Temat: książki

Dział: PRASA

Dodano: Kwiecień 26, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Po aferze z „Wielorybem” tłumacze niechętnie przyznają się do automatycznych translatorów

O kwestii, czy tłumacze literaccy korzystają ze sztucznej inteligencji, zrobiło się w Polsce głośno pod koniec października. To wtedy na Instagramie pojawiła się seria relacji dotyczących polskiego przekładu nominowanej do Nagrody Bookera powieści „Wieloryb” Cheon Myeong-kwana (screen: empik.com)

Po aferze z „Wielorybem” tłumacze zaprzeczają, że korzystają w tłumaczeniach z automatycznych translatorów. Ale tylko niektórzy.

Czy czytamy książki, które tworzy AI? Bardzo możliwe. Sztuczna inteligencja jest już wykorzystywana do pisania i tłumaczenia literatury. – Zawsze wykorzystuję translator – mówi mi tłumacz literacki, który zgodził się udzielić anonimowej wypowiedzi. Robi tak już od pięciu lat.

O kwestii, czy tłumacze literaccy korzystają ze sztucznej inteligencji, zrobiło się w Polsce głośno pod koniec października. To wtedy na Instagramie pojawiła się seria relacji dotyczących polskiego przekładu nominowanej do Nagrody Bookera powieści „Wieloryb” Cheon Myeong-kwana. „Wbijam kij w mrowisko, ale moja profesjonalna złość i frustracja sięgają zenitu. Wieloryb (a przynajmniej duże jego części, bo trudno mi sprawdzić 400 + stron książki) jest przetłumaczony przez Translator Google” – ogłosiła Marta Niewiadomska, tłumaczka i nauczycielka, która w sieci działa jako „Pani od koreańskiego”. Jej zdaniem polski przekład powstał w dodatku na podstawie wersji angielskiej, tłumaczonej z pominięciem koreańskiego oryginału. W 21 tzw. stories Niewiadomska przytacza zdania z polskiej wersji powieści, wskazując, że odpowiadają one błędom, nieścisłościom i kalkom językowym wypluwanym przez Google Translate.

SPRAWA „WIELORYBA”

Skontaktowałam się z Martą Niewiadomską, lecz nie miała nic do dodania w temacie przekładu, bo czeka na informację z wydawnictwa. Stwierdziła tylko, że dalej zastanawia się, czy „przy powstawaniu przekładu rzeczywiście brał udział Google Translator i tekst angielski książki”, czy też „może istnieje wytłumaczenie, dlaczego w treści książki pojawiały się takie, a nie inne rozwiązania tłumaczeniowe, wzbudzające niepokój przy porównaniu z tekstem oryginalnym i angielskim przekładem”.

Pytam, dlaczego zdecydowała się nagłośnić sprawę na Instagramie – bo może to sprzyjać zbyt szybkiemu wydawaniu wyroku przez odbiorców i odbiorczynie. Niewiadomska wyjaśniła, że właśnie na tej platformie promuje Koreę, jej kulturę i język, tam też aktywnych jest wiele osób związanych z przekładem, literaturą oraz jej krytyką, a do tego „jest to kwestia, która bezpośrednio dotyczy czytelników literatury” i ona sama stara się „uwrażliwiać [swoich – przyp. aut.] czytelników na kwestie przekładu”. – Dodatkowo mail równie dobrze może się zagubić w wydawnictwie, pozostać nieodczytany lub nieprzekazany dalej i nigdy nie doczekać się odpowiedzi – dodaje. 

Wydawnictwo Znak Literanova, odpowiedzialne za publikację powieści, wystosowało oświadczenie dopiero po zainteresowaniu się sprawą przez media. Od tego czasu minęło kilka tygodni, więc o komentarz poprosiłam zarówno dyrektor wydawniczą Bognę Rosińską, jak i tłumaczkę książki, dr Annę Diniejko-Wąs, kulturoznawczynię, koreanistkę, pracującą w Zakładzie Koreanistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Otrzymałam szczegółowe wyjaśnienia.

Bogna Rosińska mailowo zapewniła mnie, że wydawnictwo, pracując nad polską edycją „Wieloryba”, dołożyło wszelkich starań, by powieść przygotować z należytą starannością. „W Wydawnictwie Znak przekłady zlecamy żywym ludziom, z którymi podpisujemy umowy licencyjne na samodzielne wykonanie tłumaczenia. Do przełożenia »Wieloryba« z języka koreańskiego na polski spośród kilku tłumaczek, które nadesłały próbki, wybraliśmy specjalistkę, koreanistkę z doktoratem, pracowniczkę Uniwersytetu Warszawskiego. Pani Anna Diniejko-Wąs miała dwanaście miesięcy na wykonanie tego zadania” – podkreśla Rosińska. „Następnie tekst został poddany redakcji, adiustacji i korekcie. Tłumaczka i redaktorka szeroko omawiały proponowane zmiany, odnosząc się zarówno do oryginału, jak i innych przekładów” – pisze dyrektor wydawnicza. 

Rosińska zaznacza, że wobec opublikowanych w social mediach oskarżeń o niesamodzielne przełożenie powieści z języka koreańskiego wydawnictwo postanowiło zlecić niezależną ekspertyzę. „Specjalistyczna analiza przekładu to jednak proces długi i skomplikowany (którego nie można ograniczyć do prostego przerzucania losowo wybranych fragmentów do translatora). Jako wydawca – zobowiązany zapisami w umowie licencyjnej, a przede wszystkim dbający o przyszłość współpracujących z nami twórców – nie powinniśmy karmić sztucznej inteligencji tekstami autorów i tłumaczy, dlatego sami nie wrzucamy tekstów chronionych prawem autorskim do maszyny tłumaczącej, szczególnie takiej, która się uczy. Badanie musi zostać przeprowadzone przez specjalistów, na jego wynik trzeba będzie zatem poczekać” – zaznacza. 

Rosińska dodaje też, że widziała komentarze, w których Anna Diniejko-Wąs podawała po koreańsku fragmenty tekstu oraz swoje tłumaczenie z dodatkowym opisem kontekstu kulturowego. „Z jej odpowiedzi na pytania redaktorki jasno wynika, że tłumaczka za podstawę tłumaczenia miała tekst koreański, nie wykluczam jednak, że w toku prac porównywała tłumaczenia w różnych wersjach językowych, co jest częstą praktyką tłumaczy, ani też, że wspomagała się jakimś silnikiem tłumaczeniowym w trakcie pracy nad tekstem” – podsumowuje Rosińska. 

POWSZECHNA PRAKTYKA PRZEKŁADOWA

Tłumaczka Anna Diniejko-Wąs do tej pory milczała, lecz teraz zdecydowała się zabrać głos. W obszernym oświadczeniu pisze: „Muszę przyznać, że z wielką przykrością przyjęłam zarzuty, które około miesiąc po premierze od polskiego wydania powieści »Wieloryb« wysunięto pod adresem mojego przekładu. Medialna burza, jaka rozpętała się po publikacji tych zarzutów na Instagramie, wywołała wiele niesprawiedliwych i krzywdzących komentarzy pod moim adresem. Po raz pierwszy spotkałam się w swojej pracy zawodowej nie tylko z tego rodzaju oskarżeniami, ale też formą ich przedstawienia – publicznie, w mediach społecznościowych, bez uprzedniego zwrócenia się do wydawnictwa czy do mnie z prośbą o wyjaśnienie” – pisze Diniejko-Wąs. 

W oświadczeniu podkreśla: „Tłumaczenie zostało wykonane przeze mnie osobiście, z języka koreańskiego na język polski. Nie dokonywałam przekładu na język polski z wersji angielskiej – ani w znacznej części, ani tym bardziej w całości. Owszem, podczas pracy niejednokrotnie sięgałam po przekłady »Wieloryba« na język angielski i francuski, korzystanie z nich ograniczało się jednak do porównywania mojego tłumaczenia z innymi wersjami językowymi. Robiłam tak, zwłaszcza gdy natrafiałam na fragmenty niejednoznaczne bądź skomplikowane ze względu na kontekst i służyło to sprawdzeniu, jak inni tłumacze rozwiązali dany problem. Jest to powszechna praktyka translatorska, która w tym konkretnym przypadku była szczególnie uzasadniona faktem, że w 2023 roku powieść »Wieloryb« znalazła się w finale International Booker Prize (…). Angielski przekład powieści »Wieloryb« powinien zatem dla każdego tłumacza na inne języki stanowić – być może niedościgniony – wzór. Co istotne, angielskie tłumaczenie powieści stanowiło jedyne źródło odniesienia dla osób pracujących nad moim przekładem z ramienia wydawnictwa. Na skutek komentarzy redakcji zgadzałam się w wielu przypadkach na korektę swojej wersji i upodobnienie jej do tłumaczenia angielskiego” – wyjaśnia.

„Nie jest jednak prawdą, że tłumaczenie »Wieloryba« to dzieło tłumacza maszynowego” – pisze dalej tłumaczka. – „Wspomaganie się techniką tłumaczenia maszynowego to powszechna praktyka przekładowa. Stosowałam ją pomocniczo, aby usprawnić pracę nad tekstem. Poszukując właściwej frazy, często porównywałam maszynowe tłumaczenie z języka koreańskiego na język polski z tłumaczeniem z angielskiego i francuskiego. (…) Zdaję sobie sprawę, że mimo olbrzymich postępów w technologii tłumaczenie maszynowe nadal jest nieprecyzyjne i budzi kontrowersje. Zwłaszcza przekład literacki wymaga kreatywności i znajomości kontekstu kulturowego oraz głębokiego rozumienia sensu wypowiedzi, z czym na razie sztuczna inteligencja sobie nie radzi. Dość często tłumacz maszynowy proponuje bezsensowne zdania, nieodpowiadające oryginalnemu znaczeniu, gdyż nie dostrzega niuansów związanych choćby ze stosowaniem idiomów, slangu i specyficznych zwrotów. Tłumacz maszynowy nie zastąpi profesjonalnego tłumacza – i nie zastąpił w tym przypadku mnie” – kończy. 

CIOSANIE W KAMIENIU

Nie wszyscy z branży książkowej chcą rozmawiać o wykorzystywaniu automatycznych translatorów. Redaktorki z Wydawnictwa Publicat odmówiły wypowiedzi, twierdząc, że nie zdarzyło się, by kogoś „złapały” na korzystaniu z translatorów, z kolei wydawnictwo Tajfuny, publikujące literaturę z Azji Wschodniej, dla którego książki tłumaczy m.in. Marta Niewiadomska, czyli „Pani od koreańskiego”, zasłoniło się „zbyt dużą liczbą zobowiązań”. 

O proces przygotowywania przekładu książki pytam nagradzanego tłumacza, który udzieli mi wypowiedzi, pod warunkiem że nie zdradzę jego nazwiska. Jak mówi, pracę dzieli sobie na trzy etapy. Najpierw czyta całość, co pozwala mu się zorientować w fabule oraz stylu, a także problemach, jakie dany tekst stawia – leksykalnych czy merytorycznych, na przykład realiach kulturowych i historycznych. Później „robi surówkę”, czyli tłumaczy, zaznaczając trudniejsze fragmenty. – Równocześnie wykonuję wtedy właściwy „close reading”, wychwytuję wszelkie niuanse czy znaczenia, które przy pierwszej lekturze mi umknęły lub nie były oczywiste na pierwszy rzut oka – dodaje. W drugim etapie pracy („ciosaniu z surowego kamienia”) dopracowuje przekład, starając się uzyskać 80 proc. finalnej wersji.

W trzecim etapie dokonuje ostatecznych szlifów. – Jestem wówczas po ewentualnej konsultacji z autorem, innym native speakerem czy specjalistą od opisywanej dziedziny, w zależności od potrzeby – precyzuje. Przed ostatecznym wysłaniem wydawcy odkłada tekst, „dając mu odpocząć”, a następnie czyta ponownie całość, skupiając się już na polszczyźnie, a jeśli ma wystarczająco dużo czasu, ten etap powtarza. – Bywa też, że w trakcie redakcji i korekty autorskiej coś jeszcze zmieniam, udoskonalam, ale są to już niuanse, uzależnione również od współpracy z redaktorem i tego, na ile jest on kompetentny, bo różnie z tym bywa – podsumowuje tłumacz. 

O tłumaczeniach tekstów w Państwowym Instytucie Wydawniczym opowiada mi Elżbieta Brzozowska, która odpowiada tam za redakcję książek historycznych, eseistyki oraz współczesnej literatury pięknej. Brzozowska podkreśla, że tłumaczom dają dużo czasu. – Staramy się zawsze wychodzić naprzeciw ocenie samego tłumacza, który bazując na swoim doświadczeniu, sam wie, w jakim tempie może tłumaczyć dane dzieło. To może być kilka miesięcy, dwa lata albo dłużej. O ile to możliwe, powierzamy redakcję osobom znającym język oryginału, by w razie wątpliwości mogły do niego sięgnąć i zaproponować coś, co brzmi ich zdaniem lepiej, zachowując sens oryginału lub go nawet uwypuklając – podkreśla Brzozowska. A gdy takiej możliwości nie ma? – Korespondujemy z tłumaczami, opatrując tekst niezliczonymi komentarzami i odpowiedziami od nich, aż do czasu uzyskania ostatecznej wersji, która zadowala wszystkich – mówi redaktorka i opisuje, że niekiedy sami tłumacze zaznaczają miejsca, w których wciąż szukają najlepszych odpowiedników nieprzetłumaczalnych gier słów. Dodaje, że podczas prac nad literaturą azjatycką redaktorzy sięgali czasem do wydanych już przekładów na języki europejskie i odkrywali zaskakujące różnice. – Były to dalece niesatysfakcjonujące rozwiązania, pójścia na łatwiznę, czasem nawet rozwiązania edytorskie zacierające sens zamierzonego gestu pisarskiego. Mamy absolutną pewność, że dla tłumaczy, którzy chcieliby pójść na skróty, to pole minowe – dodaje. 

Dopytuję Elżbietę Brzozowską, czy w PIW zdarzyło się, że do redaktorów trafił przekład, który był wynikiem korzystania przez tłumacza z narzędzi sztucznej inteligencji. Redaktorka podkreśla, że nigdy nie miała problemów z tłumaczami, którzy latami pracowali na swoją renomę i nie chcieliby jej zaprzepaścić, sięgając po tego typu oprogramowanie. Dodaje, że część stale współpracujących z nimi tłumaczy jest również wykładowcami akademickimi. Z racji pracy ze studentami śledzą kolejne etapy rozwoju narzędzi AI i są znakomicie zorientowani w ich ograniczeniach. – Z kolei propozycje początkujących tłumaczy, nadsyłających swoje próbki, wykazują błędy, które mogą być standardowymi niedostatkami warsztatu, ale też znamionami posiłkowania się AI – zaznacza Brzozowska. – Dzwonkiem alarmowym i powodem do odrzucenia przekładu są zawsze kalki językowe, dosłowne tłumaczenie sformułowań idiomatycznych, sztucznie brzmiąca w polszczyźnie składnia, opuszczone lub dopisane fragmenty. Nad takimi przekładami trudno dalej pracować. Odsyłam je tłumaczom ze wskazaniem błędów i życzeniami wytrwałości w pracy – kończy redaktorka. 

Adam Pluszka, redaktor prowadzący z Wydawnictwa Marginesy, odpisuje mi na pytanie, że o ile wie, nie dostał nigdy przekładu, który byłby przygotowany przez translator, „a jeśli się zdarzyło, tłumacz musiał się wykazać dużą czujnością i wrażliwością językową na etapie sczytywania i redagowania takiego przekładu”.

NIECH SI PŁONIE

Oszczędność czasu, wygoda, ciekawość. Do tego niskie stawki, które mogą zniechęcać do wytężonej pracy. To zdaniem redaktorów powody, dla których tłumacze mogą sięgać do translatora. Wielu jednak zaprzecza, by kiedykolwiek wykorzystywali narzędzia AI. – Lubię swoją pracę i chcę ją wykonywać sam – mówi tłumacz literacki Bartosz Sałbut. Nie wie też, czy inni tłumacze wspomagają się w pracy sztuczną inteligencją. – Nie wyobrażam sobie, że da się za pomocą tłumacza Google przetłumaczyć książkę i że takie tłumaczenie zostanie przyjęte w wydawnictwie. Jeżeli, podkreślam, że są to tylko moje domysły, ktoś rzeczywiście tłumaczył w ten sposób całą książkę, to albo on, albo redaktor musiał włożyć ogrom pracy w to, żeby całość się kleiła i dawała czytać – stwierdza, odnosząc się do sprawy „Wieloryba”. 

Tłumaczka literacka i filolożka angielska Agnieszka Kalus wypowiada się w podobnym tonie: – Traktuję AI jak słownik lub bank pomysłów, nie wyobrażam sobie wrzucania dłuższego fragmentu, bo więcej pracy musiałabym włożyć w wygładzanie, poprawianie i redagowanie tekstu, niż zajmuje mi przetłumaczenie takiego fragmentu. Poza tym traciłabym całą radość i satysfakcję tworzenia. Praca nad przekładem literackim pozwala mi na kreatywność, pomysłowość, zabawę słowem i radość, gdy ktoś powie, że wykonałam dobrą robotę. Nie chciałabym, żeby AI to mi zabrała – zaznacza.

O tym, co tłumacze mówią między sobą o sztucznej inteligencji, dowiaduję się z niektórych ich wypowiedzi z zamkniętego forum dla tłumaczy. Odsądzają sztuczną inteligencję od czci i wiary, denerwują się na wieści o karmieniu AI tekstami kultury i niepokoją się o swoją przyszłość. „Jestem z siebie coraz bardziej dumna, że nigdy tego tworu nie tknęłam” – pisze jedna z tłumaczek, na co odpowiadają jej zagorzałe „Siostro!” oraz „Niech to SI płonie!”. Wśród tłumaczy neoluddytów, czyli osób walczących z postępem technologicznym, niewielu przyznaje, że miało styczność z narzędziami AI – ktoś ledwie napomyka, że przydaje się do wyszukiwania synonimów. Link do artykułu o sztucznej inteligencji, która może zastąpić tłumaczy, komentują buńczucznie „Nie damy się!”. Inna tłumaczka gorzko stwierdza – „ktoś mi wj*bał w życiorys »obyś żyła w ciekawych czasach«… A ja chciałam spokojnie”.

GRA SŁÓW TRANSLATORA

A jednak wielu tłumaczy używa AI w pracy, choć się do tego nie przyznaje. Ankieta przeprowadzona wśród blisko 11 tys. pracowników z różnych sektorów wykazała, że 68 proc. z nich nie mówi o tym swojemu szefowi (źródło: Fishbowl, 2023). I choć w środowisku tłumaczy literackich na pozór wszyscy mogą wydawać się zjednoczeni w niechęci do AI, tam też udaje mi się dotrzeć do osób, które korzystają z niej regularnie. 

O swoich trwających już pięć lat doświadczeniach z AI opowiada mi przez telefon anonimowo pewien tłumacz literacki, współpracujący z wieloma wydawnictwami i mający na koncie dziesiątki przekładów. Korzysta z narzędzia, które bazuje na sieciach neuronowych. Dopytuję o szczegóły. – Generalnie zawsze wykorzystuję DeepL i pracuję na stworzonym przez niego pliku. W zależności od tego, na ile ten tekst jest dla niego zrozumiały, to albo poprawiam, albo tylko zerkam, co tam jest – wyjaśnia. Jak mówi, teksty bez większych ambicji literackich wystarczy wtedy lekko poprawić. Dzięki temu praca może mieć tempo około dziesięciu stron na godzinę. Zastrzega jednak, że niektóre teksty są dla DeepL zbyt skomplikowane. – Teraz na przykład tłumaczę pewną powieść i gdybym miał poprawiać ten tekst, to zajęłoby mi to zdecydowanie za dużo czasu. Ale wrzucam go w DeepL i mam już na przykład przetłumaczone i gotowe nazwy zwierząt, roślin, nazwy własne itepe – mówi.

Chcąca zachować anonimowość tłumaczka opowiada, że podczas pracy w jednym oknie ma otwarty słownik angielsko-polski, w kolejnych słownik synonimów, wyszukiwarkę i od około pół roku także DeepL. Podkreśla jednak, że posługuje się tym programem rzadko, gdy ma na przykład wielokrotnie złożone zdanie i nie potrafi zdecydować, od której strony zacząć, by zgrabnie zamieścić wszystkie informacje w jednym polskim zdaniu. Podobnie czyni tłumacz z początku tego tekstu, który niekiedy wykorzystuje DeepL i Google Translate, lecz „wyłącznie jako narzędzie wspomagające”. – Zauważyłem, że Google Translate bardzo udoskonalił się w ostatnich latach, chociażby całkiem dobrze radzi sobie ze składnią. Przy dłuższych, wielokrotnie złożonych zdaniach wrzucam tam czasem oryginał, żeby uzyskać szkielet do dopracowania, wypełnienia odpowiednią leksyką – tłumaczy.

Z kolei Łukasz Hernik, wydawca, autor i filolog angielski z wydawnictwa muzycznego GAD Records, z AI korzysta w codziennych zadaniach. Opowiada mi, że w wydawnictwie wykorzystują ChatGPT do tłumaczenia not prasowych, a także tekstów redakcyjnych, głównie opracowań muzyki na wydawanych przez nich płytach. Aby uzyskać naturalność tłumaczenia, piszą specjalne polecenia, kierowane do ChatGPT, dzięki czemu otrzymują teksty w określonym stylu i z wykorzystaniem branżowego słownictwa. – Sztuczna inteligencja, odpowiednio pokierowana, nie pozostaje też ślepa na tak ulotne aspekty przekładu, jak ironia czy gra słów, co jest jednym z najmocniejszych atutów tego narzędzia – podkreśla Hernik. – Niezastąpiona jest również możliwość tworzenia alternatywnych, przeformułowanych wersji zdań, akapitów czy nawet całych sekcji w czasie rzeczywistym, niezależnie od tego, czy celem jest poprawa stylu, unikanie kalk językowych, czy też przesunięcie akcentów logicznych – dodaje.

CZY TRANSLATORY HALUCYNUJĄ O ELEKTRONICZNYCH OWCACH?

Łukasz Hernik z GAD Records zaznacza, że pomimo wszystkich zalet każde tłumaczenie przygotowane przez ChatGPT musi przejść ostateczną weryfikację działu redakcyjnego, gdzie jest oceniane i korygowane między innymi przez zawodowych tłumaczy. – Traktujemy sztuczną inteligencję jako niezwykle sprawnego asystenta, ale pełna odpowiedzialność za końcowy tekst spoczywa wyłącznie na nas – podkreśla. – W mojej opinii aplikacje takie jak ChatGPT należy traktować jako narzędzia wspomagające codzienną pracę tłumacza. Nie widzę tu problemu natury etycznej, pod warunkiem że tłumacz jedynie wspiera się tekstem generowanym przez AI, a nie bezrefleksyjnie go powiela, przypisując sobie autorstwo – dodaje. Sztuczna inteligencja często zaskakuje człowieka swoim potencjałem, wielością spojrzeń na dany tekst, ale ostatecznie jedynie człowiek może podjąć najtrafniejszą decyzję w kontekście przekładu, którego jest autorem, którego założenia stworzył i za który odpowiada – zaznacza.

Narzędzia do tłumaczeń mają bowiem swoje wady, na które narzekają użytkownicy. Nieuważny tłumacz może wpaść w pułapkę zastawioną przez AI. – DeepL czasem proponuje sensownie, innym razem bez sensu. Generalnie te narzędzia dobrze sobie radzą z krótkimi, prostymi zdaniami. Gubią się przy nawiązaniach do innych dzieł czy popkultury, nie zawsze ogarniają wyrażenia slangowe, ironię, humor, poezję – mówi Agnieszka Kalus. 

O jakość wyników z Google Translate dopytuję tłumacza z początku tego tekstu. – Przy prostych zdaniach rezultaty są okej, przy dłuższych niekoniecznie. Zredagowanie gotowego wyniku skutkuje zmianą 50–80 proc. proponowanego tłumaczenia, więc czasowo niekoniecznie jest to dla mnie ekonomiczne, zwłaszcza że GT pomija czasem słowa, które pełnią funkcję modulantów, rzutujących na sens czy styl wypowiedzi. Co do słownictwa, GT też sobie nieźle radzi, ale tylko na poziomie podstawowych znaczeń, bo algorytm nie rozpoznaje stylu czy rejestru języka, a to w przekładzie literackim kluczowe – podkreśla.

– Narzędzia te są tak zbudowane, że jeśli czegoś nie rozumieją, to się do tego nie przyznają, tylko stosują dwa rozwiązania. Jedno to halucynacje. Drugie to upraszczanie lub pomijanie – opowiada mi drugi tłumacz. Podczas pracy z DeepL i tłumaczeniami literackimi niejednokrotnie zauważył, że narzędzie może to zbyt trudne lub metaforycznie użyte słowo zupełnie wyciąć lub zamienić na najbanalniejszą parafrazę. Halucynacje AI – czyli błędne wyniki, fabrykowane informacje – wyglądają zwykle bardzo wiarygodnie i mogą być trudne do wychwycenia. – Jestem przekonany, że zdarzają mi się takie wpadki, że przeoczę coś, co wygląda zupełnie niewinnie, a może się okazać, że oryginalny sens zawarty w tekście jest odwrotny – przyznaje. Opowiada, że AI nie radzi sobie choćby ze zrozumieniem, że w pliku pdf wyrazy na końcu zdania są dzielone. DeepL tłumaczy więc „contra-”, nie uwzględniając „-diction” na początku następnego wersu.

MŁOTECZEK I DŁUTO

Programy wykorzystujące sztuczną inteligencję są jednak wciąż udoskonalane, a efekty ich pracy są coraz lepsze, o czym przekonał się choćby redaktor Adam Pluszka z Wydawnictwa Marginesy. On sam korzysta z programów translatorskich do tłumaczenia zagranicznych not okładkowych czy tekstów promocyjnych z języków mniej popularnych. – Wnioski mam dwa – pisze Pluszka. – Pierwszy: jakość tych przekładów rośnie wykładniczo i nie mówię tylko o Google Translate, który przed wielu laty tłumaczył dosłownie, słowo po słowie, bez osadzania ich w kontekście, ale także o słownikach on-line. Na przykład sześć czy siedem lat temu słownik angielsko-polski PWN zaproponował mi przełożenie słowa „postmistress”, czyli kierowniczka poczty, jako „postpani”. Drugi wniosek jest taki, że AI jest narzędziem – i tak jak każdym narzędziem należy umieć się nim posługiwać. Jeśli da się komuś młoteczek i dłuto, nie znaczy, że ten ktoś zdeklasuje Rodina – zaznacza redaktor. 

Może jednak sztuczna inteligencja daje nie tyle młoteczek i dłuto, ile drukarkę 3D? Niewątpliwą poprawę w jakości tłumaczeń dostrzega też mój drugi anonimowy rozmówca. – Skoro moje kontakty z DeepL są pięcioletnie, a już teraz widzę ogromną zmianę, nie można wykluczyć, że za czterdzieści lat tłumaczone teksty będą w miarę bezbłędne – szacuje. 

Dodaje też, że DeepL ma funkcję redagowania przetłumaczonych zdań. Gdy kliknie się dane słowo kursorem, program podpowiada synonimy. Twórcy tego narzędzia wychodzą więc naprzeciw oczekiwaniom użytkownika, dodając funkcje potrzebne choćby w branży książki.

CZY TO LEGALNE, CZYLI WĄSY MONY LISY

O to, czy tłumacz korzystający z AI w pracy w jakimkolwiek momencie łamie prawo, pytam adwokata Marka Kowalskiego z kancelarii adwokackiej Bizlegal.pl.

– Zastosowanie AI wywołuje wiele kontrowersji, ale chyba nie należy tracić z pola widzenia, że w istocie jest to tylko narzędzie, tak jak wiele innych technologii, do których zdążyliśmy się już przyzwyczaić i które traktujemy dziś jako niezbędne wsparcie w danej dziedzinie – mówi i podaje przykład ze swojej dyscypliny. – W Stanach Zjednoczonych nikt nie zadaje pytań o dopuszczalność ani tym bardziej legalność zastosowania AI w branży prawniczej. Cała dyskusja koncentruje się na standardach uczciwej relacji pomiędzy prawnikiem i klientem, który ma prawo wiedzieć, za co płaci. I wcale nie oznacza to, że wersja „handmade” będzie lepsza niż AI lub odwrotnie. Wszystko zależy od projektu – zaznacza.

Drążę dalej i dopytuję o prawa autorskie. Czy jeśli tłumacz literacki wrzuci tekst książki do translatora, a potem w wygenerowanym przekładzie poprawi tylko część zdań, to wciąż będzie jego autorem? – Przedmiotem prawa autorskiego jest każdy przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze. Opracowanie cudzego utworu, w szczególności tłumaczenie, przeróbka, adaptacja, jest samoistnym przedmiotem prawa autorskiego bez uszczerbku dla prawa do utworu pierwotnego – odpowiada prawnik. – Warto podkreślić, że wykorzystanie nowoczesnych środków techniki nie stoi na przeszkodzie uznaniu praw autorskich. Decydujące znaczenie ma jedynie indywidualny charakter konkretnego dzieła – tłumaczy. 

Powstaje więc zasadnicze pytanie, według jakich kryteriów należy oceniać taki indywidualny charakter. Mecenas podaje przykład „L.H.O.O.Q.”, czyli „Mony Lisy z wąsami” Marcela Duchampa. Artysta domalował na reprodukcji słynnego obrazu zaledwie zarost na twarzy kobiety, lecz jednocześnie stał się twórcą nowego dzieła. – Wszelkie mierniki ilościowe ingerencji człowieka w efekty pracy AI mogą mieć jedynie charakter pomocniczy przy ocenie indywidualnego charakteru tłumaczenia – dowodzi więc Marek Kowalski. – Jeśli identyczny lub bardzo podobny efekt tłumaczenia może być powtarzalny, to trudno w ogóle mówić o indywidualnym charakterze tłumaczenia, a co za tym idzie, powstaniu praw autorskich. Jeśli natomiast tłumaczenie będzie mieć cechy indywidualne, a bez istotnego osobistego wkładu tłumacza raczej trudno tego się spodziewać, wówczas pomoc AI nie powinna być przeszkodą dla uznania praw autorskich tłumacza.

Na co podczas podpisywania umów licencyjnych powinni uważać wydawcy, a na co tłumacze? Prawnik podkreśla, że aby uniknąć spornych kwestii, warto zadbać o stosowne zapisy w umowie. – Jednoznacznie rozstrzygną kwestię dopuszczalności wykorzystania AI w tłumaczeniu, a być może także procesu weryfikacji i oceny indywidualnego charakteru tłumaczenia – konkluduje. 

POKUSA TŁUMACZA

Dopytuję redaktorów, czy korzystanie z translatorów może się stać trendem, który będzie coraz powszechniejszy. – Na pewno, bo to ułatwia pracę. A czy to źle? Nie umiem odpowiedzieć, podobnie jak nie umiem odpowiedzieć, czy to dobrze – zastrzega Adam Pluszka z Wydawnictwa Marginesy.

– Myślę, że pokusa jest coraz silniejsza, ale może jest wielu współwinnych tego stanu rzeczy – mówi z kolei Elżbieta Brzozowska z PIW. – Wydaje się, że wszystko ulega przyspieszeniu. Skraca się proces wydawniczy, czas życia książki, czas zainteresowania czytelników i influencerów, nie mówiąc o zaniku rzetelnej krytyki. Mnie bliższe jest myślenie w kategoriach długookresowych. Czuję przygniatającą odpowiedzialność i grozę na myśl o wydaniu książki, która pozostanie na lata, ktoś będzie się na niej uczył, ktoś inny pokocha albo znienawidzi autora, ktoś inny się nią zainspiruje. To dobra długotrwałe, jeśli nie wieczne. Ale nie wszyscy muszą podzielać to zdanie, a jeśli wyniki finansowe przyznają rację tym spieszącym się, można ubolewać, ale trudno się im dziwić – stwierdza redaktorka.

A jednak coraz bardziej wyrafinowana technologia już teraz jest wykorzystywana również przez wydawców. W listopadzie 2024 roku największa grupa wydawnicza w Holandii, przejęta na początku 2024 roku przez amerykańskiego giganta Simon & Schuster, zapowiedziała projekt, w ramach którego kilka książek z holenderskiego na angielski przetłumaczy sztuczna inteligencja. Dyrektorka handlowa z Veen Bosch & Keuning podkreśla jednak, że będą to powieści z gatunku „komercyjnej beletrystyki”, a nie literatura piękna. Najwyraźniej z tą drugą – na razie – AI nie radzi sobie zbyt dobrze.

***

Ten tekst Ewy Cieślik pochodzi z magazynu Press  wydanie nr 1-2/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Haszczyński, konsekwentna Zetka, wspomnienia o Tymie i Pytlakowskim

Press

Ewa Cieślik

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.