Dział: WYWIADY

Dodano: Luty 13, 2011

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Fotografowałem nastrój

Rozmowa z Filipem Ćwikiem, zdobywcą trzeciej nagrody w kategorii Ludzie i wydarzenia World Press Photo 2011 za cykl portretów zrobionych w czasie żałoby narodowej po katastrofie w Smoleńsku.

Jak długo powstawał fotoreportaż o żałobie narodowej po katastrofie z 10 kwietnia 2010 roku?

Właściwie od pierwszego dnia tragedii aż do pogrzebu pary prezydenckiej. Zdjęcia między 10 a 17 kwietnia robiłem w Warszawie, 18 kwietnia - w Krakowie. Fotografie nie są robione cyfrowo, tylko na czarno-białym filmie 35 mm. Jeszcze przed katastrofą zacząłem realizować materiał o Warszawie z moimi przyjaciółmi z agencji Napo Images. Codziennie wychodziłem na miasto z aparatem i lampą. Robiłem te zdjęcia przez trzy tygodnie w tej właśnie konwencji. I po 10 kwietnia zacząłem fotografować ludzi w ten sam sposób.

Zatem forma nie była pierwotnie przeznaczona do tego tematu?

Fotografowie często długo szukają odpowiedniej formy. Kiedy wydarzyła się katastrofa, ja już ją miałem i - jak się okazało - pasowała idealnie. Zdjęcia robiłem z lampą błyskową, metodą, którą sam wypracowałem. Efekt daje specyficzne, intrygujące oświetlenie. Nie zastanawiałem się, czy wprowadzić kolor, czy nie, bo od zawsze robię tylko zdjęcia czarno-białe. Wyjątkiem są te, które robię na potrzeby ”Newsweeka Polska”, bo tego wymaga redakcja. Dla tygodnika robiłem zresztą wtedy trochę fotografii ilustracyjnej.

W fotoreportażu zwraca uwagę bliskie kadrowanie twarzy.

Leica, której używałem, to mały aparat, nie zwraca na siebie uwagi i to mi bardzo pomogło w pracy. Nie robiłem wielu zdjęć jednej postaci – to były pojedyncze strzały. Podchodziłem bardzo blisko i robiłem jedno zdjęcie, dlatego każde przedstawia kogoś innego i każde jest inne. Zrobiłem ich w sumie około pięciuset – to bardzo mało w porównaniu z możliwościami aparatu cyfrowego.

Szukał Pan konkretnego typu twarzy?

Zwracałem uwagę głównie na twarze i na to, co się na nich dzieje. Przed Pałacem Prezydenckim, a później na pogrzebie, spędzałem po 20 godzin dziennie, wciąż fotografując. Najważniejsze było dla mnie pytanie, jakiego rodzaju emocje są tam obecne i starałem się fotografować twarze, które coś wyrażały. Później wybierałem te, które mnie najbardziej interesowały. Kiedy przeglądałem te pięćset zdjęć, udzielił mi się nastrój, który wydobywa się z materiału – byłem w takim samym stanie, jak moi bohaterowie. Przy komponowaniu reportażu chodziło mi o nastrój, który wtedy panował. Myślę, że udało mi się go uchwycić.

Chodziło tylko o pokazanie nastroju?

Tylko i wyłącznie o to. To był moment, kiedy ludzie zrozumieli, co się stało 10 kwietnia. Zginęła elita kraju i niezależnie od tego, jakie kto ma poglądy, trzeba uznać, że to była wielka tragedia. Fotografowałem ludzi, którzy płakali, ale nie wybrałem tych zdjęć. Płaczącą osobę zbyt łatwo pokazać. Choć wiadomo, że płakało wtedy mnóstwo ludzi, to emocje były bardziej różnorodne, bo nikt nie był przygotowany na takie zdarzenie. Kiedy wieczorami rozmawialiśmy w gronie fotografów, zdawaliśmy sobie wprawdzie sprawę z tego, co się stało, ale dostrzegaliśmy też folklor sytuacji: kolejkę do Pałacu Prezydenckiego, ludzi, którzy rozdawali wtedy herbatę i kanapki, media, które dostawały kompletnego świra. Pojawiły się wtedy uśmiechy, bo ludzie reagują różnie. Dlatego niektóre moje zdjęcia nie są smutne. Mogłem pokazać skrajne emocje, ale nie o to mi chodziło. Sprzedałem w tym fotoreportażu własne odczucia, to bardzo subiektywny materiał.

Kto ostatecznie wybierał zdjęcia do fotoreportażu?

Najpierw pokazywałem je kolegom z Napo Images, rozmawialiśmy o nich, ale ostateczną edycję, którą wysłałem na konkurs, zrobiłem sam.

Czy proponował Pan wydawcom autorskie zdjęcia żałoby?

Tak, proponowałem, ale niestety nikt nie był zainteresowany. To jest dosyć trudny materiał. Nie opowiada historii bezpośrednio i wizualnie nie odpowiada standardom gazetowym. No i zdjęcia są czarno-białe.

Nad czym teraz Pan pracuje?
Pracuję nad wieloma tematami jednocześnie. Dla ”Newsweeka” wraz z Michałem Kacewiczem realizujemy reportaż o imperium radzieckim 20 lat po jego rozpadzie. Pracujemy w byłych republikach radzieckich, między innymi w Azerbejdżanie, Gruzji, Mołdawii i Estonii. Chcemy wydać książkę.

A co z projektem warszawskim, o którym wspominał Pan na początku?

60 procent materiału jest gotowe, teraz, wspólnie z kolegami i koleżankami z Napo Images, którzy nad nim pracują, szukamy pieniędzy, by to wydać jako album. Moje zdjęcia formalnie będą podobne do tych z żałoby, choć Warszawa to nie tylko ludzie, ale również miejsca, i one też znajdą się w reportażu.

Rozmawiał Tomasz Augustyniak

Filip Ćwik jest fotoreporterem tygodnika ”Newsweek Polska" i agencji Napo Images, wcześniej robił zdjęcia dla ”Gazety Wyborczej” i ”Polski”.

Filip Ćwik

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter

PODOBNE ARTYKUŁY

Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.