Cos-Starego.pl
Nie. Wcale nie będzie to wpis na temat tego, że na stronie cosnowego.pl nic się nie dzieje, choć projekt miał wystartować na początku roku. O tym już napisał "Press". Wbrew pozorom dzieje się i to dużo. Sam pomysł podtrzymywania relacji z rynkiem poprzez bloga do czasu uruchomienia właściwego portalu już jest godny pochwały.
Co kilka dni widać, że w redakcji praca wrze, że do projektu dołączają kolejni blogerzy i współpracownicy, z których duża część za punkt honoru uważa w pierwszym wpisie poinformować wszystkich, że do tej pory nie mieli zbyt wiele wspólnego z Internetem i będzie to ich pierwsze doświadczenie na tym obszarze.
Poza tym jednak wszystko odbywa się z naprawdę dużym rozmachem, dotychczas rzadko spotykanym w projektach internetowych, które ze względu na dużą nieprzewidywalność rynku zazwyczaj robione są na zasadzie minimalizacji ryzyka. (Określa się to jako zasadę 1 do 10 -robimy 10 projektów tanio jak 1 wyjdzie to będziemy inwestować dalej). Redaktorzy podobno codziennie piszą teksty, żeby zapewnić obfitość materiałów i przećwiczyć procedury wewnętrzne – ostatnio o stosowaniu takich praktyk mówiło się na rynku prasowym przed pojawieniem się Dziennika. Co chwila słychać o przyłączaniu się dziennikarskich gwiazd, jest też czas na dyskusje na temat aktualnych tematów, a także wartości dziennikarstwa, jakościowych tekstów i uczciwości wobec czytelnika. Jednym słowem czuć że projekt nabiera masy. O co więc chodzi…?
Jeśli nie wiadomo o co chodzi …
Kilka dni temu znajomemu dziennikarzowi zajmującemu się tematyką specjalistyczną, o znanym nazwisku w swoim środowisku, zaproponowano współpracę z portalem Lisa. Fajnie? No pewnie, szkopuł tylko w tym że zaproponowano mu … pisanie za darmo. Zaraz, zaraz… a jak to się ma do szumnie zapowiadanej nowej jakości w mediach internetowych? Przecież portal miał się tym różnić od innych Wydawców internetowych, że oferuje jakościowe ekskluzywne treści, przenosi do sieci wartości zaczerpnięte z tradycyjnych mediów.
Jak sami autorzy napisali: „Chcemy, żeby u nas było inaczej. Skontaktowaliśmy się z kilkunastoma blogerami – tymi znanymi i tymi piszącymi blogi bardziej niszowe. Zapytaliśmy, czy nie chcieliby się do nas przenieść. U nas teksty blogerów będą traktowane na równych prawach z redakcyjnymi, a nierzadko będą wyżej od tekstów naszych dziennikarzy”.
Czy traktowanie „wyżej” oznacza, że ich misyjny charakter czyni je darmowym dobrem publicznym? Czyżby LisPost miał się niczym nie rożnić od Huffington Post i za rok będziemy świadkami wielkiej awantury o kasę z Blogerami? Co więcej – czyżby miał się niewiele różnić od „starych mediów internetowych” takich jak portale WP czy Onet, które też bazują na darmowych treściach i tracą dużo energii na wmawianie autorom jakościowych blogów jakie to wielkie korzyści dla kultury świadczą oni promując swoje treści za darmo za ich pośrednictwem.
Nie chcę być źle zrozumiany. Nie mam pretensji do Lisa, że przyjął typowy dla Internetu model biznesowy. Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Obawę, że projekt, który zamierza uruchomić w żaden sposób nie miałby ekonomicznego uzasadnienia bez korzystania z darmowych treści, wyrażałem już wcześniej. Zastanawiam się jednak czy Lis zaczyna już dostrzegać logikę paradoksu obowiązującego od dawna w internecie. Polega on na tym, że choć treść jest esencją cyfrowej wymiany, jednocześnie przestaje być ona sprzedawalnym produktem.
Ale po kolei. Dlaczego właściwie mój znajomy – osoba o dużej renomie w swoim środowisku - w ogóle rozważa taką propozycję jak pisanie za darmo? Powód jest prosty: w zamian otrzymuje promocję (nazywaną czasem lansem). W przypadku Lisa to na razie raczej obietnica promocji niż promocja i bazuje ona na założeniu iż nazwisko naczelnego Wprost, oraz domniemane nakłady na promocję portalu przyciągną do niego wielu użytkowników.
No dobrze, można by zapytać, ale przecież nie mogą to być obietnice bez pokrycia. Jeśli internauci nie znajdą na LisPost dobrej jakościowo, angażującej treści, to się zniechęcą i więcej nie powrócą. Czy to oznacza, że treść ma znaczenie? Owszem ma, ale nie na tyle duże, żeby za nią zapłacić. Z punktu widzenia Lisa, bloga o tematyce którą zajmuje się mój znajomy, mógłby pisać ktokolwiek inny w miarę obeznany z tematem. Przy dużym zasięgu, na jaki liczą twórcy, średni poziom kompetencji czytelnika spada i nikt nie będzie krytykował projektu za brak wyrafinowanej eksperckości w danej dziedzinie. Musi być przede wszystkim ciekawie i na temat. Co to oznacza dla mojego znajomego? Otóż to, że jeśli on się nie zgodzi, jego miejsce – i możliwość lansu – zajmie ktoś inny. Decyzja jest więc prosta i Lis jak sądzę zdaje sobie sprawę z tej niesymetrycznej pozycji, mimo to trzyma fason i deklaruje „znaczenie” jakie w projekcie odegrają niezależni blogerzy.
Ok. znamy już motywację autora, znamy motywację Tomasza Lisa. To czego jeszcze nie wiemy, to dlaczego autor może sobie pozwolić na luksus lansu za darmo, po to żeby ktoś inny mógł zbudować markę i zarabiać na reklamach. Może to zrobić ponieważ … tak, tak - ktoś inny płaci mu pensje. Tym kimś jest zazwyczaj wyśmiewany w „nowej rzeczywistości” internetowej wolności wydawca, producent, albo nadawca, który jak ostatni frajer ciągle uważa że powinien płacić za treści, na których sam zarabia.
A jednak Coś Nowego!
Być może więc producenci treści, odsądzeni od czci i wiary przez własnych dziennikarzy, za nieśmiałe popieranie ACTA jako formy ochrony ich interesów (a także wpływów dających możliwość zapłacenia tym dziennikarzom pensji) powinni rzeczywiście otworzyć się na rewolucję jaką najwyraźniej niosą ze sobą Nowe Media i po prostu … przestać płacić za treści.
Skoro bowiem tekst przestaje być produktem, a staje się nim marka medium i nazwisko autora, samo pisanie nie jest sprzedażą twórczości tylko formą autoprezentacji. Wypromowany autor dzięki rozpoznawalności zyskuje możliwość spieniężenia swoich kompetencji na wielu innych polach – na szkoleniach, prowadzeniu imprez, udziale w reklamie, sponsorowanych wyjazdach, czy po prostu sprzedaży książek.
Wydawca w nowym modelu powinien skoncentrować zasoby na promocji własnej marki, żeby stać się jak najbardziej atrakcyjną platformą autoekspresji dla szukających lansu i wiarygodności autorów i twórców. Dzięki niższym kosztom mógłby również znacznie obniżyć ceny reklam, uzyskać wyższy zasięg dzięki obniżeniu ceny dystrybucji, a także w naturalny sposób zacząć przenosić swój biznes i markę do sieci.
Prawda że brzmi to sensownie? Ciągle jednak jakoś mam wrażenie, że w którymś momencie jakiś autor wstanie i powie. Chwila! Moment! A gdzie mój comiesięczny przelew? Chyba, że oczywiście uznamy, że twórcy są po to, żeby tworzyć i powinni umierać z głodu jak na artystów przystało.
Wpis pochodzi z wortalu branżowego prasa.info
(11.02.2012)