Wybory z podcastu. Co się stało z mediami w USA, że przestały rozumieć wyborców?

Felietonista „The New York Times” napisał, że „spróbuje zrozumieć, dlaczego tak wielu Amerykanów się z nim nie zgadza” (fot. Salvatore Di Nolfi/PAP/EPA/KEYSTONE)
O rozdźwięku między optyką wyborców a mainstreamowymi mediami w USA szeroko mówili i pisali dziennikarze. Ale dopiero po zwycięstwie Trumpa.
– Kamala wygra? – spytał mnie znajomy dzień przed wyborami prezydenckimi w USA. Gdy mu powtarzałam, że sytuacja nie jest tak różowa, jak się wydaje, bo Amerykanów frustrują wysokie ceny produktów w sklepach, usłyszałam: „Jak to? Przecież wszędzie trąbią, że Harris wygra”. I rzeczywiście – gdyby się przyjrzeć narracji niektórych polskich mediów, można by odnieść wrażenie, że Kamala Harris jest mocną kandydatką, a walka o Biały Dom przebiega według wzoru: dobra Harris, zły Trump. Na ten problem w rozmowie z „Presserwisem” tuż po wyborach zwrócił uwagę komentator „Polityki” Wiesław Władyka. Z kolei dr Krzysztof Grzegorzewski, medioznawca z Uniwersytetu Łódzkiego, stwierdził, że informacje dotyczące kandydatów prezentowano wybiórczo i bez konfrontacji z drugą stroną sporu politycznego. „Wszystko było zabarwione emocjonalnie. Dziennikarze i komentatorzy nie ukrywali swoich sympatii politycznych” – mówił Grzegorzewski.
Inna sprawa, że bywały analizy i wywiady z ekspertami na temat słabości kampanii Kamali Harris, ale jednak nie wybiły się w zalewie newsów.
CENA MASŁA
Podobnie było w mainstreamowych mediach w USA, które co prawda przypominały o wyrównanym wyścigu między Trumpem i Harris, ale wciąż doszukiwały się szans na zwycięstwo demokratki. Na ostatniej prostej wałkowano m.in. kontrowersyjną wypowiedź komika Tony’ego Hinchcliffe’a, który na nowojorskim wiecu Trumpa kilka dni przed wyborami nazwał Portoryko pływającą wyspą śmieci. Paneliści w stacjach telewizyjnych dywagowali, że te słowa mogą zniechęcić do Trumpa Portorykańczyków w stanach kluczowych dla walki o Biały Dom. Media amerykańskie, a także polskie, emocjonowały się też sondażem Des Moines Register/Mediacom z początku listopada, według którego Harris prowadziła trzema punktami procentowymi w republikańskim stanie Iowa. Według badania nagłe wyjście Harris na prowadzenie było związane ze skokiem poparcia ze strony kobiet, co postrzegano jako dobry prognostyk przed wyścigiem w stanach kluczowych: Arizonie, Nevadzie, Wisconsin, Michigan, Pensylwanii, Karolinie Północnej i Georgii. Cztery dni później okazało się, że Trump pokonał Harris w Iowa miażdżącą przewagą 13 punktów procentowych i wygrał z nią we wszystkich siedmiu kluczowych stanach. W wyniku trefnego badania jego autorka J. Ann Selzer, nazywana królową sondaży, ogłosiła, że kończy działalność.
W środę rano 6 listopada, tuż po wyborczej porażce Harris, amerykańscy dziennikarze i komentatorzy przecierali oczy ze zdumienia. Był wśród nich również Joe Scarborough, prowadzący program „Morning Joe” w telewizji MSNBC, która jeszcze dwa dni wcześniej świętowała wynik sondażu z Iowa. Scarborough chwalił J. Ann Selzer za to, że nigdy „nie kombinuje z danymi”.
W powyborczy poranek, Scarborough spokojnym głosem obwieścił, że właśnie doszło do największej czerwonej, republikańskiej fali od czasów wygranej Ronalda Reagana w wyborach prezydenckich w 1984 roku. Uczestnicząca w panelu dyskusyjnym komentatorka stacji i była senatorka Claire McCaskill stwierdziła wręcz, że Donald Trump lepiej zna kraj niż obecni w studiu paneliści. Odniosła się w ten sposób do umiejętnie podsycanych przez Trumpa emocji – złości i strachu – wynikających z sytuacji ekonomicznej, a także napływu nielegalnych imigrantów do USA.
Joe Scarborough w kolejnym odcinku z 7 listopada przypomniał sobie rozmowę z jedynym z wyborców Kamali Harris, przerażonym cenami masła w sklepach, co według niego mogło zwiastować zwycięstwo Trumpa.
O rozdźwięku między optyką wyborców a mainstreamowymi mediami mówili i pisali inni dziennikarze. Dwa dni po wyborach felietonista „The Washington Post” E.J. Dionne jr przyznał, że przeliczył się, wierząc, iż Harris wygra dzięki Amerykankom wściekłym na restrykcje aborcyjne w wielu stanach oraz mizoginię i kontrowersyjny język tandemu Trump – Vance. „Przeoczyłem sygnały i frustrację widoczną jak na dłoni” – pisał. Z kolei dziennikarz i felietonista „The New York Times” Nicholas Kristof zarzekał się, że „spróbuje zrozumieć, dlaczego tak wielu Amerykanów się z nim nie zgadza”, i że być może konserwatyści mieli rację, mówiąc, że liberałowie tacy jak on mają chorobliwą awersję do Trumpa. Wreszcie Brian Stelter z CNN w swoim newsletterze „Reliable Sources” stwierdził, że dziennikarze po wyborach wymieniają się wiadomościami „pełnymi zwątpienia i rozczarowania”. Jeden z nich, radiowiec, ponoć stwierdził wręcz, że spędził ostatnie lata na opisywaniu kłamstw wyborczych protrumpowców i skutków szturmu na Kapitol tylko po to, by zrozumieć, że „wielu wyborców to nie obchodzi”.
TRUMP VS. NAZIŚCI
W pierwszych dniach po wyborach nastąpił wysyp materiałów głoszących porażkę mainstreamowych mediów: „Donald Trump zwyciężył. Największym przegranym są mainstreamowe media” – obwieścił amerykański „Newsweek”. Z kolei „The Hollywood Reporter” trąbił o kryzysie w mediach. „(…) Tracą znaczenie i są pogardzane w erze Trumpa. Być może czeka nas reset” – głosił tytuł tekstu, w którym przypomniano o niższych niż cztery lata temu rankingach oglądalności w noc wyborczą. Relację w prime timie w 18 stacjach telewizyjnych, między godziną 19 a 23 czasu nowojorskiego, oglądało średnio 42,29 mln widzów – to o ponad 25 proc. mniej niż w 2020 roku. Największy spadek oglądalności odnotowało CNN (aż o 46 proc., choć władze stacji podkreślają, że rekordy popularności biła za to platforma streamingowa CNN Max). Po raz pierwszy w historii stacja ta miała gorszy wynik w noc wyborczą niż MSNBC (temu drugiemu kanałowi widownia skurczyła się o 21 proc., a stacji Fox News mniej więcej o 27 proc.).
Najmocniej amerykańskie media były biczowane przez prawicowe tytuły. Felietonista Joe Concha na łamach „The New York Post” obwieścił, że media mainstreamowe „same wykopały sobie grób” sposobem, w jaki relacjonowały kampanię wyborczą. Concha dla poparcia swojej tezy zacytował nagłówki artykułów z końcówki walki o Biały Dom. I tak „The Washington Post” porównał nowojorski wiec Trumpa do pronazistowskiego wiecu zorganizowanego również w słynnej hali Madison Square Garden 20 lutego 1939 roku. Takiej analogii – w myśl stosowanej przez demokratów narracji – szukała m.in. telewizja MSNBC, która pokazała nawet urywki z niechlubnego wiecu sprzed 85 lat. Z kolei magazyn „The Atlantic” przekonywał, że Trump przemawia jak Hitler, Stalin i Mussolini. Concha wywołał do tablicy także serwis Politico, który pod koniec października opublikował tekst pt. „Poznajcie (…) konserwatystów, którzy mogą pomóc Trumpowi zrealizować obietnicę zostania dyktatorem już pierwszego dnia rządów”.
Frustrację związaną z narracją mainstreamowych mediów uchwycił dziennik „The New York Times”, który przez kilka miesięcy rozmawiał z grupą trzynastu młodych amerykańskich wyborców. Niektórzy z nich odpowiedzieli, że w wyścigu o Biały Dom raził ich przechył dziennikarzy na stronę Harris. Jedna z uczestniczek, 27-letnia Lillian z Wirginii, twierdziła, że zdecydowała się zagłosować na Trumpa, po tym jak media zaatakowały go po wiecu w Madison Square Garden. Inny wyborca, 21-letni George z Georgii, stwierdził z kolei, że jego zdaniem wśród mainstreamowych mediów tylko „The Wall Street Journal” próbuje zachować pozory bezstronności, a reszta, w tym „The New York Times”, jest „niesprawiedliwa” wobec Trumpa.
„PROHARRISOWSKI AKTYWIZM”
Głos rozsądku w powyborczej dyskusji przedstawił Richard Stengel, były redaktor „Time”. Na łamach tego tytułu stwierdził, że mainstreamowe media obwiniają się dziś za nieznalezienie lepszej argumentacji przeciwko Trumpowi, z kolei prawicowe tylko je biczują. Tymczasem według niego największym grzechem mainstreamowych mediów było nieuchwycenie przechyłu na prawo amerykańskiego elektoratu. W końcu Trump zyskał rekordowe poparcie wśród Latynosów i czarnoskórych, przez lata uznawanych za pewnych wyborców Partii Demokratycznej.
Profesor Jeffrey McCall, medioznawca z DePauw University, ma na to teorię: mainstreamowe media przeoczyły frustrację amerykańskich wyborców, bo zbyt wielu redaktorów i producentów tkwi we własnej bańce.
Jak wyjaśnia mi McCall, problem w tym, że medialny establishment składa się z ludzi myślących podobnie. – Zatrudniają siebie nawzajem, utrzymując raczej stałą linię redakcyjną. W takich warunkach reporterom jest trudno sobie wyobrazić, że przeciętny Amerykanin może myśleć inaczej niż oni – mówi profesor McCall, posądzając reporterów z mediów „establishmentowych” o proharrisowski aktywizm.
– Podczas kampanii przedstawiano kandydaturę demokratki jako gwarancję radości i wizjonerstwa, a Trumpa jako zagrożenie dla demokracji. Po wyborach ta retoryka w dużym stopniu się utrzymuje: prezydent elekt jest krytykowany nie tylko za sposób zarządzania i wyboru kandydatów do gabinetu, lecz także wciąż mówi się o ryzyku związanym z jego powrotem do władzy – uważa McCall, przywołując na poparcie swojej tezy badania konserwatywnego ośrodka Media Research Center.
Z jego analizy opublikowanej tydzień przed wyborami wynika, że narracja stacji ABC, CBS i NBC w ciągu ponad trzech miesięcy była w 78 proc. przypadków przychylna Kamali Harris i aż w 85 proc. niekorzystna dla Trumpa. Według Media Research Center te dysproporcje były znacznie większe niż przy okazji wyborów prezydenckich w 2020 roku. O Bidenie mówiono wtedy pozytywnie w 66 proc. przypadków, a negatywnie o Trumpie w 92 proc. przypadków.
Pomijając te statystyki, Jeffrey McCall uważa, że media po obu stronach barykady znów zbyt mocno zafiksowały się na sondażach i relacjonowaniu wieców obu kandydatów. W jego ocenie zamiast tego dziennikarze powinni bardziej dociskać Trumpa i Harris w sprawie szczegółów dotyczących ich propozycji reform. – Oboje byli w tej kwestii oszczędni w słowach. Obowiązkiem mediów była próba przebicia się przez tę informacyjną ścianę – uważa McCall.
Z taką oceną sytuacji nie zgadza się Michael Socolow, profesor dziennikarstwa na University of Maine, który uważa, że media takie jak „The New York Times”, „USA Today” czy program telewizyjny „ABC World News Tonight” wykonały dobrą robotę, relacjonując kampanię prezydencką. Według Socolowa redakcje te nie faworyzowały Kamali Harris. – Problemem tegorocznych wyborów jest to, że dziennikarstwo w tradycyjnym ujęciu jest odklejone od codziennego życia większości wyborców, którzy coraz częściej czerpią newsy z social mediów – mówi „Press” Socolow. Dodaje, że dochodzi do tego erozja zaufania do mediów, większa niż podczas wyborów prezydenckich w 2016 czy 2020 roku.
***
To tylko fragment tekstu Marty Zdzieborskiej. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press”: Andrzej Andrysiak, XYZ Nawackiego, była naczelna „Pisma” i odbudowa Trójki
Marta Zdzieborska
