Dział: WYWIADY

Dodano: Październik 07, 2003

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Życie jak film

Rozmowa z Anną Marszałek,
dziennikarką śledczą "Rzeczpospolitej"

Ryszard Bugajski ma kręcić film, w którym będzie Pani pierwowzorem głównej bohaterki – dziennikarki śledczej. Czy rozgłos z tym związany nie przeszkodzi Pani w pracy?
Teksty, które napisałam sprawiły, że stałam się rozpoznawalna. Dzięki filmowi zyskam pewnie rozgłos w innych niż dotychczas środowiskach, ale to nie powinno mieć wpływu na moją pracę. Choć, oczywiście, dopóki byłam anonimową dziennikarką, łatwiej było mi wejść w niektóre środowiska bez zwracania na siebie uwagi. Teraz, gdziekolwiek się pojawię, wzbudzam zainteresowanie: miejscowych dziennikarzy, polityków. Próbują mnie tropić, sprawdzić czego szukam.

Nie boi się Pani odsłonić tajemnicy swojego warsztatu?
To będzie film fabularny, fikcja. Będzie opowiadał o handlu bronią, ale wnioskowanie z niego, że moim informatorem była jakaś konkretna osoba, byłoby śmieszne. Nie zdradzam swoich informatorów. Poza tym, to nie będzie film o mnie. Ma tylko pokazać kawałek prawdy o moim zawodzie.

W większości filmów dziennikarze byli przedstawiani w niekorzystnym świetle. Nie obawia się Pani, że i tym razem tak będzie?
Mam nadzieję, że bohaterka tego filmu będzie postacią pozytywną, budzącą sympatię. Skutki mojej pracy, publikacji moich tekstów, muszą budzić dużo niechęci – zarówno w środowiskach politycznych, biznesowych, jak i dziennikarskich. Liczę na to, że ten film poprawi wizerunek naszego środowiska, że pokaże dziennikarza jako normalnego człowieka ze zwyczajnymi problemami, a nie maszynkę do załatwiania kolejnych spraw i wykańczania polityków.

Ma Pani duży wpływ na scenariusz?
Na razie prowadziliśmy tylko wstępne rozmowy. Ryszard Bugajski oczekiwał ode mnie przybliżenia realiów pracy dziennikarza śledczego. Większość ludzi myśląc o dziennikarstwie śledczym bazuje na pewnych schematach. Sądzą, że ja mam kilku informatorów umiejscowionych wysoko w policji, prokuraturze czy służbach specjalnych i to oni dostarczają mi informacji. A dziennikarstwo śledcze nie na tym polega. Do każdego tematu szuka się innych informatorów, z innych środowisk. W tej pracy chodzi o to, by znaleźć tych ludzi, dotrzeć do nich i przekonać ich do rozmowy.

Czy Pani codzienne życie zawodowe nadawałoby się na scenariusz?
Moja praca jest bardzo ciekawa. Dramaturgia niektórych moich rozmów, (np. z Romualdem Szeremietiewem czy Markiem Kempskim), to naprawdę znakomita kanwa dla dobrego reżysera. Proszę sobie wyobrazić, że idę do kogoś na rozmowę. Zaczyna się sympatycznie, ktoś mnie częstuje kawą. Ale w trakcie rozmowy ten człowiek zdaje sobie sprawę, że gdy wyjdę, to następnego dnia on nie będzie już sprawował swojej funkcji. Wyobraża Pan sobie, jakie napięcie towarzyszy takiej rozmowie?

Odczuwa Pani wtedy zawodową satysfakcję?
Nie. Bycie kimś w rodzaju prokuratora i od razu sędziego, to żadna satysfakcja. To ogromna odpowiedzialność.

Rozmawiał Tomasz Jastrzębowski

(TJ, 07.10.2003)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.