To co się dzieje z dziennikarstwem, to błąd systemu
Znajomi jadą na maraton do Frankfurtu, dobrzy znajomi. Wyprawa atrakcyjna, z żonami, weekend przedłużony o dwa dni, żeby przy okazji coś zobaczyć poza metą po 42 kilometrach. Mieliśmy jechać z Moją Sportową Żoną - ale nie pojedziemy. Bo nas na to nie stać.
I ja się na to nie zgadzam! Stąd ten wpis.
Koszty zostały już poprzycinane, tanie bilety lotnicze, naprawdę niedrogi hotel. Ale jak doliczysz jedzenie, picie (nie po to człowiek jedzie do Frankfurtu, żeby zabierać zupki chińskie i oranżadę w proszku), wpisowe na bieg, to wychodzi z 3,5-4 tys. pln od pary. To przekracza nasz status materialny.
Wstyd mi się zrobiło na początku. Ale jak czujesz wstyd to albo to ukryj bardzo głęboko, albo powiedz o tym całemu światu. Stąd ten wpis.
Jestem dziennikarzem gazety numer jeden w Polsce. Coś jakbym grał w Realu Madryt. Można być kibicem Barcelony, czytelnikiem innych opcji - ale że Gazeta to Real, to fakt. Pracuję w tej gazecie w najbardziej hołubionym dziale Magazyn Świąteczny/Duży Format. W rankingach publikowalności, efektywności, finansowości jestem w moim dziale raczej w górnej niż w dolnej strefie. A jeszcze dostałem trzeci raz Grand Pressa w dziennikarstwie specjalistycznym, co tak podbudowało moje ego, że powiem głośno: jestem w dziennikarstwie na poziomie 2 godzin z hakiem w maratonie. Jaki to hak, można dyskutować, ale z pewnością Wojtek Staszewski jest lepszym dziennikarzem niż biegaczem (a przebiegł maraton w 2:49).
I tego Wojtka Staszewskiego nie stać na weekendowy wyjazd z żoną do Frankfurtu. Nie jest tak, że stoimy w kolejce po zapomogę, dalibyśmy radę taką sumę wyłożyć. Ale nie jest to dla nas wydatek tak spokojny, jak weekend na Mazurach. Mamy ileś rzeczy niżej położonych w piramidzie Maslowa, z którymi się szczypiemy od lat czy miesięcy.
Ok, to była długa rozgrzewka. Już piszę o co mi chodzi.
Nie zgadzam się, żeby dziennikarza na poziomie 2 z hakiem nie było stać na rodzinno-biegowy weekend za jedną granicą. Nie zgadzam się, żeby zarobki - w gazetach, w dziennikarstwie - były na tak niskim poziomie. Nie zgadzam się, żeby udawać, że wszystko w porządku, bo nie jest w porządku.
To nie jest wina Tuska. To nie jest wina Kaczyńskiego. To nie jest raczej wina zarządu Realu Madryt, bo jak kurczy się rynek prasy, widać gołym okiem. Może to przede wszystkim wina internetu, postępu cywilizacyjnego - ale nawet przez moment nie chciałbym być, jak robotnicy w XIX-wiecznej Anglii niszczący maszyny parowe; uwielbiam internet i możliwości komunikacyjne, które stwarza, nie chciałbym, żeby ludzkość go nie wymyśliła. A może nie trzeba szukać winnych, bo po co.
To jakiś błąd w systemie, w matriksie. System tak się zmienił, że postanowił wyceniać pracę dziennikarzy niżej niż pracowników sektora finansowego, przemysłowego, budowlanego. System nie może się mylić lub nie mylić, bo jest nieświadomy. Ja, chociaż być może się mylę, chciałbym za to powiedzieć: system źle działa.
Kiedy dwadzieścia lat temu z hakiem zostawałem dziennikarzem, pisałem w dziale krajowym Gazety o oświacie. Nauczycielstwo polskie było tak zakorzenione w PRL-u, a moją religią był w tak dużym stopniu liberalizm, że byłem w ciągłym zwarciu myślowym, ciągle na kontrze. Nauczyciele narzekali na niskie zarobki, a mi po głowie chodziło, że trzeba brać sprawy we własne ręce. Mało płacą, a zależy ci, żeby zarabiać więcej - to szukaj takiej pracy, w której będziesz więcej zarabiał.
I pamiętam, że w jakimś pokoju nauczycielskim mądry nauczyciel, niemłody i niestary, powiedział mi: - Nie po to zostawaliśmy nauczycielami, uczyliśmy się zawodu, zdobywaliśmy kolejne stopnie, żeby teraz zmieniać pracę.
To było zdanie, które bardzo nie przystawało do mojej liberalnej religii. Ale takie po ludzku mądre, tak mi się wryło, że pamiętam je po dwudziestu latach. System działa dobrze, kiedy możesz wejść na ścieżkę i biec do mety, najlepiej robiąc BNP - coraz szybciej, w lepszym stylu, wyprzedzając. A jeśli co dziesięć kilometrów stoją sędziowie i jak w chodzie sportowym pokazują ci czerwoną kartkę i każą zaczynać bieg od nowa - to coś jest nie tak.
To co się dzieje z dziennikarstwem, to błąd systemu. Ja i tak mam miękkie lądowanie, bo kiedy zarobki dziennikarskie zaczęły pikować, moje starsze dzieci dorosły, odpadły mi alimenty na syna, potem na córkę. A potem stworzyliśmy z MSŻ Kancelarię, zaczęliśmy pracować i zarabiać także w sporcie. Wierny jestem tej liberalnej religii, jak trzeba biorę sprawy w swoje ręce... Choć nie wiem, czy bym umiał rozkręcić Kancelarię, gdyby nie Kinga - jej umiejętności organizatorskie, rzetelność, sumienność, wiedza sportowa i wszystko czego nie widzicie nawet korzystając z pisanych przeze mnie i przez naszych trenerów planów. To dygresja, ale chcę ją podkreślić grubą kreską.
Nie chodzi mi o moje problemy finansowe, bo nie mam problemów. Mam dobrze, lepiej niż średnia krajowa, nie musimy liczyć peelenów, kiedy wyjeżdżamy rodziną na Śniardwy. Mam też niezgodę na to, co się dzieje z dziennikarstwem. Stąd ten wpis.
Frustracja dopadła mnie w piątek, bo wtedy mimo ogromnych chęci zakończenia sezonu towarzyskiego we Frankfurcie, policzyliśmy, że to przekracza nasz status. Zacząłem się zastanawiać nad wszystkim, a jak człowiek zastanawia się nad wszystkim, dochodzi w końcu do pytania: kim jestem.
Kim jestem? Nie jestem dziennikarzem. Jestem Wojtek Staszewski, chłopak z Bielan, facet po czterdziestce, ojciec.pl, biegacz i liberał. Pracuję jako dziennikarz pisząc teksty w Gazecie, to jedna z moich aktywności. Zastanawiam się, czy główna, bo czym to mierzyć - czasem, zaangażowaniem, peelenami? Na pewno ważna. Ale już nie określająca mnie jednoznacznie, zawodowo i całościowo: "jestem dziennikarzem". Jestem Wojtek Staszewski.
Jestem Wojtek Staszewski. Pracuję jako dziennikarz Gazety, gdzie piszę reportaże i inne teksty. Prowadzę z MSŻ Kancelarię Sportową Staszewscy, gdzie trenujemy biegaczy i organizujemy obozy biegowe. Uczestniczę w nieujawnionym jeszcze projekcie biegowym Chłopasia (jako Kancelaria). I mam aspiracje do tego, by zostać pisarzem, a nie tylko autorem książki "Ojciec.prl".
Może z dziennikarstwem będzie jak z poezją? Poetą się bywa.
Opinia pochodzi z blogu Wojtek Staszewski biega
(04.02.2013)