Nielegitne Legimi. Serwis pobierał abonament za książki, ale się nie rozliczał
Chociaż Legimi podpisało ugodę z PDW, wszystko wskazuje na to, że z nierozliczonych udostępnień e-książek i tak będzie musiało się tłumaczyć w sądzie (fot. Alexander Grey/Unsplash.com, screen: legimi.pl)
Serwis specjalizujący się w abonamentowym udostępnianiu książek wystartował w atmosferze skandalu. I po latach do niej powrócił.
Małgorzata Niemczyńska, dziennikarka „Gazety Wyborczej”, w listopadzie 2012 roku zaalarmowała Polskę: „E-booki na abonament – falstart innowacyjnej usługi”. Większość czytelników książek usłyszała wtedy po raz pierwszy o projekcie platformy zakupu książek w subskrypcji. I od razu w atmosferze skandalu.
Jeszcze bardziej negatywny był jej drugi tekst o Legimi. „Usługa »Czytaj bez limitu« powraca, ale... z limitem”. W grudniu tego samego roku dziennikarka donosiła, że firma próbowała wprowadzić abonamentową sprzedaż e-booków bez wszystkich zgód wydawców. Rozmowy z nimi przyniosły częściowy sukces – niektóre wydawnictwa, jak W.A.B. czy Muza, zgodziły się na współpracę, ale inne, np. Czarne, odmówiły.
Dwanaście lat później historia się powtórzyła.
DOSKONAŁA INWESTYCJA
Dziennikarka „Wyborczej” porównała Legimi do Spotify. Słusznie, bo obie firmy oparły swój model biznesowy na subskrypcjach i obie zadzierały z tymi, którzy dotąd wiedli prym w tym biznesie: Spotify z wytwórniami płytowymi, a Legimi z wydawcami książek.
Poznańska firma ostatnie lata mogła zaliczyć do niezwykle udanych. Przychody Legimi SA w samym trzecim kwartale 2024 roku wzrosły o 39 proc. rok do roku, wartość EBITDA wyniosła 4,4 mln zł, a zysk netto – 2,8 mln zł.
Zapaleni czytelnicy książek zorientowali się, że abonament Legimi w cenie 44,99 zł jest doskonałą inwestycją. Większość pozycji książkowych trafiała do Legimi od razu po rynkowej premierze, więc wystarczyło wejść do księgarni, by zobaczyć nowości, wyjść i ściągnąć sobie z Legimi niemal wszystkie dostępne na rynku pozycje. Literatura popularna i naukowa, historyczna, obyczajowa, fantasy, thrillery, erotyki i książki dla dzieci. W dwóch wygodnych formatach – można było czytać książkę na tablecie, a gdy czytanie się znudziło, posłuchać jej. Czytniki same się synchronizowały, więc tablet czy smartfon pytał, czy kontynuować od najdalej przewiniętej opcji na innym urządzeniu. Gdy słuchało się audiobooka, przy zamianie na czytanie strony automatycznie same się przewijały do już znanego fragmentu.
Starszych publikacji, które nigdy nie miały nagranego audiobooka, można było słuchać w wersji wykorzystującej głos sztucznej inteligencji. Czasem automat się mylił, zabawnie czytał przypisy, a np. zamiast „lessi” z „Lassie wróć” czytał „las-sie”. Jednak wszystko można było zrozumieć. Dzieci, słuchając lektury o wędrującym psie, płakały ze wzruszenia, a rodzice – przy comiesięcznych płatnościach za Legimi – tylko się uśmiechali.
BEZ ROZLICZEŃ
Czy można było chcieć czegoś więcej? Jednego: żeby ten sukces nie okazał się przekrętem. A tak zaczęli podejrzewać wydawcy. – Mamy mechanizmy informatyczne pozwalające na weryfikację pobrań konkretnych książek – mówi Adam Nowicki, prezes Platformy Dystrybucyjnej Wydawnictw (PDW). – Podczas wakacji dokonaliśmy serii kontrolnych pobrań, które spisaliśmy notarialnie. Okazało się, że Legimi nie wykazuje tych pobrań. To były bardzo duże liczby. W przypadku niektórych wydawnictw sięgały 20 proc., a innych nawet 80 proc. – mówi.
Adam Nowicki zaznacza, że nieprawidłowości dotyczyły dwóch sektorów: udostępniania e-booków i audiobooków w ramach subskrypcji oraz udostępnień bibliotecznych.
– Legimi działało, wykorzystując model abonamentowy, ale umowy zobowiązywały tę firmę do jednostkowego rozliczania każdego udostępnienia konkretnej pozycji po przekroczeniu 10 proc. treści – wyjaśnia Anna Winnicka, prezeska spółki Virtualo, dystrybutora treści cyfrowych. I dodaje: – Legimi jest również niemal monopolistycznym dostawcą e-książek do bibliotek publicznych.
SPRAWA DEPOZYTU
Zwykły czytelnik nie mógł przypuszczać, że Legimi nie rozlicza się z wydawcami ani autorami z wszystkich przeczytanych przez niego pozycji. Mógł jednak czuć się zaskoczony, gdy zobaczył, że istnieje coś takiego jak Depozyt Biblioteczny i że może z niego wypożyczać cyfrowo książki ze zwykłych bibliotek publicznych, które mają je w wersji papierowej. Tam wybór był równie duży jak w katalogu głównym.
Zaskoczony był na pewno prof. Adam Leszczyński, który w Legimi znalazł swoje stare dzieła, również te, do których prawa wydawnicze ma tylko on sam. Sprawę na łamach „Gazety Wyborczej” opisał Wojciech Szot w tekście „Nikt mnie nie pytał o żadne pozwolenie. Książki niedostępne w sprzedaży, dostępne na Legimi”.
Jak ujawniał, Legimi powołało Fundację Depozytu Bibliotecznego, którą stworzyły osoby współpracujące z tą firmą lub pracujące dla niej. Fundacja udostępnia książki niedostępne w sprzedaży na podstawie tzw. dozwolonego użytku bibliotecznego. Zasada ta, zgodnie z wyrokiem Trybunału Sprawiedliwości UE, pozwala na digitalizację książek niebędących w obrocie handlowym oraz ich wypożyczanie. Fundacja twierdzi, że jej działalność jest non profit, a Legimi traktuje projekt jako element społecznej odpowiedzialności biznesu, choć niektórzy sugerują, że Fundacja Depozytu Bibliotecznego wspiera promocję komercyjnej oferty Legimi.
W ramach tego mechanizmu użytkownicy mogą wypożyczać tytuły za pomocą aplikacji Legimi bezpłatnie, a biblioteka musi wycofać z obrotu fizyczny egzemplarz na czas cyfrowego wypożyczenia.
Jak to działa w rzeczywistości, postanowiliśmy sprawdzić na przykładzie „Biblii dziennikarstwa”, wydanej przez wydawnictwo Znak. Pracownik „Press” pojechał do Powiatowej Biblioteki Publicznej im. ks. prał. Stefana Wysockiego w Łowiczu, by wypożyczyć jedyny egzemplarz „Biblii dziennikarstwa” zeskanowany przez Legimi, co było opisane przy ofercie wypożyczenia. I tu wyszła na jaw pierwsza nieścisłość. Wiele książek, których okładki są prezentowane w tzw. Depozycie Bibliotecznym, jeszcze nie jest zeskanowanych, choć są w ofercie do wypożyczenia. Tak było właśnie z „Biblią dziennikarstwa”. Gdy nazajutrz pracownik „Press” chciał ściągnąć wcześniej wypożyczony tom, przeszkodą nie okazało się jego wcześniejsze wypożyczenie z biblioteki, ale to, że … w ogóle nie był zeskanowany. Jak widać, Legimi nie uznaje starego powiedzenia: „Nie chwal książki po okładce”, i promowało się, że ma w depozycie książki, których de facto nie tylko nie powinno mieć, ale też nie miało.
Podczas wizyty w Łowiczu pracownik „Press” usłyszał od tamtejszej bibliotekarki, że nie istnieje żaden system informowania biblioteki o konieczności wycofania fizycznego egzemplarza książki, gdy następuje wypożyczenie cyfrowe w Legimi.
Byłoby to zresztą trudne. W każdej ze współpracujących z Legimi bibliotek musiałby istnieć system informowania w czasie rzeczywistym o blokadzie książki, która jest w posiadaniu biblioteki, ale z powodu wypożyczenia cyfrowego musi zostać czasowo wycofana. W Łowiczu nic o takim systemie nie słyszeli.
Wojciech Szot z „GW” pisał, że cały ten system działał w szarej strefie. Zważywszy, że chodziło o miliony złotych, stwierdzenie „szara strefa” może nie być adekwatne.
Dr hab. Marcin Górski, prof. na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego, zauważa, że jeśli firma nie wykazuje udostępnionych, a więc de facto sprzedanych egzemplarzy, łamie art. 117 Prawa autorskiego (Kto bez uprawnienia albo wbrew jego warunkom w celu rozpowszechnienia utrwala lub zwielokrotnia cudzy utwór w wersji oryginalnej lub w postaci opracowania, artystyczne wykonanie, fonogram, wideogram lub nadanie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.).
– Równolegle przedstawianie nieprawidłowych danych sprzedażowych rodzi podejrzenie o popełnienie przestępstwa zakwalifikowanego w art. 271 § 3 Kodeksu karnego [„Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w § 1 (poświadczenia nieprawdy) w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8” – red.] – mówi Marcin Górski. – Naturalnie, wydawcom i autorom w procesowej sytuacji zależałoby przede wszystkim na uzyskaniu rekompensaty. Mogę się o to starać na drodze karnej, szacując wysokość szkody i wnioskując o jej wypłacenie od oskarżonych – dodaje.
ZAMACH NA LITERATURĘ
Maciej Makowski, były wieloletni prezes wydawnictwa Prószyński i S-ka, obecnie w Radzie Nadzorczej PDW, podkreśla, że udostępnianie e-książek w bibliotekach publicznych wiąże się z misją i ma promować czytelnictwo, więc nie było rozliczane stricte komercyjnie.
– Dlatego zgodziliśmy się, by zastosować zasadę obowiązującą w przypadku udostępniania książki drukowanej. Biblioteki publiczne płaciły za pierwsze udostępnienie, kolejne były rozliczane na preferencyjnych warunkach, stosowanych tylko do tych bibliotek – mówi Maciej Makowski.
Anna Winnicka z Virtualo zauważa, że pojęcie biblioteki Legimi rozszerzyło też na tzw. rzekome biblioteki pracownicze. – Legimi wykorzystało model biblioteczny na potrzeby rozliczeń transakcji dla firm oferujących dostęp do Legimi w formie pakietów pracowniczych. To działanie stricte komercyjne, ale Legimi rozliczało tę sprzedaż na zasadach preferencyjnych, stosowanych do bibliotek publicznych, o czym nie wiedzieli wydawcy – dodaje.
– Rynek e-książek dynamicznie się rozwija – mówi Maciej Makowski. – Obecnie szacuje się go na kilkaset milionów złotych. Dziesięć lat temu udział e-booków i audiobooków w sprzedaży wszystkich książek szacowano na 3–4 proc. Obecnie jest to już 12–15 proc. Jeśli jeden z serwisów udostępnia e-książki w sprzedaży komercyjnej, a następnie rozlicza je na preferencyjnych warunkach, jak w bibliotekach publicznych, oznacza to straty wydawców, ale również autorów, zwłaszcza tych, których utwory wydawane są w kilku tysiącach egzemplarzy – dodaje.
W reakcji na wykryte w Legimi nieprawidłowości pisarki i pisarze zrzeszeni w Unii Literackiej opublikowali oświadczenie, w którym domagają się rozliczeń tej sprzedaży.
„Jeśli niewłaściwe praktyki stosowane na rynku książki elektronicznej nie zostaną teraz dokładnie zbadane i uczciwie rozliczone, polska twórczość literacka nadal będzie ofiarą nieprzejrzystego biznesu. Dziś jesteśmy świadkami otwartego zamachu na literaturę, która bez należytej ochrony prawnej »zginie«” – napisali w oświadczeniu.
Jednocześnie zaapelowali do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego o zorganizowanie konsultacji środowiskowych i wprowadzenie regulacji chroniących literaturę jako dobro kultury.
Zareagowali również inwestorzy. Akcje notowanej na NewConnect spółki Legimi 24 października spadły do najniższego w historii poziomu 26 zł, co oznaczało spadek blisko o połowę w stosunku do początku tego miesiąca.
Działo się to po tym, gdy Legimi zapowiedziało, że od 22 października będzie oferowało Katalog Klubowy, w którym oprócz standardowej subskrypcji trzeba będzie dopłacić 14,99 zł (obecnie połowę tej kwoty) za dostęp do niektórych książek. Na tej liście znalazły się m.in. tytuły wydawnictw: Albatros, Literackie, Czarne i Świat Książki.
Jednocześnie liczba pozycji w serwisie Legimi zaczyna gwałtownie spadać, bo jako jedna z pierwszych swoje książki wycofała Platforma Dystrybucyjna Wydawnictw (PDW), zrzeszająca wydawnictwa: Prószyński Media, Czarna Owca, Publicat, Wydawnictwo Literackie, Nasza Księgarnia, Rebis, Zysk i Media Rodzina. Swoje pozycje wycofuje z Legimi także wydawnictwo Agora i dystrybutor e-książek Virtualo, mająca w ofercie ok. 300 wydawnictw, m.in. Albatros, Marginesy, Wilga i Buchmann.
***
To tylko fragment tekstu Jana Fusieckiego. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”. Przeczytaj go w całości w magazynie.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press”: Andrzej Andrysiak, XYZ Nawackiego, była naczelna „Pisma” i odbudowa Trójki
Jan Fusiecki