Na fali. Reportaż Ryszarda Parki o mediach i dziennikarzach w czasie powodzi
Mateusz „Miłar” Kokoszka z Portalu Nysa był na wszystkich zagrożonych odcinkach i w miejscach, które wymagały szybkiej interwencji. Tu przy przerwanej zaporze zbiornika Topole (fot. Mateusz Kokoszka/Archiwum prywatne, Ryszard Parka)
Tomasz Kontek, dziennikarz lokalnego serwisu Doba.pl, nie musiał wybierać się na powódź. Sama przyszła do jego domu w miejscowości Bardo i przemeblowała mu mieszkanie.
Gdy 15 września pod naporem wody pękła ponadstuletnia zapora na niewielkiej Morawce w Stroniu Śląskim, a woda spadła na położone w dolinie rzeki miasteczko i przyniosła ze sobą muł, gałęzie oraz nieczystości z szamb i kanalizacji, w mieście pojawiła się Dorota Kania. Była naczelna TV Republika i orlenowska naczelna Polska Press nie pokazywała się w mediach, nawet społecznościowych, od lutego br., kiedy to straciła stanowisko. Teraz jej kamera wyłapywała fale brunatnej wody, przewalające się wśród zrujnowanych domów, oraz chętnych do negatywnych komentarzy mieszkańców miasta. Raczej tych niezalanych. Zalani nie rozmawiali. Mieli pełne ręce roboty przy ratowaniu swojego dobytku.
KTÓRĘDY NA POWÓDŹ?
Stronie Śląskie nie było szczególnie pięknym miasteczkiem. Kościół, szkoła, trochę bloków i zabudowań z XIX i pierwszej połowy XX w., jeszcze 40 lat temu bure i zaniedbane. Pozbierało się dopiero w obecnym wieku i choć nie może konkurować z sąsiednim Lądkiem-Zdrojem, było niezłą bazą wypadową dla turystów wybierających się do położonego wyżej Kletna, z jego kopalnią uranu, kamieniołomami marmuru i Jaskinią Niedźwiedzią, i jeszcze dalej na południe – w masyw Śnieżnika.
Na filmie stylizowanym na nagrania VHS rozmówca Doroty Kani mówi: „To takie ładne miasto było”.
No więc nie było. Ale ludzi żal.
Grzegorz Kozieł z Radia Tok FM na powódź pojechał do Czech już 13 września. I niewiele brakowało, żeby utknął. – Wiadomo, jak jest w Czechach w soboty. Po 15 ulice puste, gospody zamknięte. Czesi siedzą w domu, nie ma kogo o drogę zapytać – opowiada. – A nawigacja nie aktualizuje się tak szybko, by pokazywać drogi podtopione, zalane czy właśnie zamknięte ze względu na kataklizm.
Czesi ostrzegali o możliwości powodzi już 11 września. Grzegorz Kozieł działał w rejonie Złotych Gór i Jesioników, na południe od Głuchołaz, którymi 15 września płynęły wody rozszalałej Białej Głuchołaskiej, zwanej do tej pory pieszczotliwie Białką. Białka, przechodząc przez miasto, pieczołowicie odnawiane od kilkunastu lat, zabrała ze sobą mosty.
To tam według czeskich ostrzeżeń miało spaść najwięcej deszczu.
– Jak wróciłem do Polski? Metodą prób i błędów. Łatwo nie było, bo drogi w stronę granicy były zamykane jedna po drugiej – przyznaje Kozieł.
Krzysztof Świderski, emerytowany fotoreporter PAP/CAF w Opolu, na powódź do Nysy i Otmuchowa pojechał samochodem z kolegą. – I nagle stajemy. Przed nami woda po horyzont – opowiada. Do Otmuchowa jednak dojechał, 16 września pokazuje w mediach społecznościowych swoje zdjęcia z miasta, przez które przeszła woda – błoto, szlam, ślady na murach, ludzie razem sprzęgnięci do walki z żywiołem. To nie są takie zdjęcia, jakie ten sam Świderski robił w 1997 roku, w zalanym Opolu, po którym kursował na wojskowych amfibiach.
– To prawda. Po 1997 roku powiedziałem sobie, że jedna taka powódź na całe życie wystarczy. Potem w 2010 roku nie miałem za wiele osobiście do czynienia z kolejną. Pracowałem wtedy w „Nowej Trybunie Opolskiej” jako fotoedytor. Wszystkie zdjęcia przechodziły przez moje ręce, ale już się tak nie angażowałem. A teraz nie wytrzymałem, musiałem być na miejscu – mówi dzień po wyjeździe do Otmuchowa.
Dzień później sam usiłuję dotrzeć do rejonu Nysa – Otmuchów – Dzierżoniów. Tuż za falą powodziową. Biorę e-bike’a i wybieram transport publiczny.
– A panu sprzedali bilet do Dzierżoniowa? – pyta konduktor w pociągu relacji Kraków – Jelenia Góra, bo kasy nie sprzedają ich już od rana. Bilet kupiłem w aplikacji Koleo.
Pociąg do Jeleniej Góry dojeżdża tylko do Kędzierzyna-Koźla – miasta stworzonego administracyjnie, a jednak nadal dzielącego się na dwie odrębne strefy. Kędzierzyn to przemysł, Koźle – historyczne miasto z zamkiem, przytulone do Odry. Przed drzwiami kilku firm przy rynku worki z piaskiem. Mają zabezpieczyć przed wodą z opadów, bo woda z Odry raczej tu nie podejdzie. Nieco wyżej – studio Radia Park, najpopularniejszego radia na Opolszczyźnie. Niedawno zmodernizowane, znajduje się w skorupie XIX-wiecznej kamienicy, co jest sporym kontrastem.
– Teraz nagrywamy nowe serwisy. I czekamy na falę – słyszę. – Już zalała Dziergowice i Lubieszów.
Dziennikarka Radia Park Katarzyna Martyniak kursuje między pokojem redakcyjnym a tzw. dziuplą, gdzie powstają serwisy. Siada tylko po to, żeby przygotować tekst. Czyta go na stojąco. Informacje napływają non stop: problemy z komunikacją, zamknięte drogi i mosty, zagrożony Brzeg, gdzie radio ma drugi nadajnik, sytuacja na zbiorniku Racibórz Dolny, która ma znaczenie dla całej doliny Odry, aż po Wrocław.
Na mostach w Koźlu i Kędzierzynie nerwowe wyczekiwanie. Grupki po kilka osób robiących zdjęcia. Na bulwarach znaki drogowe ledwo wystają nad wodę, a policja rozstawia posterunki przy wejściach na wały. Wszystkie pojazdy służb stale jeżdżą na niebieskich „bombach”. Do tego dochodzą pomarańczowe koguty na ciężarówkach wojska, które na przekór fali przekraczają Odrę i rozjeżdżają się na zagrożone odcinki.
Paweł Pachura z Telewizji Sudeckiej też jeździ na tereny powodziowe na dwóch kółkach. Zalał swój samochód w pierwszym dniu powodzi, gdy pomagał innym wyjechać z wody. – Niby terenowy, a nie wytrzymał. Dlatego na materiały jeździłem już motocyklem – mówi. Dodaje, że na szczęście ma motocykl enduro, więc w sytuacji, kiedy podmyte drogi się zapadają, może korzystać z objazdów. – W środę 16 września wracałem kilkadziesiąt kilometrów po nocy przez pola. Z Bielawy, gdzie ma siedzibę Telewizja Sudecka, do zalanych miejscowości w Kotlinie Kłodzkiej ma 70 km.
Pracy jego telewizji nie ułatwiają zasady obowiązujące na zalanych terenach. Pachura nie mógł korzystać z drona, z którym pracuje na co dzień – zamknięto przestrzeń powietrzną wzdłuż Nysy Kłodzkiej i Białej Lądeckiej. Narzeka też na główne przekazy informacyjne, które kierują uwagę ludzi na konkretne zalane miejscowości. Tymczasem potrzebujących pomocy jest więcej niż miejsc, o których mówili dziennikarze ogólnopolscy. – Widziałem ludzi jadących z pomocą do Lądka-Zdroju. Zatrzymywali się, pytając o drogi w Trzebieszowicach czy Żelaźnie, które ucierpiały tak samo, jeżeli nie bardziej niż Lądek. Ale nikt z tych ludzi nie pomyślał, żeby tę pomoc również tam rozładować – opowiada Pachura.
Bielawa, miejsce pochodzenia Jarosława Kuźniara oraz Reinmara, głównego bohatera „Trylogii husyckiej” Andrzeja Sapkowskiego, skąd nadaje Telewizja Sudecka, nie ucierpiała tak jak pobliskie Pieszyce ani Dzierżoniów, ale i tak w którymś momencie zabrakło w mieście prądu. Dla internetowej telewizji to katastrofa. – Przywieźliśmy generatory prądu. Na szczęście awarię usunięto stosunkowo szybko – mówi Pachura.
NYSA, CZYLI SOCZEWKA
– Gdyby ktoś chciał nakręcić „Wielką Wodę 2”, to się polecam – mówi Piotr Wojtasik, szef wydawnictwa i redaktor naczelny „Nowin Nyskich”. – O konieczności ewakuacji połowy miasta pisałem już 13 września. Nysa to typowe miasto na tzw. „ziemiach odzyskanych”, zasiedlone przez ludność napływową, przez kilkadziesiąt lat słynące z dostawczego samochodu „Nysa” i z wytwórni cukierków. Woda spłynęła tędy 15 września, choć podobno nie musiała.
– Ostrzegałem. Publikowaliśmy na bieżąco stany wód i ostrzeżenia. Co z tego, jak burmistrz wytrzymał presję do ostatniego momentu – mówi Wojtasik. Dla Nysy oznaczało to zalanie lub podtopienie sporej części miasta. – Wyobraź sobie, że szpital został zlokalizowany nawet poniżej fosy twierdzy nyskiej. Jak przyszła woda, zmyło wszystko: gabinety zabiegowe, laboratoria, aptekę – wyjaśnia Wojtasik.
Piotr Wojtasik ma swoje za uszami. Kandydował do samorządu i do sejmu z ramienia Konfederacji. Na półkach w jego gabinecie łatwiej znaleźć opracowania o żołnierzach wyklętych niż encyklopedię. „I jeszcze publikuje felietony Janusza Kowalskiego” – zwraca uwagę inny wydawca z Opolszczyzny.
Co z tego, jeśli w powodzi sprawdził się doskonale. – Słuchaj, te pompy, które dostaliśmy, weź skieruj na ulicę […] tam problem jest. I zorientuj się, jak możemy odpalić punkt dystrybucji wody. – Wojtasik 17 września dzieli pracę między powódź a redakcję. Powódź już spłynęła z miasta, ale pozostawiła uszkodzone wodociągi. W całym mieście woda z kranu nie nadaje się do picia nawet po przegotowaniu. Cierpią ludzie i zwierzęta. Lokalne restauracje, które nie miały przygotowanych mrożonych zapasów, będą zamknięte przez kilka dni. W mieście jest też problem z chlebem. Lokalne piekarnie nie ucierpiały, podobnie jak „Żabki” ani „Biedronki”, które wypiekają swoje pieczywo z mrożonego ciasta. Ale zewnętrzni piekarze mieli problem z dostarczeniem chleba do miasta. Lokalny potok, który na co dzień wygląda jak polny rów irygacyjny, rozwalił drogę, pod którą przepływał w przepuście. Dojechać się nie da.
– No dobra, mam chwilę. Wydanie „Nowin Nyskich” spóźniłem o dzień, ale chciałem być na bieżąco. Miło, że drukarze z Sosnowca poszli nam na rękę. Nysa jest miastem starych ludzi. Jak nie dostaną swojej gazety w poniedziałek, to znaczy, że jest wojna – mówi.
To on de facto nawoływał do ewakuacji dolnego miasta, kiedy zbiornik nyski ledwo utrzymywał falę powodziową. To w pewnym sensie ironia. Sąsiedni zbiornik otmuchowski przez całe lato był wypełniony zaledwie na kilkanaście proc. swoich możliwości. Lokalne media pisały o dramacie przedsiębiorców, żyjących do tej pory z turystów. Nie było wody – nie było gości. Jak woda przyszła, to znowu ruchu nie ma, bo brudna.
– Miejskie służby wyniosły się do poniemieckiego bunkra, gdzie zrobiły sobie centrum kryzysowe – opowiada Wojtasik. Faktycznie na jednym z pobliskich wzgórz stoi typowy hitlerowski regelbau. Kiedyś był wykorzystywany przez wojsko, potem dostało go miasto, które zaadaptowało obiekt na centrum zarządzania kryzysowego. Stąd wypływały kolejne komunikaty. Według lokalnych dziennikarzy – niespójne. W ciągu jednej godziny z zapewnień o bezpieczeństwie zmieniły się w wezwania do ewakuacji.
Wojtasik swoją wojnę z burmistrzem Nysy prowadzi w mediach społecznościowych i na łamach tygodnika. Wytyka, że miasto nie powiadomiło ludzi o konieczności ewakuacji.
„Powiadamialiśmy na naszej stronie internetowej i w mediach społecznościowych” – odpisuje burmistrz.
– Tak, jasne, tylko jak padł prąd, padł też internet. Kto i jak miał to przeczytać – denerwuje się dziennikarz.
PORTAL NYSA
W zalanej Nysie działa jeszcze jedno sprawne medium. Nazywa siebie Miłar, w dokumentach ma wpisane Mateusz Kokoszka, a w mediach społecznościowych prezentuje się jako Portal Nysa.
„Sekta!”
„Płaskoziemiec!”
„Ale przyznacie, że to on jest we wszystkich miejscach, które powinny relacjonować media”.
Takie głosy można znaleźć pod wpisami Portalu Nysa na Facebooku.
– Portal Nysa działał kiedyś jako serwis, teraz nie stać mnie na jego odbudowę i załatwiam wszystko przez FB – przyznaje Kokoszka. Jego „wszystko” niemal dosłownie znaczy wszystko. Pierwszy zaalarmował o przerwanych wałach i na żywo relacjonował napływ wody do miasta. Pierwszy pokazał zalewany szpital. Potem krążył po mieście na swoim skuterze z kamerą. Był wszędzie tam, gdzie ludzie potrzebowali pomocy.
„Na ulicy […] dwójka starszych ludzi stara się oczyścić dom po wodzie. Słabo sobie radzą. Potrzebna pomoc” – to jeden z jego komunikatów.
Miłar vel Kokoszka niechętnie rozmawia o sekcie, z którą był związany. Nazywa się Jasna Strona Mocy i poza płaskoziemstwem czy oporem przed technologią 5G nakłania do pseudomedycyny opartej na wsłuchiwaniu się we własny organizm.
– Chciałbym znów ruszyć z Portalem Nysa. Zorganizowałem zbiórkę w sieci na nowy komputer, telefon i jakiś pojazd. Skuter się sprawdzał teraz na powodzi lepiej niż samochód, ale to zabawka – opowiada Miłar między wizytami u kolejnych poszkodowanych. Jednemu woda zalała parter domu, innemu piwnicę, Miłar wszystko kręci. Wydawałoby się, że przez 16 godzin jest online. – Czasem trzeba dłużej. Ludzie potrzebują pomocy.
W Nysie jest też Pan Polonez, czyli Stanisław Rogulski. Jeździ po mieście granatowym polonezem z zamontowanymi głośnikami i nadaje. Taki herold miejski. Na drzwiach ma też nalepkę Radia ONY. ONY to głównie radio internetowe. Nadaje też w eterze na 93,1 FM.
– Do redakcji nawet nie ma co iść – tłumaczy Pan Polonez. Redakcja i studio Radia ONY mieści się w budynku sądu rodzinnego na rynku nyskim. Ulewa zalała tam archiwa w podziemiach, ale to oznacza, że woda dotarła do instalacji elektrycznych.
Pan Polonez, czyli Stanisław Rogulski, jeździ po mieście granatowym polonezem z zamontowanymi głośnikami i nadaje. Wspiera też korespondencjami nyskie Radio ONY (fot. Ryszard Parka)
Kilkaset metrów dalej w czwartek 17 września nadal pracują pompy usuwające wodę z podziemnych kondygnacji urzędu miasta. Rzeka tu nie podeszła, ale drogę do piwnic znalazła sobie deszczówka.
– Sąd zalany, nie wiadomo kiedy włączą prąd – mówi Pan Polonez. I dzwoni do Grzegorza Kochańskiego z informacją o niezdatnej do picia wodzie. Kochański ogarnia dwa radia – nyskie i radio w Starogardzie Gdańskim. Chciał dojechać do Nysy, ale drogi od strony Wrocławia już były zamknięte.
– Przez tydzień nadawałem z Wrocławia – przyznaje. – Na miejscu nie było warunków. Budynek się suszył, niby studio jest na czwartym piętrze, ale prąd tam trzeba podać.
Kochański w Nysie tkwi jedną nogą. Drugie radio prowadzi w Starogardzie Gdańskim. – Pan wie, jaka to różnica? W Nysie nic się nie da, w Starogardzie się da. Zorganizowaliśmy pomoc dla powodzian. W Starogardzie zapakowali tiry, w Nysie nikt nie ma pojęcia, jak to rozdzielić. Broniłem się długo przed tym stwierdzeniem, ale Nysa to stan umysłu.
Komentuje też Miłara-Kokoszkę. – To prawda, wziął sobie imię słowiańskiego boga, ale podczas powodzi robi tyle, ile nie zrobi profesjonalna telewizja. Był wszędzie.
Profesjonalna telewizja do Nysy dociera z Poznania. – Mamy all hands on deck – mówią, parkując wóz przed nyskim urzędem miejskim, którego piwnice zalała nie rzeka, ale deszczówka. – Wrocław i Opole są zajęte u siebie – mówi Jakub Pięta, dziennikarz TVP Poznań. – Nas skierowano do Nysy.
– „Press”? Cały czas jesteśmy pod kontrolą – żartują jego koledzy.
W Nysie są pierwszy raz. Nie znają terenu, ratują się standardowymi rozmowami: szefowa zarządzania kryzysowego, burmistrz, starosta. Nie mają szans wiedzieć, że rzeczywiste ratowanie miasta odbywało się gdzie indziej.
W TVP Info faktycznie są wszystkie ręce na pokładzie. Anchor stacji Marek Czyż publikuje na X.com zdjęcie w oknie opolskiego hotelu z widokiem na Odrę, która zalała już miejskie bulwary.
NA POMOC
– Dojedziesz jakoś? – pyta Tomasz Kuriata, wydawca serwisów Doba.pl, którego poprosiłem o pomoc przy logistyce w Dzierżoniowie.
– Nie. Utknąłem w Nysie. Ale mam wrażenie, że bez rękawic, łopaty i kaloszy nie powinienem się u was pojawiać.
To rozmowa z 17 września. Dwa dni po wodzie. W Głuchołazach jest wtedy Adam Szaja, bloger książkowy znany jako smakksiazki.pl. Przez dwa dni pomaga odgruzowywać zniszczone budynki.
Aneta Kaczmarek z Portalu Samorządowego nawołuje: „Jeśli macie chwilę wolnego, chęci i zdrowe plecy, nie wahajcie się. Pracy jest ogrom, potrzeb nie na tydzień czy dwa, ale na miesiące. Ja za godzinę wezmę prysznic i zalegnę na kanapie. Powodzianie jeszcze długo nie zaznają tego luksusu. Dla jasności, to nie żebrolajkowy post, ale apel prosto z rozdartego serducha. Bo rozdziera, gdy widzisz szlochającego faceta, który kolejny raz musi zaczynać od nowa. Z tą różnicą, że w 1997 roku miał zdrowie i siłę. Dziś nie ma ani jednego, ani drugiego. Albo małżeństwo, któremu woda zniszczyła dwa domy (do nowego mieli wprowadzić się za miesiąc) i dworek, będący ich źródłem dochodu. Szczerze? Nie wiem, jak oni to dźwigają…”.
– Do Lewina Brzeskiego trafiłam z lokalną grupą, którą kiedyś opisywałam – mówi dwa tygodnie później. – Padło hasło: jedziemy pomóc sprzątać. Kilka godzin organizacji i pojechaliśmy. Wyobraź sobie piękny dworek, ludzi, którzy żyją z turystyki i którym ta woda wszystko zabrała. Szok. Ale pomogliśmy.
Pomoc działała w obie strony. Dariusz Brombosz z Radia Eska Śląsk na zalanych terenach spędził kilka dni. Na swoim facebookowym profilu pisze: „Jestem w Bodzanowie na Opolszczyźnie, praktycznie cała wioska do odbudowania. Tragedia to zbyt mało powiedzieć. I w samym oku tego dramatu, po wielu godzinach pracy, laptop jak zawsze w nieodpowiednim momencie i chwili się wyładował. Poziom baterii wskazywał, że mam jeszcze jakiś czas na pracę. I oto naprzeciwko mnie, kompletnie zrujnowane materialnie, wykończone fizycznie i psychicznie małżeństwo uśmiecha się do mnie i pyta, czy w czymś pomóc. Jakoś niezręcznie w obliczu tego, co było naokoło, było powiedzieć, że pojawił się prozaiczny problem. Powiedzieli, że nic im nie zostało, ale mogą podzielić się prądem, bo widzą, że mam kłopot. Zabrakło mi słów…”.
DZIECI WE MGLE
Małgorzata Fraser, dziennikarka i autorka bloga „Techspresso Cafe” przez lata mieszkała na Dolnym Śląsku, również w Kłodzku: – Z perspektywy Warszawy patrzy się na ten region inaczej, jest daleko i nikt go nie zna. Gdyby w głównych telewizyjnych serwisach informacyjnych poświęcono dwie minuty na ostrzeżenie ludzi przed kataklizmem, może by to coś dało. Ale te dwie minuty zajęła relacja z miesięcznicy smoleńskiej i informacja o wyłudzonych przejazdach Ryszarda Czarneckiego. – Jak ktoś mówi, że powodzianie mogli sprawdzać portal informacyjny… to nie wie, co mówi – dodaje.
Penetracja internetu na Dolnym Śląsku należy do najniższych w Polsce. Potwierdza to Piotr Wojtasik z Nysy: – Tu ludzie czytają papier. Net to chyba ich ostatnie źródło informacji.
Zdaniem Małgorzaty Fraser zaszkodził też materiał Polsat News, który głosem lokalnej radnej zapowiadał liczbę zaginionych w powodzi, liczoną w setkach. To była pożywka dla jednej z fakenewsowych informacji, według której rząd ukrywał faktyczną liczbę ofiar, a same ofiary miały być grzebane potajemnie w lasach.
ODTWARZANIE
Tomasz Kontek, dziennikarz lokalny z Barda Śląskiego, nadal ma gdzie pracować. – Dzwonił do mnie Tomek [Tomasz Kuriata, wydawca serwisów Doba.pl – red.], że mam nowy komputer i aparat – mówi. Zapewniła je fundacja Media Forum, która ruszyła na pomoc dziennikarzom poszkodowanym w powodzi.
– Szczerze mówiąc, to tej wody nie było aż tyle jak w 1997 roku – mówi Kontek. – Wtedy parter zalewało na trzy metry, teraz raptem na dwa i pół. No i woda jak przyszła, tak poszła. Mam taką szafę z książkami. Sporą. Przed powodzią usiłowałem przesuwać, nie poszła ani o milimetr. A jak weszła woda, to ją natychmiast przestawiła. I teraz siedzę nad tymi książkami. Przebieram. Większość ląduje za oknem. Proponowali mi już jakieś ozonowanie i czyszczenie, ale w sumie te książki nie są tyle warte.
Kontek w powodzi stracił wszystko. Woda przelała się przez niedawno kupione mieszkanie w kamienicy.
– Jednego się nauczyłem. Trzeba zabierać dokumenty – mówi z przekąsem. – Niby mamy XXI wiek, wszystko zdigitalizowane, a jak idę do urzędu po pomoc, pytają mnie o dowód osobisty.
KANIA W AKCJI
Dorota Kania nie poprzestała na zdjęciach z powodzi. W materiale „Ofiary powodzi – najpilniej strzeżona tajemnica rządu”, znacznie obszerniejszym niż ten ze Stronia Śląskiego, w swoim niepowtarzalnym stylu insynuuje, że rząd ukrywa faktyczną liczbę ofiar powodzi (według oficjalnych danych zginęło 9 osób). Ba, twierdzi, że w Stroniu Śląskim słyszała o ludziach, którzy doznawali zawałów po tym, jak powódź zabrała im dobytek.
To historia z Nowego Świętowa w Głuchołazach. Faktycznie strażacy znaleźli tam ciało starszej kobiety „bez funkcji życiowych”. Do odkrycia doszło w czasie ewakuacji miejscowości, zanim zalała ją woda. Nie było też masowych utonięć w zalanych samochodach. Jeden taki przypadek odkryto w Lądku-Zdroju.
Sprawy są powszechnie opisywane na oficjalnych stronach policji i straży pożarnej. Ale Kania woli postawić pytania, na które nawet nie usiłuje odpowiadać. Wpisuje się w ten sposób w działania dezinformacyjne zależnej od Kremla Social Design Agency, której zautomatyzowane boty wykorzystywały powódź w Polsce do prowadzenia wojny informacyjnej w mediach społecznościowych.
Dorota Kania zna przynajmniej jedną odpowiedź na swoje pytania. Powódź? Wina Tuska.
***
Ten tekst Ryszarda Parki pochodzi z magazynu "Press" – wydanie nr 11-12/2024. Teraz udostępniliśmy go do przeczytania w całości dla najaktywniejszych Czytelników.
„Press” do nabycia w dobrych salonach prasowych lub online (wydanie drukowane lub e-wydanie) na e-sklep.press.pl.
Czytaj też: Nowy „Press”: Andrzej Andrysiak, XYZ Nawackiego, była naczelna „Pisma” i odbudowa Trójki
Ryszard Parka