Temat: prasa

Dział: PRASA

Dodano: Kwiecień 06, 2025

Narzędzia:

Drukuj

Drukuj

Nikt nie czyta. Do nieczytania prasy przyznają się już nawet publicyści

Większość dziennikarzy sięga po cudze teksty tylko wtedy, gdy mają przygotować własne materiały. A i to nie zawsze (fot. Simona Sergi/Unsplash.com)

Po czym najłatwiej rozpoznać, że dziennikarz nie czyta tekstów swoich kolegów? – Po tym, że odkrywa koło – mówi Joanna Solska z „Polityki”.

Do nieczytania prasy przyznają się nawet ci, po których najmniej się tego spodziewamy: publicyści. Jacek Żakowski, publicysta „Polityki”, już dawno stwierdził, że nie czyta gazet, ale „czyta w gazetach”. „Prasa od dłuższego czasu nie pełni już funkcji informacyjnej. Nie czytam jej, bo mało mnie obchodzi, kto na kogo się wyzłośliwia. Czasem czytuję periodyki albo poszczególne artykuły, ale coraz trudniej wyłowić je z morza badziewia” – mówił w 2012 roku. Do odwrotu od czytania gazetowych tekstów przyznał się też Wojciech Czuchnowski z „Gazety Wyborczej”.

Większość dziennikarzy sięga po cudze teksty tylko wtedy, gdy mają przygotować własne materiały. A i to nie zawsze.

Najczęściej podawane powody nieczytania? Brak czasu, wynikający z zawalenia obowiązkami, które pochłaniają większość dnia. Mało kto może sobie pozwolić na komfort zgłębiania efektów pracy kolegów. Choć zjawisko jest powszechne, niewielu dziennikarzy mówi o tym tak otwarcie jak Żakowski i Czuchnowski.

PUBLICYŚCI CZYTAJĄ TROLLI

– Publicyści czytający głównie trolli i własne wpisy w serwisach społecznościowych to dość smutny obrazek – przyznaje Radosław Czyż, dziennikarz i recenzent kulturalny „Gazety Wyborczej”, autor artykułu „Boty piszą, boty czytają, a Szymborska nadaje z zaświatów. I tylko ludzie krzyczą z frustracji”, poświęconemu chybionemu eksperymentowi Off Radio Kraków. Zwraca w nim uwagę na „teorię martwego internetu”. Według niej internet obecnie, w porównaniu z internetem znanym pierwszym internautom – w Polsce to końcówka lat 90. ubiegłego wieku – jest „fasadą stworzoną przez maszyny”. Docieram do niego właśnie dzięki temu artykułowi, który znajduję w czasie researchu. Sam zajmowałem się botami Off Radia Kraków, więc rozmowa się nam klei.

Według Czyża we współczesnych sieciach społecznościowych „algorytmy wciąż podrzucają nam wygenerowane przez AI posty, pod którymi w komentarzach boty kłócą się z botami”.

A przez kłótnie botów z botami surfują dziennikarze. Robią to m.in. bracia Karnowscy czy Tomasz Sakiewicz. – Bo zarabiają głównie na komentowaniu tego, co pisze druga strona – zauważa Czyż. – Podgrzewanie emocji w wojnie kulturowej widać też w środowisku kulturalnym, ale raczej na YouTubie czy w małych serwisach bijących się o kliki.

– Jak się przyznam, że nie czytam gazet i serwisów, to mnie koledzy wyśmieją – mówi Tomasz, dokumentalista dużej stacji telewizyjnej. – To nie jest tak, że nie czytam. Czytam, ale głównie wtedy, gdy szukam danych albo backgroundu do materiałów, przy których pracuję. Wiadomo, wujek Google wtedy pomaga. Ale nie siadam w sobotę po południu i nie przeglądam prasy, choćby wydań magazynowych. Trochę mi na to szkoda czasu.

OCZYTANY I OSŁUCHANY

Profesor Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego, zanim został wykładowcą akademickim, spędził ponad dziesięć lat w mediach. Pracował w prasie, radiu, z którym utożsamia się najbardziej, a najdłużej w telewizji.

– Dla mnie to było normalne, że przed dyżurem radiowym przeglądałem bieżące wydania dzienników, a trzeba pamiętać, że w tamtych czasach we Wrocławiu było ich sporo – trzy lokalno-regionalne: „Gazeta Wrocławska”, „Wieczór Wrocławia”, „Gazeta Robotnicza” i lokalne wydania „Wyborczej”. Kiedy przygotowywałem się do kolegium redakcyjnego, miałem całe naręcze gazet. Po drodze robiłem jeszcze nasłuch z regionalnej rozgłośni Polskiego Radia. Na kolegium przychodziłem oczytany i osłuchany. Wtedy trudno było nie czytać, nie słuchać ani nie oglądać – mówi Szynol. – We Wrocławiu mieliśmy z dziesięć newsroomów lokalnych. Każda radiostacja miała swój. Do tego lokalne telewizje, regionalna państwowa i lokalna, prywatna. Było kogo śledzić i oglądać. To były złote dla mediów lata 90. XX wieku. Ale wraz z kurczeniem się tego rynku zainteresowanie mediami i ich materiałami spadło. Nie tylko wśród czytelników i widzów, lecz także wśród dziennikarzy.

Od tamtych czasów we Wrocławiu sporo się zmieniło. Z regionalnych gazet pozostała tylko „Gazeta Wrocławska” i jedna państwowa telewizja regionalna. Tylko z radiem jest lepiej. Na lokalnym rynku działa dziesięć rozgłośni.

GAZETA NA BIURKO

Tamte czasy pamiętają dziś nieliczni. Gazety prywatyzowane w latach 90. ubiegłego wieku przejmowały układ zbiorowy (porozumienie między pracodawcą a reprezentacją pracowników), zawarty jeszcze za czasów Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej. Gwarantował on m.in. dostarczanie dziennikarzom wybranych tytułów. Ich liczba zależała od wydawcy, ale zwykle na dziennikarza przypadały co najmniej dwa. W latach 90. internet, również prasowy, w Polsce dopiero raczkował. Nie dało się skorzystać z Google’a, który dopiero za kilka lat miał być studenckim projektem. Polskie zasoby internetu sprowadzały się do jednej strony Wirtualnej Polski, działającej jako katalog dopiero powstających polskich stron internetowych.

Oskar Filipowicz, dziś dziennikarz PTWP, zamawiał wtedy do swojej katowickiej redakcji „Dziennik Polski” – gazetę, do której przyzwyczaił się na studiach w Krakowie. Jego kolega Ryszard Stelmaszczyk wolał „Tygodnik Powszechny”. Nieżyjący już Jerzy Bebak, który z mediów trafił do przedstawicielstwa Apple w Polsce, co tydzień dostawał „Politykę” i „Wprost”. Wszyscy trzej – do poczytania, ale też jako źródła inspiracji dla własnych tekstów. Przy czym inspiracja nie oznaczała cytowania artykułów z tych gazet we własnym tytule, lecz była punktem wyjścia do własnych materiałów reporterskich.

– Kto komu dzisiaj pozwoli na to, żeby sobie zamawiał gazety – zastanawia się Adam Szynol. – Przypuszczam, że dziś tylko redaktor naczelny może sobie zamówić kilka drukowanych tytułów.

Nawet jeśli to przypuszczenie nie we wszystkich przypadkach jest trafne, to zamawiane gazety są dziś traktowane raczej jako papierowy backup elektronicznej prasy, zabezpieczający redakcję w przypadku awarii systemów informatycznych. Przyznaje to Wojciech Tumidalski, redaktor naczelny PAP. Centralna redakcja PAP w 2024 roku zamówiła 55 tytułów polskich gazet. PAP potrzebuje m.in. po dwa egzemplarze „Sieci”, „Gazety Polskiej” czy „Naszego Dziennika”. Większe są zamówienia „Dziennika Gazety Prawnej” i „Rzeczpospolitej” (po 6 egz.), „Gazety Wyborczej” i „Newsweeka” (po 5 egz.) czy „Polityki” (4 egz.).

Adam Szynol śmieje się, wspominając jedną z początkowych scen „Wszystkich ludzi prezydenta”, kiedy redaktor naczelny „Washington Post” Ben Bradlee pokazuje swoim dziennikarzom „New York Times” i jego publikację. – Pewnie teraz trzeba by zapytać naczelnych, kto czyta konkurencję. Nie mam wątpliwości, że w „Super Expressie” patrzą, co się ukazało w „Fakcie”, i odwrotnie. Sądzę też, że dotyczy to „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej”. Przypuszczam, że akurat te redakcje patrzą na to, co robi bezpośrednia konkurencja.

Z PODCASTEM ŁATWIEJ

Bartłomiej Dwornik, redaktor naczelny medioznawczego serwisu Reporterzy.info przyznaje, że prościej, niż poczytać, jest włączyć radio. – Można go posłuchać w samochodzie w drodze do pracy, a w domu przy innych zajęciach – mówi. Aby się tego dowiedzieć, wysyłam mail. Nie jest szczególnie późno – ledwo 18. Odpisuje, że chętnie porozmawia, ale jest dostępny „w rozsądnych godzinach”. Następnego dnia żartujemy z tego, ale obok merytorycznej rozmowy o czytelnictwie dziennikarzy pojawia się konstatacja, że zanika nie tylko ono, lecz także „dziennikarstwo 24/7”.

Radosław Czyż również przyznaje, że łapie się na tym, iż częściej niż po teksty konkurencji sięga po jej podcasty. Są łatwo dostępne i nieabsorbujące. O podcastach wspomina też Tomasz. Ten sam, który boi się szyderstw kolegów, bo nie czyta i nie ogląda. – Z redakcji do domu mam trzydzieści minut. Lokalne stacje nadają to samo, nawet „traffic” (wiadomości o sytuacji na drogach) jest zdecydowanie wolniejszy niż podgląd w nawigacji, więc lepiej słuchać podcastów. I słucham. Czasem wręcz przygotowuję sobie z nich playlistę na drogę. I trochę mnie frustruje, że na te tematy, których słucham, nie wpadłem sam.

Radosław Czyż, spytany o trzy ostatnie teksty, które przeczytał i które zapadły mu w pamięć, wylicza:

– Zapamiętałem recenzję „Prawdziwego bólu” Jakuba Popieleckiego (Filmweb), wywiad Bartka Czartoryskiego z Andrzejem Sapkowskim (Onet) i rozmowę z Kamilą Taraburą w „Dwutygodniku”. Ale to też dlatego, że środowisko kulturalno-filmowe jest dość specyficzne, z założenia pewnie sporo czytamy – dodaje.

GAZETA W CZTERY I PÓŁ MINUTY

Jak więc jest z tym czytaniem, oglądaniem i słuchaniem u dziennikarzy? Badań brak. Można się odnosić do wyników badań czytelnictwa, publikowanych w 2012 czy 2018 roku, czyli w czasach przed pandemią, która w diametralny sposób zmieniła podejście do gazet, subskrypcji cyfrowych czy korzystania z telewizji.

– To zagadnienie aż się prosi o przeprowadzenie profilowanych badań naukowych. Bez nich mogę jedynie dywagować na podstawie własnego doświadczenia zawodowego – mówi dr hab. Robert Rajczyk, medioznawca z Uniwersytetu Śląskiego, który był m.in. reporterem lokalnym BBC. – Specyfika pracy dziennikarskiej wymaga monitorowania treści publikowanych przez inne redakcje – podkreśla.

O braku badań profilowanych wspomina też prof. Tomasz Mielczarek z Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach. Zajmował się spadkiem czytelnictwa prasy drukowanej w Polsce, ale nigdy nie prowadził tak ściśle ukierunkowanych badań.

Profesor Adam Szynol zwraca uwagę na postępującą clickbaityzację. Obserwuje ją u swoich studentów, którzy za chwilę zasilą zespoły redakcyjne w Polsce. – To się dzieje już od kilku ładnych lat. Niestety przejście głównie na media internetowe, zwłaszcza wśród młodszego odbiorcy, powoduje informacyjny chaos. W większości przypadków to są media nastawione na teksty krótkie, szybkie, dosyć często emocjonalne, nierzadko z mylącymi nagłówkami. Zasada jest prosta: kliknę, zobaczę, porzucę, bo to nie jest to, czego oczekiwałem, i lecę dalej. W związku z tym czytanie gazet w internecie polega potem na tym samym. Generalnie się scrolluje, co zresztą widać po czasie obecności na stronie. Jeżeli ktoś pozostaje na stronie „Gazety Wrocławskiej” przez niespełna cztery i pół minuty, to co on tam wyczyta?

Jego zdaniem „scrolloza” dotyczy nie tylko studentów dziennikarstwa – młodych ludzi, posługujących się głównie smartfonami – lecz także dojrzałych dziennikarzy, którzy co prawda nie dają się nabierać na clickbaity, ale większość informacji czytają tylko po nagłówkach.

Według analizy Gemius, PBI i IAB Polska przeciętny polski użytkownik spędzał codziennie w 2022 roku 1 godzinę i 22 minuty na TikToku, na YouTubie 1 godzinę i 16 minut, na Facebooku – 51 minut. W sumie średni czas korzystania z mediów społecznościowych wynosił 2 godziny, 1 minutę i 44 sekundy. Dla porównania średni czas przebywania na stronach tradycyjnych mediów rzadko przekraczał 30 minut. Badań profilowanych w grupie dziennikarzy brak.

CZAS HIGIENY

Z raportu Reuters Institute wynika, że jeszcze w 2017 roku aż 63 proc. badanych deklarowało zainteresowanie wiadomościami. W roku 2022 tę odpowiedź zaznaczyło 48 proc. osób. Jednocześnie 36 proc. badanych na całym świecie zadeklarowało, że aktywnie unika wiadomości i newsów.

Agnieszka, z wykształcenia dziennikarka i PR-owiec, szukająca miejsca w copywritingu, wprost przyznaje, że nie czyta gazet. Pracowała w różnych mediach: w radiu, telewizji, tygodniku i dla informacyjnego portalu internetowego. Jak mówi, chyba tylko po to, by odkryć, że dziennikarstwo nie jest jej bajką. Wśród przyczyn, dla których zrezygnowała z czytania prasy papierowej, wymienia coraz trudniejszy dostęp do niej, powtarzalność tematów (w lutym walentynki, w marcu Dzień Kobiet, w kwietniu majówka itp.). Narzeka na pogarszający się język i coraz mniej starannie dobierane zdjęcia. I na treści, którym brakuje głębszej refleksji i które stają się coraz bardziej lifestyle’owe.

Dziennikarze, pytani, dlaczego nie oglądają materiałów swoich kolegów, jako powód podają głównie czas – w liniowej telewizji są emitowane w godzinach, w których mają inne zajęcia, na portale VOD, gdzie mogliby zobaczyć materiał, trzeba się zalogować, czasem jeszcze obejrzeć kilka minut reklam. Jakoś zdrowiej im się żyje bez tego. Oczywiście obejrzą, jeżeli będzie tego wymagało przygotowanie własnego materiału. Bartosz Szczygielski z portalu Android.com.pl mówi, że choć tradycyjnej telewizji, a co za tym idzie, materiałów reporterskich nie ogląda, i tak traci czas na przesiadywanie przed telewizorem, ale winę za to zrzuca na serwisy VOD, a właściwie ich nadmiar.

– Może to kwestia przesytu tej informacji, którą mamy na co dzień we własnym, dziennikarskim światku i chciałoby się wierzyć, że to jakaś forma takiej cyfrowej, informacyjnej higieny. Że w czasie wolnym już chcemy się odciąć od tych bodźców, tego bombardowania informacją z każdej strony – wysuwa hipotezę Bartłomiej Dwornik. Przyznaje jednak, że dziennikarze nie są wolni w tym „czasie higieny” od pozyskiwania nowych, choć czasem całkiem bezużytecznych informacji z portali i serwisów społecznościowych. – Wszystko zależy od tego, w jakiej tematyce się poruszamy. Media plotkarskie czy, powiedzmy, polityczne na pewno śledzimy, bo musimy to robić. Myślę, że te bardziej niszowe czy publicystyczne albo ukierunkowane na konkretną dziedzinę wiedzy, rynku wychodzą poza ten świat kciuka i ekranu smartfona. Jednak w głównym nurcie błyskawicznej, szybkiej informacji wszystko się sprowadza do tego, żeby odpowiednio wcześnie coś zauważyć w świecie mediów społecznościowych, zrobić dokoła tego błyskawiczne story i być pierwszym – mówi.

Co uważa za główną przyczynę nieczytania materiałów kolegów? – Wstyd się przyznać, ale pewnie także trochę lenistwo. Dziennikarz też człowiek. Poza tym jesteśmy wszyscy cały czas na stand-by’u, i to też nie pozostaje bez wpływu na to, jak funkcjonujemy.

REDAKTOR WIDZI SKUTKI

Niestety nie pozostaje to również bez wpływu na jakość tekstów. Dostrzegają to redaktorzy. Dariusz Ćwiklak, zastępca redaktora naczelnego „Newsweek Polska”, przyznaje, że trafia czasem na teksty, po których od razu widać, że dziennikarz nie tylko nie czyta tekstów swoich kolegów, ale nawet nie zrobił porządnego researchu. W rozmowach pyta o rzeczy oczywiste, w tekstach odkrywa prawdy powszechnie znane.

– Wydaje mi się, że nie zawsze wynika to z lenistwa. Często na przygotowanie brakuje czasu. Zwłaszcza jeżeli ktoś stara się nadążyć za narzucanymi przez redakcję normami liczby tekstów, a jednocześnie utrzymać pewną równowagę między pracą a życiem rodzinnym – mówi.

Po czym najłatwiej rozpoznać, że dziennikarz nie czyta tekstów swoich kolegów? – Po tym, że odkrywa koło – mówi Joanna Solska, szefowa działu ekonomicznego „Polityki”. – Wtedy widzę, że on nie przeczytał tego, co inni wcześniej napisali na ten sam temat. Choć wydaje mi się, że papier jest ciągle lepszy, że „papierowi” dziennikarze, którzy się zajmują publicystyką, mają znacznie bogatszy background. I może to jest kwestia długości tekstów, ale ciągle nie da się napisać własnej publicystyki, nie czytając tekstów innych.

Joanna Solska obawia się jednak, że również w papierowej prasie ta konieczność przygotowywania się do pisania własnych tekstów może w końcu zaniknąć. Podobnie jak Dariusz Ćwiklak z „Newsweek Polska” zauważa, że od dziennikarzy oczekuje się coraz więcej materiałów za coraz mniejsze pieniądze. – Jest kwestią czasu, jak ta jakość będzie spadać.

Solska wskazuje na jeszcze jedną możliwą przyczynę upadku czytelnictwa wśród, zwłaszcza młodych, dziennikarzy – zanik redakcji w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. – Zaczęła się pandemia, trafiliśmy do domów i w zasadzie w nich pozostaliśmy. Rzadko spotykamy się w redakcji. Młodzi nie bardzo mają się od kogo uczyć, bo mistrzowie też pracują z domu. Stażysty nie wysyła się na materiał, żeby nabrał doświadczenia. Nikt mu też nie tłumaczy, jak istotne w naszej pracy jest korzystanie z doświadczenia innych, choćby poprzez czytanie, oglądanie, porównywanie warsztatów.

KTO JESZCZE CZYTA

Radosław Czyż żartuje, że może być wyjątkiem potwierdzającym regułę. – Staram się śledzić teksty znajomych z innych mediów, zwłaszcza gdy temat mnie interesuje. Jako osoba pisząca głównie o kulturze, czytam też recenzje i materiały koleżanek i kolegów po fachu, by skonfrontować swoją opinię, ewentualnie wdać się w dyskusję. I chyba w tej konkretnej działce jest to prostsze, bo niemal zawsze mamy jakiś punkt wyjścia: film, książkę, serial, komiks czy inny recenzowany tekst kultury, o którym możemy podyskutować czy koleżeńsko się pokłócić.

Ernest Skalski, publicysta i współzałożyciel „Gazety Wyborczej”, przyznaje, że niemal nie ogląda dziennikarskich materiałów w telewizji. – Jeżeli jestem w domu, to oglądam tylko „Fakty” TVN. Ale jeżeli słyszę o czymś ciekawym, staram się nadrobić to w internecie.

Czyta natomiast sporo. – Czytam „Gazetę Wyborczą”, zarówno w papierze, jak i w internecie. I przyznam, że w internecie znajduję więcej rzeczy. Czytam „Rzeczpospolitą”. Z tygodników zatrzymałem „Politykę”, „Tygodnik Powszechny”, „Newsweeka” i „Przegląd”. To mi musi wystarczyć, bo czas jest ograniczony. Poza tym jeszcze ciągle piszę. Muszę czytać prasę, żeby pisać do prasy. To jest chyba oczywiste – mówi. – Nie bardzo sobie wyobrażam dziennikarza, który nie czyta. Pisze na ślepo czy jak?

Leszek Talko, związany niegdyś z „GW” i Halo Radio, który zastrzega, że obecnie jest na dziennikarskiej emeryturze, wspomina, jak przed laty poszukiwał tematów reporterskich w gazetach. Ale były to gazety lokalne. – Czasem prosta informacja, która tam się pojawiała, stawała się tematem rozbudowanego reportażu. Trzeba było pojechać na miejsce, porozmawiać z ludźmi, ale to były czasy, kiedy za reportaż „Gazeta Wyborcza” płaciła niezłe pieniądze. Dziś z powodów ekonomicznych dziennikarze są skazani na przeglądanie mediów społecznościowych, które zastąpiły im gazety lokalne, materiały powstają błyskawicznie, na podstawie kilku telefonów. Nie dziwię się, że dziennikarze mogą nie mieć czasu na czytanie. Choć sam staram się czytać, ale nie teksty informacyjne. Wolę solidne pogłębione teksty i reportaże, po których widać, że nie powstały w pośpiechu. Takie teksty znajduję w „The New Yorker”. Oni jeszcze nie oszczędzają.

Talko w swojej karierze znał dwóch ludzi, którzy czytali „wszystko”. Pierwszym był nieżyjący Juliusz Rawicz, długoletni zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Drugi to niesławnej pamięci Lesław Maleszka, który okazał się tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa. – Gdybym miał wymienić kogokolwiek ze współczesnych dziennikarzy, byłoby mi trudno.

Roman Kurkiewicz, były redaktor naczelny „Przekroju”, współtwórca programów „Tok Szok” i „Magazyn Literacki”, wskazuje grupę, która jego zdaniem czyta.

– To na pewno wydawcy w portalach internetowych i rozgłośniach, którzy rano muszą sobie zaplanować pracę. Ale nie upierałbym się przy tym, że czytają gazety, prędzej przeglądają X czy Facebooka, patrzą na to, co piszą inni – zastrzega.

– Chciałbym wierzyć, że skala zjawiska nieczytania wzajemnie swoich tekstów przez dziennikarzy nie jest jakaś bardzo duża – mówi Bartłomiej Dwornik z serwisu Reporterzy.info. – Choć patrząc na to, jak wyglądają dzisiejsze media, zwłaszcza te błyskawiczne jak internet, jest to trudne.

***

Ten tekst Ryszarda Parki pochodzi z magazynu Press  wydanie nr 1-2/2025. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.

„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.

Czytaj też: Nowy "Press": Haszczyński, konsekwentna Zetka, wspomnienia o Tymie i Pytlakowskim

Press

Ryszard Parka

* Jeśli znajdziesz błąd, zaznacz go i wciśnij Ctrl + Enter
Pressletter
Ta strona korzysta z plików cookies. Korzystając ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce zgadzasz się na zapisywanie ich w pamięci urządzenia. Dodatkowo, korzystając ze strony, akceptujesz klauzulę przetwarzania danych osobowych. Więcej informacji w Regulaminie.