Dział: OPINIE

Dodano: Czerwiec 09, 2009

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

PO przejściach

”Dziennik” od początku spolaryzował środowisko, więc jakoś nie mogę się pozbyć ulgi, że czytelnicy tego nie kupili i projekt zbudowany na zawiści, megasamochwalstwie i podlizywaniu się opinii publicznej, teraz musi szukać wsparcia – napisałem w najnowszym numerze ”Press”.

Owo wsparcie (zapewne nie tylko w zamian za know-how) ”Dziennik” znalazł u Ryszarda Pieńkowskiego, właściciela Infor PL, który zgodził się na połączenie swojej ”Gazety Prawnej” z gazetą Springera. Jeszcze niedawno jeden z czołowych menedżerów Axel Springer Polska był przekonany i przekonywał innych, że tytuł ”Dziennik” przetrwa. Po wczorajszym komunikacie o fuzji gazet tej pewności już nie ma. Zapewne zdecydują badania, ale jak znam Ryszarda Pieńkowskiego, dla niego równie ważne będą jego biznesowe wyczucie i osobiste preferencje. Dlatego trudno się spodziewać długiego trwania tytułu wybranego kiedyś przez niemiecką badaczkę z koncernu Axel Springer.
Co dalej? Tego nie wiedzą nawet wysokie układające się strony. Mogę zgadywać, że po pozytywnej opinii UOKiK-u zacznie się łączenie dwóch kompletnie różnych gazet, przenoszenie ludzi ”Dziennika” do redakcji Inforu przy ulicy Okopowej w Warszawie, a efekt starań nowej redakcji stanie się zdumiewająco podobny do… odświeżonej i poszerzonej ”Gazety Prawnej”.
Springer pozbył się największego problemu, jaki stanowił nieudany reklamowo i sprzedażowo, a ostatnio również wizerunkowo, ”Dziennik”. Już wcześniej na rzecz Marquarda oddał segment prasy kobiecej. W pozostałej - komputerowej, motoryzacyjnej i biznesowej - nie dzieje się ostatnio dobrze, a marzenia o zajęciu pozycji dominującej na rynku dzienników (tabloid, dziennik sportowy i opiniotwórczy) należą do przeszłości. Gdyby do tego dodać problemy amerykańskiego ”Newsweeka” i wyzwanie, które stoi przed polską redakcją – mamy pełny obraz skomplikowanej sytuacji Springera w Polsce.
Oczywiście – dziś żaden wydawca nie ma przed sobą świetlanej przyszłości. Mnie jednak bardziej nurtuje pytanie: czy tak musiało być? Co się stało, że w ciągu kilku lat, po swoich wielkich sukcesach, Axel Springer w Polsce zmienił się nie do poznania? Z wydawcy ceniącego ludzi, mającego wyczucie rynku, dobrego pracodawcy i pozytywnie kojarzonej firmy stał się typowym koncernem ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Jedną z odpowiedzi może być nieumiejętność radzenia sobie z… sukcesem. Sprzedaż pierwszych numerów ”Newsweek Polska” oraz ”Faktu” zaskoczyła wszystkich, w tym także fachowców. Do dziś pamiętamy tłumaczenia Tomasza Wróblewskiego, że podniósł cenę ”Newsweeka” z powodu zbyt wysokiej sprzedaży.
Sukcesy mogą zawrócić w głowie i przyzwyczajać do myśli, że tak będzie już zawsze.
Od pierwszych dni ”Dziennika” jego redaktorzy mieli kłopot z miłością własną. Chyba jeszcze nigdy na polskim rynku prasowym nie mieliśmy do czynienia z ludźmi tak zadowolonymi z samych siebie i efektów swojej pracy. Na pierwszych stronach promowali nie tylko własne książki, ale nawet niewielkie konferencje ze swoim udziałem. Pisali o sobie, pod siebie i dla siebie.
Jeszcze większym problemem były polityczne fascynacje redaktorów ”Dziennika”. Widząc w tym szansę na większe czytelnictwo, sprzyjali projektowi PiS-u i często - wbrew faktom - widzieli w prawicy wyłącznie czyste dobro. Michała Karnowskiego tak owo dobro oślepiło, że na wspomnienie jego tekstu sławiącego gospodarską wizytę premiera Jarosława Kaczyńskiego do dziś czerwieni się nawet archiwum ”Dziennika”. Artykuł zniknął, wyszukiwarka go nie indeksuje.
Po roku ukazywania się tytułu redaktor naczelny ”Dziennika” w wywiadzie dla ”Press” stwierdził, że ”gazeta, która reprezentuje poglądy typowe dla większości społeczeństwa, jest bardziej ogólnonarodowa, obiektywna i bezstronna”. To niedziennikarskie i ideologiczne myślenie sprowadziło ”Dziennik” na manowce. Zaczęto od popierania idei PO-PiS-u, potem samego PiS-u, a na koniec rządzącej PO. Kiedy więc dziś Michał Karnowski pisze: ”Jeszcze za obecnym Dz. zatęsknimy(cie). To była twarda, polityczna, patrząca władzy na ręce gazeta” - muszę częściowo przyznać mu rację. Od zawsze tęskniłem do takiej gazety opisującej polską politykę i społeczeństwo. Sęk w tym, że ”Dziennik” nigdy nią nie był.
A gdy słyszę dziś, że polityczne zaangażowanie pracowników ”Dziennika” nie wynikało tylko z ich przekonań – tym mniej mi ich żal. Jak mi opowiadano, na którymś z zebrań w centrali Springera redaktor naczelny ”Dziennika” usłyszał od szefów koncernu mniej więcej takie słowa (cytuję z pamięci): ”>>Fakt<< to tabloid, możemy go obrócić w jeden dzień, ale >>Dziennik<< jest gazetą opiniotwórczą, zmiana kursu musi potrwać”.
No więc zmieniono kurs na bardziej przychylny PO, zaś prawicowy, konserwatywny czytelnik albo powrócił do swoich ulubionych rydzykowych mediów, albo przeniósł się do „Rzeczpospolitej”. Która wczoraj, chyba trochę zbyt pospiesznie, otwierała szampana.
Podobną przygodę – koniunkturalnego zwrotu politycznego – przeżył już kiedyś tygodnik „Wprost” i on też już wie, że taktyczne zideologizowanie prasy nie zapewnia sukcesu.
Czy wszystko w ”Dzienniku” mnie odrzucało? Ależ skąd. To był najbardziej dopracowany debiut gazetowy w Polsce. Widać w nim było pracę redaktorów wykonaną przed wejściem tytułu na rynek. Czytelnie złamany, prosty w odbiorze, niepozbawiony ciekawostek, choć – jak każdy debiut – bez newsów. Może nie potrafiłem się przekonać się do ”Europy”, bo odrzucała mnie jej ”Faktowa” proweniencja, a jeszcze bardziej formuła, która odpowiadała raczej ambicjom redaktorów niż potrzebom czytelników. Lecz sylwetki polityków i ludzi mediów pisane przez Luizę Zalewską, felietony Igora Zalewskiego, niektóre wywiady Roberta Mazurka czy choćby niezapomniany artykuł Michała Majewskiego i Pawła Reszki pt. ”Jak premier Tusk kiwa kolegów” – dla takich tekstów warto było brać ”Dziennik” do ręki. Również dzięki tej gazecie wiemy, że nasz nowy kolega Jan Rokita jest dużo sprawniejszym analitykiem niż politykiem.
Inne plusy ”Dziennika” łatwo przeradzały się w minusy. Dział śledczy był silny personalnie, ale nie miał wielu scoopów, choć np. ujawnienie afery z corhydronem zostanie zapisane złotymi zgłoskami nie tylko w historii nagród Grand Press. Jerzy Pilch wielokrotnie dawał dowody swego felietonistycznego geniuszu, choć nigdy nie ukrywał, że do ”Dziennika” poszedł dla pieniędzy. Tu kolejny kamyk do ogródka redakcji: kupowanie dziennikarzy i współpracowników było tam na porządku dziennym. I nie chodzi mi o bezprecedensową ofertę przekupienia blogerki Kataryny. Jak działała machina rekrutacyjna ”Dziennika”, inni wydawcy poznali zaraz po jego starcie. To rozchwiało rynek pracy w warszawskiej prasie na długo.
”Dziennik” naprawdę miał szansę stać się gazetą nowego pokolenia, które urodziło się w wolnej Polsce i nie wlecze za sobą ogona przytrzaskiwanego najpierw przez zamykające się drzwi komunizmu, a potem obrotowe - kapitalizmu. Miał szansę, ale stał się ”Gazetą Wyborczą” à rebours, jej gorszą kopią, napędzaną przez permanentny spór z konkurentami z ulicy Czerskiej.
To zresztą typowe dla ginących rynków. W latach 90. tak ostre spory dziennikarzy obserwowaliśmy w gazetach regionalnych, tam też bito się na śmierć i życie, obrażano i konkurowano do upadłego. Ile z tych tytułów przetrwało?
W wywiadzie dla ”Press” przed dwoma laty Robert Krasowski mówił: ”Jeżeli przyjaciel wspomaga w kliknięciach witrynę Dziennik.pl – co to szkodzi wizerunkowi >>Dziennika<>Fakt<< to gazeta, która daje pocałunek śmierci”?
Mało się o tym dziś mówi, ale jest wielce prawdopodobne, że pocałunek śmierci przyszedł również ze strony ”Faktu”. Spór między jego redaktorem naczelnym (dawniej wydawcą ”Dziennika”) a Robertem Krasowskim był ogólnie znany. Nie sądzę, by Grzegorz Jankowski wstawiał się za swoim byłym kolegą u polskich i niemieckich szefów Springera.
Jaki kolor będzie dominował w naszych wspomnieniach o ”Dzienniku”?
Pewnie szary, czyli ten z pobrudzoną czarną farbą niebieskiej winiety ”Dziennika”. Tytuł ten dołącza do ”Nowego Dnia” Agory. Tamten koncern przyznał się jednak do porażki i projekt zamknął, Springer zaś wyprowadza swoją gazetę tylnymi drzwiami na warszawską Wolę koło centrum handlowego Klif, w którego kawiarniach już wkrótce spotkać będzie można nie tylko zblazowanych biznesmenów i podstarzałe aktorki, ale również redaktorów po przejściach.

Andrzej Skworz
”Press”

(09.06.2009)

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.