Wydanie: PRESS 07-08/2017

O Staszku, co dopisuje

Żaden dziennikarz na Twitterze nie ma tylu retweetów co Stanisław Janecki. Ale wiarygodności mu to nie dodaje

Najpierw zapewnił zebranych, że trochę mieszkał w kraju, o którym zamierza opowiedzieć. „I nawet się pochwalę, że mówię po niderlandzku” – dodał. W prawicowym Klubie Ronina, tłumacząc, co się dzieje w Holandii, przywołał przykład jakoś mało znany: „Tam w 2006 roku powstała taka partia, która się nazywa Partia na rzecz Miłości i Równości i Różnorodności. I ona działa sobie coraz śmielej, ma kilkuprocentowe poparcie, były różne protesty, czy ona może istnieć. I ona ma dwa punkty swojego programu: żeby zlikwidować przestępstwo pedofilii i żeby zlikwidować przestępstwo zoofilii” – opowiadał.

Publiczność była w szoku. To był mocny przykład na upadek moralny Zachodu, który doprowadzi do katastrofy, bo zlikwidowane zostaną tradycyjne rodziny, a w Polsce przestaną się rodzić dzieci.

Ale Stanisław Janecki, zaproszony na to spotkanie klubu w 2013 roku jako ekspert od Holandii i upadku cywilizacji zachodniej, dopiero się rozkręcał: „To, że przez sześć lat ta ideologia może sobie swobodnie funkcjonować i zdobywać coraz więcej zwolenników, pokazuje, jak daleko sięga to zagrożenie. (…). Za tym pójdzie zburzenie wszelkich moralnych podstaw tego, czym jesteśmy i w jakiej cywilizacji żyjemy” – grzmiał.

Nikt na sali nie zakwestionował jego rewelacji. A byłoby co. W Holandii rzeczywiście kiedyś działała organizacja, która nazywała się Partia na Rzecz Miłości Bliźniego, Wolności i Różnorodności – lecz gdy Janecki o niej opowiadał, nie istniała już od dwóch lat. Nie zdobywała kolejnych członków, działały w niej trzy osoby, którym nie udało się zebrać nawet potrzebnych podpisów do wystartowania w wyborach. Kilkuprocentowe poparcie, o którym mówił Janecki w Klubie Ronina, było fikcją. A prawdą – że 80 proc. holenderskiego społeczeństwa domagało się, by państwo zabroniło działalności tej organizacji.

Nie po raz pierwszy Stanisław Janecki podkręcił fakty, przyprawiając je fikcją. I jak zwykle uszło mu to na sucho. W jego dziennikarskim życiu nie raz łapano go na podobnych manipulacjach.

Oni tam, gdzie stało ZOMO

Gdy w październiku 2015 roku Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne, utworzyło rząd i przejęło media publiczne, Stanisław Janecki pofarbował przyprószone siwizną włosy. Postanowił zadbać o wygląd, bo po zmianach w Telewizji Polskiej stał się jednym z głównych komentatorów „Wiadomości”, programów publicystycznych w TVP Info i jednym z prowadzących satyryczny program „W tyle wizji” (też TVP Info).

Twórcy prorządowej propagandy w „Wiadomościach” zawsze mogą liczyć na jego wypowiedź wspierającą przekazy PiS. Jak trzeba, to i do ZOMO porówna tych, którzy PiS nie kochają. Tak jak w kwietniu ub.r., gdy „Wiadomości” starały się udowodnić, że TVN i „Gazeta Wyborcza” były w zmowie z kobietami, które ostentacyjnie wyszły z kościoła św. Anny w Warszawie podczas odczytywania wezwania Episkopatu do wprowadzenia całkowitego zakazu aborcji. „ZOMO-wcy przestrzegali zasady, że nie wchodzą na teren święty, teren kościoła” – mówił Janecki. „Ta ustawka jest gorsza od ZOMO” – konkludował.

A przy okazji Janecki lubi przemycić coś o sobie. Gdy w marcu br. „Wiadomości” TVP 1 robiły materiał o tym, że za czasów Platformy Obywatelskiej media były traktowane „prawie jak w Rosji Putina”, wystąpił jako główny przykład tych represji. „Wskutek nacisków Platformy zostałem wywalony z czterech miejsc pracy, w tym z Telewizji Polskiej (…). Szczególnie Donald Tusk reagował na teksty, które były ironiczne, on nie znosił kpin z siebie” – opowiadał Stanisław Janecki w materiale Ewy Bugały.

Natomiast 22 maja br., gdy ponad 30 artystów zrezygnowało z występu na festiwalu w Opolu w proteście przeciw artystycznej cenzurze w TVP, Stanisław Janecki pomógł „Wiadomościom” udowodnić tezę, że „artyści znaleźli się pod presją osób wrogo nastawionych do rządu Prawa i Sprawiedliwości”.

On sam rząd wspiera także piórem, a w każdym razie nazwiskiem. W jednym z majowych numerów tygodnika „W Sieci” ukazał się osobliwy – nawet jak na ten tytuł – tekst podpisany „Stanisław Janecki”. W materiale pt. „Polski cud gospodarczy” autor przekonywał, że „Plan na rzecz odpowiedzialnego rozwoju rządu Beaty Szydło, firmowany przez wicepremiera i ministra finansów Mateusza Morawieckiego” sprawia, iż „Polska może powtórzyć, a wręcz już powtarza niemiecki cud gospodarczy lat 50. i 60., tylko w lepszej, nowocześniejszej wersji”.

Cały artykuł jakby wyjęty z folderu promocyjnego, został napisany językiem PR-owca, nie dziennikarza, a ukazał się po wizycie premier Beaty Szydło na targach przemysłowych w Hanowerze. „Konkluzja była jednoznaczna: Polska nie jest już dostarczycielem taniej siły roboczej, lecz państwem nowoczesnych technologii”. Autor przekonywał, że jest dobrze, a dzięki działaniom rządu będzie o wiele lepiej.

Chcieliśmy zapytać Stanisława Janeckiego, czy sam stworzył ten materiał, lecz nie odpowiadał na próby kontaktu z naszej strony. Na pytanie skierowane do Ministerstwa Rozwoju, czy materiał zlecało ministerstwo, biuro prasowe resortu zaprzeczyło. Zaś członek zarządu Fratrii, wydawcy „W Sieci”, Michał Karnowski odmówił rozmowy.

Stypendium doktoranckie tak, tytuł doktora – nie

Szlify dziennikarskie zdobywał w tygodniku „Wprost”. Jak 38-letni Stanisław Janecki tam się pojawił w 1993 roku, nie pamięta już nawet były właściciel i redaktor naczelny Marek Król. – To było jeszcze wtedy, gdy redakcja „Wprost” mieściła się w Poznaniu. Staszek przyszedł ze środowiska akademickiego. Świetny redaktor, intelektualista, fizyk z zainteresowaniami filozoficznymi – Marek Król komplementuje swojego byłego pracownika.

– Najpierw jako dziennikarz trafił do działu zagranicznego, bo ciągnęła się za nim fama, że zna sporo języków obcych – przypomina sobie Bartłomiej Leśniewski, wtedy szef działu krajowego „Wprost”.

– Nigdy nie słyszałem, jak Staszek mówi w obcym języku – stwierdza Krzysztof Król, były dziennikarz i redaktor „Wprost”.

– Nikomu nie przyszło do głowy, żeby sprawdzać, czy zna język niderlandzki – mówi inny wieloletni dziennikarz „Wprost”.

Nikt też nie sprawdzał wykształcenia, którym Janecki lubi się chwalić. „Z wykształcenia fizyk, filozof i historyk sztuki. Zajmujący się na różnych etapach życia mechaniką i kosmologią kwantową, matematyką chaosu, logiką i filozofią języka, piętnasto- i siedemnastowiecznym malarstwem holenderskim oraz polską sztuką współczesną” – czytamy o Janeckim w jego biogramie w serwisie wPolityce.pl. Twierdził też, że zdobył tytuł naukowy doktora.

Małgorzata Rybczyńska, rzeczniczka prasowa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, odpowiada, że Janecki na tej uczelni uzyskał tylko stopień magistra historii sztuki w 1979 roku. – W latach 1979–1980 pobierał stypendium doktoranckie, brak jednak informacji o uzyskaniu przez niego stopnia naukowego doktora – wyjaśnia Rybczyńska.

Pytany kiedyś o doktorat przez serwis NaTemat.pl, Janecki odparł, że zrobił go w Stanach Zjednoczonych, ale nie podał, na której uczelni.

Staszek jak zdrowie

We „Wprost” Janecki na tyle spodobał się naczelnemu Markowi Królowi, że ten szybko mianował go kierownikiem działu krajowego, a następnie jednym ze swoich zastępców. Dziennikarze, którzy pracowali dłużej z Janeckim, wspominają, że często opowiadał im o swoim ciekawym życiu za granicą. – Snuł opowieści o tym, jakich ważnych ludzi poznał, z kim to się nie przyjaźnił, w jakich największych światowych galeriach sztuki nie pracował. Chciał, żeby go uważano za specjalistę od malarstwa Rembrandta – opowiada była dziennikarka „Wprost”.

Z czasem dziennikarze z przerażeniem zaczęli zauważać, że „znajomi” Janeckiego zaczynają się pojawiać w ich tekstach. W 2002 roku Dariusz Rembelski i Violetta Krasnowska (dziś w „Polityce”) napisali artykuł o kłopotach w polskiej armii. „Byłaby to rzecz niesłychana w historii NATO, podważająca zdolność Polski do sojuszniczej współpracy. Chcemy zapytać polskich partnerów, co w tej sprawie zamierzają zrobić – mówi »Wprost« płk Ronald van der Werve ze sztabu NATO w Brukseli” – można było przeczytać w tekście. Janecki twierdził, że zna Ronalda van der Werve, więc mógł dopisać jego wypowiedź. Lecz z NATO przyszło dementi, że taki przedstawiciel sojuszu nie mógł rozmawiać z tygodnikiem, bo płk Ronald van der Werve ze sztabu NATO w Brukseli nie istnieje.

Sprzedaż „Wprost” spadała, pojawiła się mocna konkurencja ze strony „Newsweek Polska”, więc Marek Król od prowadzących wydania Piotra Gabryela, Marka Zieleniewskiego i Stanisława Janeckiego wymagał, by teksty były ciekawe i atrakcyjne. Wtedy na potęgę zaczęły pojawiać się w tekstach redagowanych przez Janeckiego wypowiedzi np. lidera Rolling Stones Micka Jaggera (w materiale z 2003 roku o polskim chlebie): „Nigdy nie sądziłem, że chleb może mieć tyle odcieni smaku, jak najlepsze wina”. Autor tego tekstu Andrzej Kropiwnicki ze zdumieniem czytał to, czego nie napisał, że miłośnikami polskiego chleba są także: były sekretarz stanu USA Henry Kissinger, reżyser i producent Steven Spielberg, tenor Placido Domingo, pisarze Mario Vargas Llosa, William Wharton i Jonathan Carroll, reżyser Volker Schlöndorff czy aktorzy Nastassja Kinsky i Jeremy Irons.

Czytelnicy z tekstu ponadto dowiedzieli się, że słabość do polskiego chleba ma wielu innych znanych ludzi: „Podobnie jak Madeleine Albright, sekretarz stanu w administracji Billa Clintona. »Gdy tylko mam okazję, kupuję w Stanach polski chleb – jego zapach i smak przypomina mi wakacje na wsi. To taka pastylka z natury. Polski chleb nie ma konkurencji«” – mówiła Albright po zredagowaniu tekstu przez Janeckiego.

„W Polsce zafascynowały mnie dwie rzeczy: chleb i kobiety – obie bosko smakowite – mówił po pierwszym pobycie w naszym kraju Fish, były lider rockowej grupy Marillion” – czytali odbiorcy tekstu „Wprost”, mimo że jego autor nie rozmawiał z Fishem.

Lecz gdy po takich tekstach pojawiały się zastrzeżenia, Janecki winę zrzucał na dziennikarzy. W sierpniu 2006 roku Violetta Krasnowska i stażystka Karolina Kasperkiewicz miały napisać tekst o testowaniu leków na ludziach. Przez kilka dni, które miały na zbieranie materiału, nie udało się im znaleźć tylu przykładów osób, które zgadzają się na testowanie leków, by mógł z tego powstać solidny artykuł. Tekst jednak był już wpisany na szpigiel numeru, w dodatku jako okładkowy. Dziennikarki oddały swój tekst, ale po redakcji przez Janeckiego nie mogły go poznać. Nowa wersja przypominała bardzo materiał okładkowy z 2001 roku „Łowcy ciał”, tylko wynagrodzenia lekarzy podawane wcześniej w dolarach zostały zamienione na euro. Gdy „nowy” tekst się ukazał pt. „Polski królik doświadczalny”, rozpętała się burza, bo czytelnicy zauważyli, że w obu materiałach wykorzystano nawet te same fotografie, a za ich akceptację w redakcji „Wprost” odpowiadał wtedy prowadzący wydanie, którym był właśnie Stanisław Janecki.

W rozmowie z „Press” Janecki jednak całą winę zrzucił na dziennikarki. „Przedruk wcześniejszego artykułu w takim rozmiarze to ewidentne nadużycie. Podobieństwa wykryliśmy sami, niestety dzień po ukazaniu się tekstu” – tłumaczył.

– On dokładnie wiedział, jak ten tekst powstawał, sam go redagował i akceptował – mówi Violetta Krasnowska. – Gdy wydanie prowadził Janecki, przyjeżdżałam nawet w sobotę do redakcji, żeby sprawdzić w sekretariacie, czy nic do mojego tekstu nie zostało dopisane. Nie zawsze udało się wszystkiego przypilnować – dodaje.

– Był posłusznym wykonawcą poleceń Marka Króla. Nigdy nie widziałem, żeby mu się przeciwstawił, czy choćby wyraził odmienne zdanie – wspomina były długoletni redaktor „Wprost”.

Byli dziennikarze tygodnika, którzy pracowali z Janeckim w tamtym okresie, do dziś, gdy się spotykają, żartują: „Jak zdrowie”? „Tak jak Staszek. Dopisuje”.

Zasługi rosną w miarę opowiadania

– Był wtedy zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku, wręcz ultraliberałem. Taka zresztą była linia redakcyjna „Wprost”, Staszek był jej orędownikiem. Nie wykazywał żadnej sympatii do braci Kaczyńskich i ich Porozumienia Centrum, a potem PiS – opowiada jeden z byłych redaktorów „Wprost”.

Linia redakcyjna tygodnika zaczęła się jednak zmieniać po wygranych przez PiS wyborach w 2005 roku. Im bardziej topniała sprzedaż, tym bardziej „Wprost” popierał pomysły zwycięskiej partii. W 2007 roku w fotelu redaktora naczelnego „Wprost” zasiadł Stanisław Janecki.

– Zaczął się wtedy mocniej kontaktować z ludźmi z PiS i otoczenia – zauważył ówczesny dziennikarz „Wprost”. Janecki zaczął być zapraszany do przejętych przez ludzi PiS mediów publicznych. Jak zwykle kreował siebie. W 2008 roku w radiowej Jedynce opowiadał, że już w wieku 12 lat był prześladowany w szkole, gdyż nie chciał pisać wypracowania o Leninie. Podobno i później miał kłopoty, gdyż nie chciał brać udziału w pochodach pierwszomajowych.

– Kiedyś w rozmowie wspominał, że w latach 80. miał kontakty z opozycją, ale to nie było nic wielkiego, tylko roznoszenie ulotek. Potem zauważyłem, że w tym, co mówił i pisał publicznie, jego zasługi w walce z komunizmem rosły, a on się przedstawiał jako ofiara represji – opowiada znajomy Janeckiego, zastrzegając anonimowość.

Pochwalę, kogo mi każą

Gdy Marek Król pod koniec 2009 roku sprzedał gazetę Michałowi M. Lisieckiemu i jego Platformie Medialnej Point Group (obecnie PMPG Polskie Media), po trzech miesiącach Janecki przestał być redaktorem naczelnym „Wprost” i odszedł z redakcji. To chyba miał być ten pierwszy z czterech razy, gdy za rządów PO wyrzucano go z pracy z powodów politycznych, o czym mówił w „Wiadomościach”.

– Rozstaliśmy się w zgodzie, mógł nawet zatrzymać samochód służbowy – relacjonuje Michał M. Lisiecki. – Zdawał sobie sprawę z tego, że naczelny zostanie zmieniony, bo wiedział, że na to stanowisko rekrutujemy Tomasza Lisa. Wszystko było wiadomo – dodaje.

Co ciekawe, samochód służbowy Janecki dostał od Marka Króla, ale nim nie jeździł. Nikt z kolegów z redakcji nie słyszał, by Janecki miał prawo jazdy.

Wspieranie PiS na łamach „Wprost” nie poszło na marne. Radiową Trójkę upolityczniał wtedy jako dyrektor Jacek Sobala (obecnie prezes Polskiego Radia) – dał Janeckiemu m.in. prowadzenie audycji „Trójka po trzeciej”. Gdy natomiast w maju 2010 roku szefem telewizyjnej Jedynki został Witold Gadowski, na swojego zastępcę ds. publicystyki powołał Janeckiego.

Nowy wiceszef TVP 1 publicystyką zajmował się od kwietnia 2010 roku również na łamach „Faktu”. W czerwcu, gdy trwała kampania przed wyborami prezydenckimi, w których startowali Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński, napisał tekst o tym, dlaczego to Kaczyński powinien zostać prezydentem. Argumentował, że jest on odważnym mężem stanu, a Komorowski to podróbka bez myśli politycznej. „Samodzielność prezesa PiS widać nie tylko w wizji silnego państwa i jagiellońskiej polityki zagranicznej – mocno zakorzenionej na Wschodzie i hardej wobec Zachodu. Widać ją nawet w języku, jakim operuje” – rozpływał się nad zaletami jednego kandydata.

Wtedy mediów narodowych jeszcze nie było i zasady, choć okrojone, obowiązywały. Po tym tekście zarząd Polskiego Radia zawiesił Janeckiego, uznawszy, że złamał on zasadę apolityczności. Ten uniósł się honorem i sam zrezygnował ze współpracy z Polskim Radiem. W rozmowie z PAP tłumaczył, że napisał taki tekst, jaki zamówiła u niego redakcja. I dodał, że bez problemu mógłby napisać ten drugi, chwalący Komorowskiego.

Zapewne to był drugi przypadek represji politycznych wobec niego, o których Janecki wspominał w „Wiadomościach”.

Sprawą zajęła się też Komisja Etyki TVP. Stwierdziła, że „promując jednego z kandydatów kampanii wyborczej, swoim działaniem podważył zasadę obiektywizmu i bezstronności, którą, jako funkcyjny dziennikarz Telewizji Polskiej, powinien kierować się sam i wymagać od podległych sobie dziennikarzy”. Tym razem Janecki już się honorem nie unosił, tylko razem z Gadowskim pisali wyjaśnienia. We wrześniu 2010 roku Janecki został zwolniony z funkcji wiceszefa TVP za naruszenie zasad etycznych w trakcie wyborów prezydenckich, ale pozostał pracownikiem telewizji. To musiała być ta trzecia represja ze strony Tuska.

Lecz na początku marca 2011 roku Janecki wrócił na stanowisko zastępcy dyrektora Jedynki. Udało mu się to, bo na szczytach władz TVP trwały polityczne przepychanki i na stanowisko prezesa telewizji powrócił Romuald Orzeł. Jednak długo się nie utrzymał i po tygodniu Orła zastąpił Juliusz Braun, a ten zwolnił Janeckiego z TVP. – Ocena całej jego działalności publicystycznej była taka, że nadawało się to do natychmiastowego rozstania – mówi Juliusz Braun, obecnie członek Rady Mediów Narodowych. Formalnie Janecki pracę w TVP stracił wtedy za krytykowanie publicznego nadawcy za upolitycznienie. Przyjmijmy, że to ów czwarty przypadek represji, o których mówił w „Wiadomościach”, ale jedyny, którego podłożem mogły być powody polityczne.

Wspólna Sprawa z PiS

Pytam Juliusza Brauna, czy wiedział wtedy, że Stanisław Janecki od grudnia 2010 roku był prezesem spółki, która świadczyła usługi marketingowe dla Prawa i Sprawiedliwości. – Nic o tym nie wiedziałem – stwierdza Braun.

Podobnie odpowiada Grzegorz Jankowski, wtedy naczelny „Faktu”, w którym Janecki publikował teksty. – Już dokładnie nie pamiętam, ale zakończyliśmy współpracę, bo on chyba mówił, że będzie pracował w innym miejscu i obowiązuje go zakaz konkurencji – zapewnia Jankowski.

Stanisław Janecki postanowił bowiem pójść na swoje i razem z m.in. Witoldem Gadowskim i Anną Dębecką-Budzisiak, wieloletnią asystentką polityka PiS Adama Lipińskiego, a od 2016 roku konsul w Los Angeles, założył spółkę Wspólna Sprawa. W rozmowie z „Newsweek Polska” zapowiadał: „Mam już bardzo poważnych klientów. Nie są to politycy. Chodzi o wielkie pieniądze”.

Witold Gadowski: – Staszek mówił, że będziemy robili jakieś produkcje filmowe. Jednak żadnych filmów nie było. W zasadzie to nic się nie działo. Ja siedziałem w Krakowie, nie angażowałem się w to. Pamiętam tylko, że organizowaliśmy jakieś szkolenie dla samorządowców.

Znów w tym, co mówił Janecki, była tylko część prawdy. Duże pieniądze były, ale zarabiane u polityków. W 2011 roku prezes PiS Jarosław Kaczyński poinformował swoich współpracowników, że partyjną imprezę „Polska najpiękniejszą kobietą w Europie” w warszawskim hotelu Hilton zorganizuje firma Stanisława Janeckiego. Impreza miała się odbyć z rozmachem. Kaczyński miał bowiem wystąpić w otoczeniu 500 kobiet, które otrzymają cebulki tulipanów nazwane na cześć żony byłego prezydenta Maria Kaczyńska.

Firma Janeckiego wystawiła partii rachunek na 312 tys. zł. Niektórzy w PiS wyliczali, że był zawyżony o ok. 200 tys. zł. „Co w tym dziwnego, że firmy kłócą się o pieniądze? Ja nie wiedziałem o sprawie, bo prowadził ją mój prawnik i księgowy. A awantura toczyła się właściwie nie pomiędzy moją firmą, ale pomiędzy moim podwykonawcą, który zgarnął 90 proc. sumy, a PiS” – tłumaczył we „Wprost” Janecki.

– Ta firma formalnie nadal chyba działa, ale nic nie robi. Wiele razy prosiłem Staszka, żeby mnie z niej wypisał, bo ja nic z tego nie miałem, tylko cały czas dostawałem za nią po głowie – mówi Witold Gadowski.

Ghostwriter Kaczyńskiego

Wspólna Sprawa Janeckiego miała też doradzać PiS w kampanii przed wyborami parlamentarnymi w 2011 roku. Janecki niejednokrotnie temu zaprzeczał. – Doradzał przy niektórych projektach. Stanisław Janecki to jeden z bardziej błyskotliwych ludzi piszących, z którymi współpracowałem, ścisła czołówka – chwali go Adam Hofman, były rzecznik PiS.

W marcu 2011 roku w „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst Jarosława Kaczyńskiego „Samochwały droga przez mękę”, będący polemiką z artykułem Donalda Tuska, szefa PO, opublikowanym w „Gazecie Wyborczej”. Esej prezesa PiS był naszpikowany odniesieniami do literatury i malarstwa. Na przykład w akapicie o inwestycjach drogowych napisano: „Wszystko to wygląda jak początkowa faza obrazu amerykańskiego ekspresjonisty Jacksona Pollocka. Chlapał on farbą gdzie popadło, ale twierdził, że nad wszystkim panuje. Jeśli rzeczywiście Donald Tusk poszedł drogą Pollocka, to może przejść do historii jako twórca całkiem nowej metody prowadzenia inwestycji – w analogii do action painting Pollocka nazwijmy ją action constructing”. Dziennikarze natomiast rozpoznali styl i rękę Stanisława Janeckiego. On sam stanowczo zaprzeczał.

Czy ten tekst w „Rzeczpospolitej” napisał Janecki? Adam Hofman nie chce jednoznacznie potwierdzić. – Prezes Kaczyński zawsze sam pisze swoje teksty – odpowiada jak automat. Jednak po chwili dodaje: – Nie ma w tym nic dziwnego, że lider partii prezentuje swoje tezy, które chciałby umieścić w tekście prasowym, a doradcy lub ghostwriterzy pomagają mu zredagować artykuł, żeby można go było opublikować w prasie.

Z dokumentów w Krajowym Rejestrze Sądowym wynika, że spółka Janeckiego Wspólna Sprawa złożyła tylko jedno sprawozdanie finansowe – za 2011 rok. Zadeklarowała wtedy nieco ponad 1 mln zł przychodów, ale zysk wyniósł zaledwie 8,7 tys. zł.

Stanisław Janecki dostawał od PiS więcej zleceń. W 2013 roku „Gazeta Wyborcza” prześledziła listy płac PO i PiS. Okazało się, że ta druga partia wypłaciła Janeckiemu 40 tys. zł za usługi public relations i przygotowanie opracowań dla posłów. Gdy to wyszło na jaw, Janecki już znowu zajmował się publicystyką – w tygodniku „W Sieci” i serwisie wPolityce.pl. Pytany o pieniądze przyjęte od partii politycznej były współpracownik PiS reagował agresją i obrażaniem: „Bardzo dziękuję tym, którzy pomogli mi zdobyć środki na leczenie córki, gdy w jednym roku wyrzucano mnie 4 razy z pracy w dziennikarstwie. Ci, którzy robią sensację z tego, że ratowałem dziecko, są zwykłymi hienami i szmatami, ale nie życzę im, by spotkało ich to, co mnie. Szmaciarzom silącym się na nauki etyczne polecam lekturę kalendarza i odkrycie oczywistej rozbieżności czasowej w tym, co ich podnieca. Każdego, kto będzie mi wyrzucał, że nie pracując w dziennikarstwie, zarabiałem na leczenie ciężko chorej córki, nazwę sukinsynem i gnidą” – ostrzegał w serwisie wPolityce.pl.

W jego pracy dla PiS nie dostrzegł problemu Michał Karnowski, członek zarządu spółki Fratria wydającej tygodnik, w którym Janecki został publicystą. „Nie byłem tym zachwycony, ale też nie podejmuję się rozstrzygać, co w tak trudnych okolicznościach powinien zrobić. Pewne jest, że w czasie współpracy z naszym tygodnikiem nie brał pieniędzy od żadnej partii politycznej” – mówił w rozmowie z „Presserwisem” Karnowski.

Dziennikarz jak dziwka

Janecki miał pracować w „Tygodniku do Rzeczy”, ale się rozmyślił, choć wszystko było już uzgodnione. – Staszek nagle sam zrezygnował i przeszedł do tygodnika „W Sieci”, który uruchomili wtedy bracia Karnowscy. Nie wiem, czym go przekonali. Myślę, że się tam doskonale odnalazł – mówi Paweł Lisicki, redaktor naczelny „Tygodnika do Rzeczy”, w którego głosie słychać lekką ironię.

Janecki we „W Sieci” i wPolityce.pl zajmuje się głównie wychwalaniem PiS i atakowaniem tych, którzy mają inne zdanie. Gdy w 2016 roku prof. Jadwiga Staniszkis skrytykowała Jarosława Kaczyńskiego, Janecki jej opinie nazywał „kuchenną czy zlewozmywakową psychoanalizą”.

W ogóle lubi obraźliwe epitety. W 2012 roku na promocji książki Rafała Ziemkiewicza kreślił scenariusz, co powinno się wydarzyć, gdy PiS dojdzie do władzy: „Wchodzi się do telewizji publicznej i są wszystkie kontredanse, rude kity [nawiązanie do nazwiska Tomasza Lisa – przyp. red.] i inne tego typu. Nie, nie ma zmiłuj. Po prostu trzeba (…) tę hołotę wyrzucić na zbitą twarz”.

Gdy już wyrzucili, Janecki został jednym z prowadzących program „W tyle wizji” w TVP Info, którego twórcą jest dyrektor TVP 2 Marcin Wolski. Z Janeckim znają się od dawna. – Znamy się od połowy lat dziewięćdziesiątych, gdy „Wprost” zaproponował mi pisanie felietonów – mówi Marcin Wolski. Czy, gdy zatrudniał Janeckiego, nie przeszkadzało mu, że pracował dla polityków? – Nie interesuje mnie, kto w jakiej był partii ani ile miał żon. Mnie interesuje program i moc rażenia na antenie – odpowiada Wolski. I dodaje, że Janecki dostał miejsce we „W tyle wizji” z jeszcze jednego powodu: – Bo wielu innych odmówiło, na przykład: Michał Ogórek, Jan Pietrzak, Wojciech Cejrowski, Janusz Rewiński, Robert Mazurek, Robert Górski.

Tak więc to Stanisław Janecki razi mocą swoich komentarzy na antenach TVP. Wspiera polityków PiS, bo tak mu się zmieniły przekonania, czy chce się im odwdzięczyć? – Nie wiem. Ale pamiętam, że jego sztandarowym powiedzonkiem, którym mnie wciąż częstował, było: „Pamiętaj, dziennikarz to dziwka do wynajęcia”. Nie rozumiał, jak mogę nie chcieć pisać czegoś, z czym się nie zgadzam – wspomina była dziennikarka „Wprost”.

Mariusz Kowalczyk

Zapisz się na nasz newsletter i bądź na bieżąco z najświeższymi informacjami ze świata mediów i reklamy. Pressletter

Press logo
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.