawie uznał jednak, że Popowski nie musi przepraszać powoda.
W środowej GW (wyborcza.biz, 20.10.2010) Dominika Wielowieyska w felietonie „Rząd uciszy antyrządową gazetę?” – bije na alarm, sugerując, do wyboru: a/ nieudolność rządu, który do tej pory nie potrafił sprzedać swoich udziałów w PW Rzeczpospolita i utrzymuje kuriozalny w państwach demokratycznych układ, w którym współwłaścicielem gazety jest Skarb Państwa, a nie podmiot prywatny. Lub - jeszcze gorzej, to punkt b/ - chce „przerobić „Rzeczpospolitą” na własne kopyto”. Bo – jak pisze Dominika Wielowieyska – „może się nam publicystyka „Rzeczpospolitej” nie podobać... Ale oczywiste jest, że to czytelnicy mają decydować, czy to pismo ma zachować swój dotychczasowy charakter. A nie rząd”.
Mocno powiedziane. Równie dobrze można byłoby jednak powiedzieć i tak: skoro w 2005 r PiS dokonał skoku na TVP i PR, to już na wieki należy uszanować tę zmianę, chyba że widzowie postanowią inaczej. A przecież w przypadku „Rzepy” mamy do czynienia z sytuacja właściwie podobną. Przypomnijmy więc, jak było.
Według nieoficjalnych informacji, w 2006 r po odkupieniu od norweskiej „Orkli” 51 proc udziałów w wydającej „Rzepę” spółce Presspublica, szef Mecomu – Montgomery - zawarł deal z pisowskim rządem, na mocy którego w zamian za obietnicę sprzedaży mu (na korzystnych dla niego warunkach!) pozostałych 49 proc udziałów należących do Skarbu Państwa (za pośrednictwem PW „Rzeczpospolita”) zobowiązał się, że pod nowym kierownictwem gazeta będzie realizowała polityczną linię PiS-u. Gwarantem tego miała być nominacja Pawła Lisickiego na stanowisko redaktora naczelnego „Rzepy”.
I rzeczywiście, wkrótce po objęciu tej funkcji Lisicki - pod pretekstem cięć kadrowych, podobno niezbędnych ze względu na kiepską sytuację finansową - natychmiast wyrzucił z redakcji kilkudziesięciu dziennikarzy, w większości tych, którzy współtworzyli „Rzeczpospolitą” razem z Dariuszem Fikusem. I zaraz na ich miejsce przyjął swoich, zaufanych. Pojawili się Rafał Ziemkiewicz i Piotr Semka, którzy wcześniej – to prawda - zamieszczali swoje teksty w gazecie, ale nigdy w niej nie pracowali; na jakiś czas pojawiła się też Joanna Lichocka i wrócił Bronisław Wildstein (zwolniony przez poprzednie kierownictwo gazety po awanturze wokół słynnej listy, wyniesionej przezeń z IPN). I dobił jeszcze Piotr Gabryel, który przetrzymał w tygodniku „Wprost” wszystkie najostrzejsze zakręty polityczne jego właściciela - Marka Króla. Wreszcie pojawiła się cała grupa ludzi związanych ze środowiskiem „Frondy”, „Gazety Polskiej”, „Nowego Państwa” i w ogóle tzw. radykalnej prawicy narodowo-katolickiej, z red. Terlikowskim na czele.
Po tych zmianach gazeta zmieniła całkowicie swój charakter, stając się jednym z najbardziej nieprzejednanych bastionów PiS-u i IV RP. Co zresztą, było sprzeczne z zapisem umowy sprzedaży, w której jednoznacznie zapisano, iż pod nowym kierownictwem „Rzeczpospolita” będzie kontynuowała linię wypracowaną przez Darka Fikusa. Przypomnijmy też. że wtedy też ze współpracy z „Rzepą” wycofali się m.in. Władysław Bartoszewski i prof. Jerzy Pomianowski, (który nie chciał dłużej firmować przyznawanej przez Redakcję nagrody im. Giedroycia), a rodzina Fikusa postanowiła wycofać się z kapituły nagrody jego imienia, pozbawiając ją całkowicie znaczenia.
Prezentowanie więc Mecomu, jako pryncypialnego obrońcy wolności prasy w Polsce jest nieporozumieniem, a on sam w tej roli jest bardzo mało wiarygodny. W rzeczywistości chodzi o biznes, o pieniądze... To prawda, minister skarbu Aleksander Grad kilkakrotnie domagał się zmiany polityki redakcji, ale za każdym razem natrafiał na opór szefa Mecomu - Montgomery’ego. I - jak wynika z różnych nieoficjalnych wypowiedzi – bynajmniej nie chodziło o Lisickiego i jego ekipę; o obronę konserwatywnego charakteru gazety (jak sugeruje Wielowieyska), lecz o wymuszenie wypełnienia obietnicy złożonej Mecomowi przez PiS - tj. sprzedaży (za bezcen) 49 proc udziałów należących za pośrednictwem PW „Rzeczpospolita” do Skarbu Państwa. Bo wówczas - kalkulowano w Mecomie, klasycznym funduszu inwestycyjnym – dysponując 100 proc udziałów, wartość jego aktywów, tj. rynkowa cena „Rzeczpospolitej”, wzrosłaby w sposób radykalny.
A czy minister Grad nie miał powodów domagać się zmian? Czy rzeczywiście chodziło jedynie o uciszenie „antyrządowej gazety”, której rząd był współwłaścicielem? – Proszę zajrzeć do wyników finansowych, publikowanych regularnie przez Press.pl, czy portal wirtualne media. Tuż przed „pisowskim skokiem” na „Rzepę” jej sprzedaż wynosiła ok 180 tys. egzemplarzy dziennie. Teraz, po czterech latach rządów Lisickiego - wg danych oficjalnych - zmalała do mniej więcej 144 tys. egzemplarzy, a w rzeczywistości - jeśli odliczyć to, na co pozwala „kreatywna statystyka” i różnego rodzaju techniki sztucznego, pompowania wyników sprzedaży - była ona znacznie mniejsza i wynosi obecnie (łącznie z prenumeratą) niewiele ponad 100 tys.
Co gorsze, od kilku miesięcy w przyspieszonym tempie maleje również owa sprzedaż „w prenumeracie”, która dotąd była największym atutem „Rzepy”. Zwykle, czym niezmiennie i od lat chwaliła się redakcja, wahała się ona w okolicach 100 tys. - teraz zmalała do ok. 70 tys. I spada dalej. Można to oczywiście tłumaczyć kryzysem na rynku mediów i obecne kierownictwo „Rzepy” chętnie tłumaczy tym swoje niepowodzenia. Ale też nie dziwmy się, że minister Grad – także ze względów biznesowych i przede wszystkim biznesowych – próbuje nie dopuścić do sytuacji, w której „Rzeczpospolita”, po przegrywanej walce z „Dziennikiem Gazetą Prawną”, (który wyrósł już na głównego jej konkurenta), znajdzie się we wspólnej niszy z „Gazetą Polską” i „Naszym Dziennikiem”. Aż w końcu zniknie z rynku...
Na miejscu Dominiki Wielowieyskiej nie lekceważyłbym też owych 49 proc – tj. formalnie pakietu mniejszościowego – których właścicielem w Presspublice jest Skarb Państwa. Zgoda, formalnie nie daje to kontroli nad firmą. Ale też trzeba wiedzieć, że zgodnie z zapisami umowy spółki, (podpisanej jeszcze przez Fikusa z Francuzami, pierwszymi współzałożycielami Presspubliki) – wszystkie najważniejsze decyzje w spółce wymagają większości 80 proc. udziałów. A to zmienia istotnie sytuację.
Już raz zresztą ten mechanizm wypróbowano - podczas sporu polskiego udziałowca z norweską „Orklą”. Spowodowało to wówczas, że przez długi czas obie strony nie mogły korzystać z zysków wypracowanych przez „Rzepę”. Dziś oczywiście sytuacja jest inna. Od kilku lat „Rzeczpospolita” przynosi straty i teoretycznie tego rodzaju straszak nie powinien działać. Ale też i sytuacja „Mecomu” jest inna niż wówczas „Orkli”. Montgomery ma dziś poważne kłopoty finansowe (było to jednym z powodów jego niedawnej dymisji), co - jak wynika z nieoficjalnych informacji - już spowodowało, że musiał zastawić swoje udziały w „Presspublice” w bankach zagranicznych, kredytujących jego działalność. Gdyby więc okazało się, że z powodu konfliktu między wspólnikami wzrosłoby ryzyko niewypłacalności Mecomu, wspomniane banki mogłyby zażądać dodatkowych gwarancji, na co ten obecnie nie może sobie pozwolić... Mówiąc krótko: byłbym bardzo ostrożny w ferowaniu pochopnych wyroków pod adresem polskiego udziałowca i ministra Grada. Byle tylko starczyło mu determinacji w doprowadzeniu sprawy do końca.
Pozostaje najważniejsze pytanie: co dalej z „Rzeczpospolitą”? - Ponieważ przepracowałem w niej 15 swoich najlepszych lat, od początku 1991 r do 2006, mam do niej stosunek bardzo emocjonalny. Niektórzy uważają, że największym wyzwaniem dla „Rzepy” jest dziś „Dziennik Gazeta Prawna” i dlatego powinna ona stać się głównie gazetą „zielonych” i „żółtych” kolumn - ekonomicznych i prawnych - zrezygnować zaś albo poważnie ograniczyć jej „białe”, ogólnopolityczne kolumny. Takie pomysły, zgłaszano już w przeszłości, nie uważam ich za dobre. Dariusz Fikus z przyjaciółmi, budując nową „Rzeczpospolitą”, określił jej formułę jako gazety umiarkowanie konserwatywno-liberalnej, a jednocześnie otwartej, ponad-partyjnej i nie-ideologicznej; poważnej i rzetelnej, od lektury której powinien zaczynać się dzień każdego szanującego się biznesmena, menadżera i polityka...
Przez wiele lat, również po śmierci Fikusa, udawało się ten model realizować, dzięki czemu „Rzepa” awansowała do pozycji jednej z najbardziej opiniotwórczych gazet. Obecne kierownictwo „Rzeczpospolitej”, wspierane przez desant tych, którzy w przytłaczającej większości nigdy nie mieli z nią nic wspólnego, za to postawili sobie za cel wojnę z „michnikowszczyzną” i „Gazetą Wyborczą”, a także ideologiczną wojnę z III RP, o lustrację i PiS-owską IV Rzeczypospolitą - cały ten kapitał zmarnotrawiło, zniszczyło... Na pytanie więc co dalej z „Rzeczpospolitą”, odpowiadam krótko: trzeba wrócić do sprawdzonej formuły „Rzepy” Fikusa. Każde inne rozwiązanie, na i tak już podzielonym i zabudowanym rynku medialnym, będzie moim zdaniem co najmniej ryzykowne.
Sławomir Popowski – Studioopinii.pl
(22.10.2012)