Naiwnie wyszłam przed szereg
Rozmowa z Jolantą Wiszniewską, dziennikarką TVP Olsztyn
Na pozór wszystko dobrze się skończyło: olsztyński oddział TVP dogadał się z produkującą jego programy firmą TV Media, dziennikarze mogli wrócić do pracy. A Pani rzuca wszystko i odchodzi.
Nie walczyliśmy tylko o umowę z TV Media. Pikieta dotyczyła spraw materialnych, ale także – i to było dla mnie ważniejsze – była sprzeciwem wobec działań nowego dyrektora, Roberta Żłobińskiego, człowieka niekompetentnego, nieznającego telewizji, przywiezionego w teczce. Nie mogę jednego dnia wypowiadać się publicznie przeciwko dyrektorowi, a drugiego wrócić do pracy i firmować twarzą główny serwis informacyjny.
Ale Pani przez dwa lata była twarzą ”Informacji” TVP Olsztyn. Telewizja nie była wtedy upolityczniona?
Była, ale ja tego nie odczuwałam. Wtedy dyrektorem oddziału był dziennikarz, fachowiec (Jarosław Kowalski – przyp. red.) i nigdy się nie zdarzyło, żeby ulegał politycznym naciskom albo stosował je wobec nas.
Oprócz Pani z redakcji odszedł jeszcze tylko Michał Górski. Jak Pani koleżanki i koledzy tłumaczą to, że decydowali się pracować dla telewizji dyrektora Roberta Żłobińskiego, który wcześniej im przeszkadzał?
Mają rodziny, kredyty – nie mieli wyjścia. Ale źle się z tym czują. Zostaliśmy też trochę zmanipulowani, bo hasła na transparentach (”Łapy precz od TVP” i ”Dość milczenia o TVP” – przyp. red.) dotyczyły idei, a sprawa skończyła się tak, jakby chodziło tylko o pieniądze.
Kto was zmanipulował?
W pikiecie ci, którzy walczyli o pieniądze, połączyli się z osobami walczącymi o coś więcej, ale w rozmowach z przedstawicielami Warszawy wygrano tylko wątek materialny. Na kilku osobach się zawiodłam. Część od początku wiedziała, że nie chodzi o idee, ale mimo to nie powstrzymali nas, kiedy głośno mówiliśmy, co nam się nie podoba.
Czuje się Pani teraz warmińsko-mazurską Hanną Lis?
Nie. I chciałabym cofnąć czas, bo gdybym wtedy wiedziała to, co teraz, nie wychylałabym się tak. W środę (29 kwietnia br. – przyp. red.) wszystko miało wyglądać inaczej. Na pikietę przyszło mnóstwo ludzi, mieliśmy poparcie, po prostu serce rosło. To tak pięknie wyglądało. Poczułam się, jakbym walczyła w latach osiemdziesiątych, choć nawet nie mogę tego pamiętać. No i wyszłam przed szereg. Mówiłam otwarcie to, co dziewięćdziesiąt procent kolegów chciało powiedzieć, ale się bali. Tylko że po południu wszyscy wrócili do pracy, jakby się nic nie stało. A ja, żeby nie stracić twarzy, straciłam pracę. Nie było warto. Ale sama jestem sobie winna. Byłam naiwna.
Co teraz? Gdzie poza TVP dziennikarka telewizyjna może szukać pracy w Olsztynie?
Dzwonię po znajomych, dostaję też życzliwe telefony, ludzie oferują pomoc w znalezieniu pracy, czuję ich wsparcie. Ale nie ma tu wielu możliwości. Chyba będę musiała wyjechać do Warszawy.
Jeśli dyrektor Żłobiński odejdzie z oddziału, wróci Pani?
Nie wiem. Ale rozważyłabym to, bo nie chcę wyjeżdżać z Olsztyna.
Rozmawiała Elżbieta Rutkowska
...