Dziennikarze: trudna sytuacja Majewskiego i Latkowskiego po tekście "GW"
Sylwester Latkowski został wymieniony w artykule "GW", współautor Michał Majewski nie został wspomniany (Fot. Bartłomiej Ryży / Press)
23 czerwca br. "Gazeta Wyborcza" (Agora) opublikowała tekst, z którego wynika, że latem 2012 roku właściciel tygodnika "Wprost" Michał M. Lisiecki wykorzystywał swoich dziennikarzy do pomagania Marcinowi P., byłemu szefowi Amber Gold. Zdaniem autora tekstu dziennikarze zabrali się do pisania na wyraźne polecenie swojego szefa, a pracowali na materiałach dostarczonych im przez Marcina P.
Sytuację autorów - Michała Majewskiego i Sylwestra Latkowskiego – komentują dziennikarze. - W przypadku tekstu Latkowskiego i Majewskiego została wykonana dziennikarska praca. Nie widzę tu naruszenia etyki. Pytanie, czy wiedzieli, jak ten tekst będzie potem wykorzystany - zastanawia się Jakub Stachowiak, dziennikarz śledczy "Superwizjera" TVN.
Michał Majewski, współautor tekstu "Złoty syn Tuska" z 2012 roku, odcina się od spekulacji, że tekst o Michale Tusku miałby powstać na czyjekolwiek zlecenie. Podkreśla, że razem z Sylwestrem Latkowskim wykonali dziennikarską pracę. - Spotkaliśmy się z Michałem Tuskiem, rozmawialiśmy cztery godziny. Młody Tusk dziękował nam za ten materiał. Potem sami - nie na zlecenie - zadzwoniliśmy do ówczesnego szefa Amber Gold, pojechaliśmy do Gdańska, aby z nim się spotkać. Gdyby Wojciech Czuchnowski do nas zadzwonił i zapytał, jak powstawał tekst, nie napisałby tak krzywdzącego materiału w "Gazecie Wyborczej" – relacjonuje Michał Majewski.
Michał Tusk podczas środowego (21 czerwca) przesłuchania przed komisja śledczą zaprzeczył, jakoby jego wypowiedzi wykorzystane w materiale Latkowskiego i Majewskiego były autoryzowane. W piątek (23 czerwca) Latkowski i Majewski ujawnili treść nagrania z rozmowy telefonicznej, podczas której Michał Tusk autoryzował tekst wykorzystany potem we „Wprost”. Do sprawy odniosła się TVP 1, która od tego tematu zaczęła sobotnie wydanie „Wiadomości”. Prowadzący Michał Adamczyk, zapowiadając materiał Marcina Tulickiego, powiedział, że „ syn byłego premiera Michał Tusk skłamał, zeznając pod przysięgą podczas ostatniego posiedzenia komisji śledczej wyjaśniającej aferę Amber Gold”. Rzekome celowe kłamstwo Michała Tuska było mocno podkreślane w materiale Tulickiego.
Wojciech Czuchnowski, dziennikarz "GW", na pytanie, dlaczego nie skontaktował się z autorami, odpowiedział: - To materiał bezwpływowy, który powstał w oparciu o materiały ze śledztwa, treść maili oraz podsłuchy. Starałem się jednak nie wymieniać autorów tekstu, bo wiem, że i tak ich sytuacja nie jest obecnie łatwa. Nazwisko Michała Majewskiego nie padło, a Sylwestra Latkowskiego tylko raz. Pewnie udałoby mi się je pominąć, ale w nagraniach pada "Sylwek". Jako dziennikarzom zarzuciłbym im jednak to, że nazwali dziennikarstwem coś, co nim nie było. To było działanie na korzyść wydawcy i dużego reklamodawcy – mówi.
Jarosław Kurski, pierwszy zastępca redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej", dodaje, że "materiał zastał napisany na podstawie dokumentów i dotyczy faktów, a nie opinii". Publikacja "GW" wywołała falę komentarzy w środowisku dziennikarskim. Tomasz Lis, redaktor naczelny "Newsweek Polska", napisał na Twitterze: "W GW tekst o tym jak wydawca Wprost i to pismo za pieniądze z reklam OLT i AmberG bronili Plichty. W normalnym kraju to byłby koniec gazety". Z kolei Szymon Jadczak, reporter "Superwizjera", skomentował na Twitterze, że "dziennikarze śledczy przykrywali aferę Amber Gold".
- Jeśli Latkowski i Majewski wiedzieli, że równolegle do ich tekstu toczą się rozmowy pomiędzy wydawcą "Wprost" a prezesem Amber Gold, nie powinni podjąć się tego tematu. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby dziennikarze nie wiedzieli. Sprawa Amber Gold była wówczas bardzo nośna, każdy dziennikarz śledczy, który dostałby jakieś dokumenty czy maile, podjąłby się napisania tego tematu – komentuje dziennikarz śledczy publikujący w prasie (nie chciał podać nazwiska).
W podobnym tonie wypowiada się Jakub Stachowiak z "Superwizjera". - W dziennikarstwie śledczym często jest tak, że ktoś coś komuś przynosi. To nie jest nic złego. Cała sztuka polega na tym, żeby: raz – wiedzieć, od kogo się materiały bierze, dwa – sprawdzić je w dwóch, trzech niezależnych źródłach. Informatorzy mogą mieć różne pobudki, np. zemsta, wycięcie konkurencji, rozgrywki polityczne. Dziennikarzowi śledczemu zawsze musi zapalić się lampka, nawet jeśli temat jest megaciekawy. W dobie technologii łatwiej dać się podpuścić, bo dokumenty można podrobić, można podszyć się pod kogoś w mailu czy przez telefon. Jestem zwolennikiem dokumentowania materiałów poprzez bezpośrednie spotkania – komentuje Jakub Stachowiak.
Z kolei Krzysztof M. Kaźmierczak, reporter "Telekuriera" TVP 3 Poznań, uważa, że w tekście "GW" brakuje drugiej strony: - Artykuł "Wyborczej" to szkoła antydziennikarstwa. Brakuje w nim elementarnej rzeczy, czyli stanowiska autorów publikacji we "Wprost" oraz wydawcy tego tygodnika, których "Wyborcza" oskarża o rzekome spiskowanie w obronie Amber Gold - mówi.
(JOK, AMS, 26.06.2017)