Gazeta dla merytokracji
Rozmowa z Tomaszem Wróblewskim, od 1 marca redaktorem naczelnym ”Dziennika Gazety Prawnej”
Kierował Pan projektem ”Polska”, który nie okazał się sukcesem, dlatego nie wszyscy wierzą w powodzenie ”Dziennika Gazety Prawnej” pod Pana kierownictwem.
W "Dzienniku Gazecie Prawnej” jestem redaktorem naczelnym. W Polskapresse byłem wydawcą i trudno mi się odnieść do problemów redakcyjnych, za które tam nie odpowiadałem. Jeśli cokolwiek można by porównywać, to moje obecne zadania z pracą w "Newsweeku”, który budowałem od strony redakcyjnej. Fundamenty redakcji i koncepcja, które tam stworzyłem, funkcjonują bez zarzutu do dziś. Podobnie jest w przypadku miesięcznika "Forbes”.
Ryszard Pieńkowski należy do wydawców angażujących się osobiście w projekty, więc może ingerować w Pana decyzje w „Dzienniku Gazecie Prawnej”.
Na pewno prezes Ryszard Pieńkowski ma bardzo dużo do powiedzenia - jest właścicielem całego holdingu. Widzę w nim również człowieka, dla którego "Dziennik Gazeta Prawna” jest największą wartością. Zainwestował w ten projekt własne pieniądze. Nie zrobił więc tego po to, żeby podważać kompetencje ludzi, których sam wybrał. A wybór był bardzo przemyślany i metodyczny. Poproszono mnie o przygotowanie projektu gazety, tak jak kilka innych osób. Właściciel mógł więc wybierać między różnymi koncepcjami. Nie wybierał osoby, tylko wizję, która jest najbliższa jego perspektywie rozwoju tego tytułu.
Na czym polega Pana wizja tej gazety?
Ideą jest poszukiwanie miejsca na spolaryzowanym rynku. Obok "Gazety Wyborczej” i "Rzeczpospolitej”, "DGP” ma już to miejsce historycznie zapewnione, ze względu na grupę odbiorców dawnej "Gazety Prawnej”. Tworzą ją specjaliści, którzy wszystko, co mają, osiągnęli własną pracą, nieustannie poszukujący merytorycznych informacji i podnoszący swoje kwalifikacje. W "DGP” strony ogólnoinformacyjne będą ściśle dostosowane do potrzeb naszego czytelnika. Będzie to gazeta dla merytokracji, dziennik biznesowo-prawny, ale w takim modelu, w którym cały świat - a więc także polityka, kultura czy sport - będą przesączone przez pewien filtr. Jeżeli na przykład piszemy o sprawie mieszkań dla gejów, to interesuje nas przede wszystkim, co to oznacza dla gmin czy spółdzielni mieszkaniowych. Nie zajmiemy się natomiast aspektem ideologicznym, czy kwestią praw człowieka. Oczywiście nie wszystkie teksty muszą mieć wymiar finansowy lub prawny. Gdy piszemy o balecie, nasz czytelnik, który ma z nim do czynienia np. raz w roku, musi dostać pełną wiedzę na ten temat.
Brak typowych stron ogólnoinformacyjnych oznacza powrót do koncepcji "Gazety Prawnej”? Zostaną dwa grzbiety?
Zostaną oddzielne grzbiety, na pewno nie zrezygnujemy z polityki, kultury czy sportu. Jesteśmy w trakcie przebudowy struktury, planujemy przeprowadzenie restrukturyzacji redakcji, opracowujemy nowy stylebook. Pracując nad koncepcją "DGP”, mniej koncentrowałem się na kolorach grzbietów, a bardziej na doborze tematów i tym, by poszczególne części gazety były spójne.
W jakim kolorze będą grzbiety?
To, jakie kolory pozostaną, zależy od wydawcy, bo ceny kolorowego papieru są różne. Założeniem jest, by główny grzbiet skierowany był do spójnej, jasno określonej grupy odbiorców, a nie przypadkowych czytelników. Strony żółte bądź łososiowe pozostaną stronami ściśle eksperckimi.
Tylko dwa grzbiety gazety oznaczają, że nie potrzeba tylu dziennikarzy i wicenaczelnych co obecnie?
Pracujemy obecnie nad koncepcją restrukturyzacji. Nie mogę więc odpowiedzieć na pytanie, czy będą zwolnienia, a jeśli tak, to w jakim wymiarze i ile docelowo oddzielnych grzbietów znajdzie się w "DGP”. Najpierw muszę poznać zespół i zastanowić się, które osoby pomogą w realizacji naszych założeń. Co do przyjęć osób z zewnątrz, wychodzę z założenia, że najpierw trzeba zaufać i dać szansę tym, którzy już z nami pracują.
Do czego ma doprowadzić nowa koncepcja "DGP”? Jakie postawiono przed Panem zadania?
Nie chcemy stracić dotychczasowego poziomu sprzedaży. Jednym z moich zadań jest również wykorzystanie w większym stopniu Internetu. Dziennik.pl stanie się bardziej informacyjny i bliższy wydaniu papierowemu "DGP”, by jego czytelnicy nie odczuwali dysonansu między tymi produktami.
Mówiąc o znalezieniu miejsca pomiędzy "Gazetą Wyborczą” a "Rzeczpospolitą”, miał Pan na myśli, że ten drugi tytuł nie będzie już głównym konkurentem "DGP”?
"Rzeczpospolita” pozostanie naszą konkurencją ze względu na swoje żółte i zielone strony. Nie będziemy natomiast wchodzić w kwestie ideologiczne dotyczące konkurencyjnych obozów politycznych. Stawiamy na bardziej pragmatyczne podejście, czyli przewidywanie i obserwację skutków politycznych działań, a nie deklaracje personalnych sympatii do polityków.
Rozmawiała Aneta Wieczerzak-Krusińska
(05.03.2010)