Otrzyj oczy, dziennikarzu
Mam za złe dziennikarzom, że udają kogoś, kim nie są. Że zamiast ćwiczyć trudną sztukę mówienia w obliczu śmierci, wolą uciekać w łatwe emocje i tanie zachwyty.
Rozumiem płaczących Polaków. Nie rozumiem płaczących dziennikarzy. Oni nie są od tego, by przeżywać na ekranie emocje, ale od rzetelnego informowania o tych, którzy te emocje odczuwają. Dziennikarka, którą nie tak dawno Lech Kaczyński nazwał Stokrotką, teraz przez trzy dni roni łzy w trakcie wywiadów. A ja się zastanawiam, czy chciałbym pójść do lekarza, który zamiast mi fachowo pomóc, chlipałby nad moim nieszczęściem. Przez łzy gorzej widać.
Wolałbym, żeby polscy dziennikarze zamiast przeżywać - analizowali, komentowali, wyjaśniali, zbierali informacje. A te, jeśli już, znajduję prawie wyłącznie w prasie. W telewizji jest ich ostatnio jak na lekarstwo. Mamy za to serial ścigania się o to, kto cichszym i niższym głosem spyta setnego rozmówcę: „Gdy widział pan prezydenta ostatnio, co pan czuł?”.
Dziennikarze nie są od współczucia, tylko od informowania. Gdy wczoraj agencje światowe obiegła wieść o trzęsieniu ziemi, które w Chinach zabrało co najmniej 600 istnień ludzkich, na polskich portalach tej informacji nie było albo umieszczono ją gdzieś na samym końcu. Zabrakło miejsca.
Brak też – przede wszystkim w telewizji – analiz, jakie są możliwe polityczne skutki smoleńskiej tragedii. A przecież to jest właśnie moment, w którym nasi politycy mogliby się uczyć debaty, w której nie tylko nie obraża się pamięci ofiar, ale przede wszystkim uczuć nas – odbiorców. To jest dobry moment na nowy język, kulturalne różnienie się, spór bez obrażania rozmówcy i zadawania mu bólu. Na tydzień żałoby zawieszając dziennikarstwo na kołku, epatując żałobą, przyczyniamy się do tego, co nastąpi: po jednoczącej ciszy polityczny jazgot. A wtedy dziennikarze będą mogli z godnością pytać: co takiego się stało, że nie potrafimy być razem? A stało się to, że byliśmy razem, ale sztucznie. Łatwo być tego samego zdania, milcząc.
To milczenie za tydzień czy dwa doprowadzi do tego, że gdy już dziennikarze ochłoną, to zaczną walić w PiS, gdy ten zechce skorzystać z niespodziewanej sympatii społecznej, którą mu media teraz nakręcają swoimi dytyrambami.
Przypochlebianie się opinii publicznej nie jest misją dziennikarza. Jest nią poszukiwanie prawdy, prezentowanie rozbieżnych opinii, publiczna debata, czasem spór. Spór, który nie oznacza bijatyki, do czego przyzwyczaili nas polscy politycy, w tych dniach tak dumni, że społeczeństwo jest po ich stronie.
Ksiądz Adam Boniecki często powtarza usłyszaną radę: „Dziennikarz nigdy nie klaszcze, dziennikarz nigdy nie płacze, dziennikarz nigdy się nie obraża”. A my wszystko robimy na odwrót.
(15.04.2010)